Wargaming Wrocław

Baner 26cm

Ogłoszenie

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW


#1 2010-10-12 22:39:19

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Pozwoliłem sobie założyć ten temat abyśmy mogli się tutaj pochwalić herosami prowadzącymi nasze czterdziestkowe armie do boju. Przedstawic ich historię, pozycję jaką zajmują w strukturze armii oraz wyjątkowe wydarzenia, które przyczyniły się do tego, że są tacy a nie inni. Innymi słowy temat ten jest dla osób, które oprócz grania budują armię w oparciu o stworzonych przez siebie bohaterów i wydarzenia, które mają wpływ na ich rozwój. 

Jako kreator tego wątku postaram się godnie zacząć, nakreślając przy tym mniej więcej o co mi chodziło we wstępie.
Jak niektórzy z was wiedzą zajmuję się kolekcjonowaniem armii zakonu Dark Angel's, konkretniej 3 kompanii szturmowej tej armii. Oprócz wspomnianego w podręczniku z imienia Company Mastera tejże formacji - Oriasa (którego historię pozostawiam do tworzenia Games Workshopowi) dołączyłem do niej kilku innych bohaterów. Jako że moim zakonie dużą rolę wyznacza się dla instytucji kapelana, mistrz mojej kompanii wspierany jest wiedzą i doświadczeniem przez Kapelana Śledczego służącego w szwadronie Deathwingu - Graliena. Oprócz tego kompania posiada swojego kapelana - Ignisa, który sprawuje pieczę nad drużyną dowodzenia i duchowymi obrządkami zakonników służących w 3 kompanii. Ostatnimi czasy do formacji dołączył kronikarz - Fabriel i to na nim chciałbym się dzisiaj skupić.

Historia Fabriela zaczyna się podobnie jak historia wielu rekrutów armii Dark Angelsów. Został zrekrutowany podczas pobytu Skały (the Rock) w systemie Boganna, leżącego w Segmentum Solar. Pochodzi z planety Mezopia IV. Podczas procesu przeistaczania rekruta w Space Marine odkryto, że nowicjusz jest bardzo wyczulony na zmiany strumieni czasu, przestrzeni i myśli przepływających w osnowie. Tym samym wykazywał szczególną wrażliwość i zdolność do czerpania z niej i manipulowania energiami psionicznymi. Los chciał, że szkolenia młodego adepta pod względem psionicznym podjął się na początku jeden z kronikarzy zakonnego librarium, jednak zgłębiwszy naturę swojego podwładnego odkrył, że używanie przez Fabriela mocy psionicznych praktykowanych w zakonie niekorzystnie wpływa na zaszczepione w nim genoziarno. Objawiło się to mutacją w postaci zmiany koloru skóry adepta, która to przybrała ognisty odcień. Dla kronikarza służącego w zakonie, który mógł się pochwalić jednym z najczystszych genoziaren w całym Imperium był to bardzo niepokojący sygnał dlatego też postanowił on wystawić swego ucznia pod osąd rady zakonnego librarium, aby zadecydowała co uczynić z tym problemem. Radzie przewodniczył wielki kronikarz zakonny Ezekiel, którego prawo głosu decydowało o włączeniu kandydata do Deathwingu (i wewnętrznego kręgu zarazem) lub o jego śmierci w przypadku braku akceptacji. Wejrzawszy w duszę Fabriela i przejrzawszy jego myśli, Ezekiel podjął decyzję o dalszym szkoleniu kronikarza. Zdecydował, że sam podejmie się tego zadania wespół z Kapelanami Śledczymi Wewnętrznego Kręgu. Młody kronikarz pozostawał więc pod ustawicznym okiem duchowych przywódców zakonu, którzy w tejmnicy przed nim coraz częściej dokonywali badań jego genoziarna pod względem jakiejkolwiek skazy. Jak dotychczas poza anomaliami w kolorze skóry nie wykryto żadnych innych mutacji u Fabriela. Po zakończonym szkoleniu, kronikarz stanął przed radą Wewnętrznego kręgu, która miała zadecydować o jego włączeniu do kompanii Deathwing. Kolejny raz Fabriel został osądzony przez Ezekiela, jako godny dostąpienia owego zaszczytu. Od tego momentu został pełnoprawnym członkiem zakonnego Librarium i kronikarzem 3 kompanii szturmowej (jednakże w największej tajemnicy jest stale pod obserwacją Kapelana Graliena). Jako kronikarz brał również udział w przesłuchaniach u boku  Kapelana Śledczego. Podczas jednego z nich miało miejsce wydarzenie, które sprawiło, że Fabriel poznał wiedzę o przedmiocie, który mógł mieć wpływ na losy całego zakonu.
Podczas przesłuchiwania jednego z pojmanych heretyków, kronikarz jak zwykle towarzyszył kapelanowi, starając się wychwycić najmniejsze zmiany w falach mózgowych zdrajcy, gdy ten w czasie tortur przyznawał się do winy. Los chciał aby w natłoku myśli pojmanego przez moment pojawiło się słowo - "księga dusz". Tę tajemniczą nazwę kronikarz zachował jedynie dla siebie. Odtąd przedmiot zwany "księgą dusz" stał się obsesją Fabriela. Podczas każdej akcji z jego udziałem, przeszukiwał pola bitew pod kątem znalezienia jakichś informacji na ten temat. Znikał godzinami w zakonnym archiwum szukając opisów i podań na temat tej rzeczy, zarówno w legendach jak i protokołach sporządzanych przy okazji przesłuchań zdrajców. Na chwilę obecną wie jedynie, że księga jest manuskryptem, na której mają być wypisane imiona wszystkich upadłych mrocznych aniołów. W tym momencie kronikarz uznał, że czas na podzielenie się tą wiedzą z przełożonymi z Librarium. Po wysłuchaniu Fabriela, Wielki Kronikarz zarządził poszukiwanie tego artefaktu podczas wszystkich następnych kampanii prowadzonych przez zakon.

W taki sposób prezentuje się początek podróży mojego kronikarza, na końcu, której leży zapewne odnalezienie (bądź utrata raz na zawsze) księgi dusz.

W dalszych postach postaram się przedstawić historię pozostałych bohaterów a w późniejszym czasie kilka krótkich opowiadań, które od czasu do czasu piszę na ich temat. Zachęcam do prezentacji swoich faworytów przez Was i rozwijanie tego wątku.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2010-10-12 23:03:42)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#2 2010-10-13 22:45:51

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Dzisiaj zamierzam przedstawić nieco sylwetkę Kapelana Śledczego (Interrogator Chaplain) wspierającego działania 3 kompanii szturmowej - Graliena.

Gralien liczy sobie 82 lata, z czego ponad 70 lat związany jest już z Zakonem Dark Angel's. Jest oddanym członkiem wewnętrznego kręgu - jednym z doradców Wielkiego Mistrza Azraela. Jako członek Deathwingu kapelan często pojawia się na polu bitwy w pancerzu taktycznym Drednot wraz z jedną z drużyn Skrzydła Śmierci. Niezwykłe umiejętności bojowe połączone z wielką umiejętnością zagrzewania podwładnych do walki przysporzyły mu wiele chwały oraz uznania w zakonie. Jest jedynym kapelanem Wewnętrznego Kręgu, który został uhonorowany odznaczeniem Anioła Stróża (Guardian Angelis Maxima) za uratowanie mistrza kompanii Oriasa w czasie starcia z przywódcą heretyków na Stalogrzmocie. Wówczas to Gralien zasłonił własną piersią zajętego pojedynkiem z upadłym aniołem mistrza Oriasa, przed bezpośrednim wybuchem wielkiej energii psionicznej nagromadzonej przez czarnoksiężnika chaosu. Rozarius Graliena uchronił go przed obrażeniami, a sam kapelan wyśpiewując wojenne litanie ruszył na przeciwnika miażdżąc jego pancerz uderzeniami swojego Crozius Arcanum. Pozbawiony wsparcia tajemnej magii przeciwnik Oriasa, wkrótce został obezwładniony i przewieziony do Skały, gdzie jego przesłuchaniem zajął się właśnie Gralien.
Oprócz tego wyczynu kapelan wysławił się również w czasie misji kruczego skrzydła na Phanalanxie. Podczas gdy szwadron motocyki kruczego skrzydła ścigał uciekającego heretyka, który dysponował informacjami potrzebnymi do zlokalizowania pewnego upadłego, Kapelan pozostał w pobliskim mieście. Traf chciał, że ziarno herezji zasiane wykiełkowało właśnie w czasie pobytu Graliena. Wybuchły zamieszki wywołane przez kultystów, którzy sami nazywali siebie "wyzwolonymi". Na wieść o zamieszkach, Gralien wraz z niewielkim oddziałem Gwardii Imperialnej przybyli na główny miejski plac w celu przywrócenia porządku. Widok Kapelana jedynie rozjuszył pobudzony tłum, który w szale rzucił się na żołnierzy oraz duchownego. Rozpoczęła się krwawa jatka. Gwardziści strzelali niemal na oślep do wściekłej tłuszczy, natomiast Kapelan ruszył w tłum aby walcząc odnaleźć prowodyra zamieszek. W końcu jego uwagę zwróciła zakapturzona postać trzymająca się na uboczu. Kapelan ruszył w jej stronę przebijając się przez oszalały tłum. Gdy tylko zbliżył się do niej, nagle miraż kamuflujący demona zniknął. Oczom Graliena ukazał się demon Slaanescha. Tłum nadal zajęty walką z Gwardzistami zupełnie nie zwracał uwagi na pojedynek, jaki rozgrywał się tuż obok. Pojedynek jednakowo fizyczny jak i duchowy. Demon rzucił na kapelana nie tylko swoją szybkość i siłę, ale także wszelkie pokusy i rozkosze znane jego rodzajowi. Usiłował omamić zmysły Graliena obietnicami, potęgi, władzy i rozkoszy. Kapelan dzięki wierze przetrwał ten atak. Widząc bezradność swoich sztuczek demon rzucił się na Mrocznego Anioła. Jego szybkośc była niezwykła. Kapelan z trudem unikał zabójczych ciosów i równie ciężko było mu wyprowadzić własne. W pewnym momencie demon wytrącił z jego rąk Crozius Arcanum. Będąc pewnym zwycięstwa, bestia zlekceważyła wiarę Kapelana. Gralien zaciskając dłoń na cięzkim łańcuchu swojego Rozariusa rzucił się na demona z szybkością możliwą jedynie dla Kosmicznego Marine. Przygniatając stwora własnym ciałem i pancerzem szybkim ruchem owinął łańcuch wookół jego szyi i zdecydowanym szarpnięciem dusił , a następnie złamał kark istoty. ta w przeraźliwym jęku padła na wznak, po chwili znikając. Oszalałemu tłumowi nagle wróciło rozum. Gralien spośród ocalałych wybrał 15 osób, których dusze zdążył przejrzeć w czasie walki. Zostali oni publicznie straceni z rozkazu Kapelana, ku przestrodze pozostałych.
Kapelan jest znany również z tego, że w czasie swojej służby udało mu się zgromadzić aż 2 czarne perły, które nosi zawsze przy sobie. Czarna perła jest przyznawana kapelanowi śledczemu jedynie gdy skłoni on (poprzez nacisk psychologiczny lub tortury) upadłego mrocznego anioła do wyparcia się chaosu i błagania o przebaczenie. Innymi słowy uratuje jego duszę od połączenia się po śmierci z chaosem w osnowie. Dotychczasowy rekord nalezy do Kapelana Asmodaia i wynosi 4 perły.
Kapelan Gralien, nie ma nadrzędniejszego celu nad ściganie zdrajców. Wszystko co robi podporządkowane jest temu zadaniu. Jest osobą wyniosłą i źle znosi sprzeciw zgłaszany przeciwko jego zdaniu. Szanuje jednak starszych rangą i nigdy nie występuje poza ich rozkazy (choć najpierw stanowczo wyraża swoje opinie). Rzadko udziela niechcianych rad i jest darzony powszechnym szacunkiem w zakonie. Jego wychowankiem jest Kapelan Ignis, z którym łączy go bardzo silna więź.

Na sam koniec przytoczę opowiadanie, które stworzyłem w związku z toczącą się kampanią, w której brałem udział. Znajdują się w niej "pseudołacińskie" sformułowania, które niektórych z was ( Zielarzu )mogą razić po oczach, za co z góry przepraszam, ale zostały one stworzone tylko na potrzeby opisywanego w nim wydarzenia.

Szept modłów unosił się w kaplicy okrętowej Oblicza Gniewu. Chwila za chwilą podsycany przez padające po cichu słowa dwóch klęczących postaci spowitych w mroku komnaty. Pomieszczenie było bardzo ciemne. Rozświetlały go jedynie dwa rzędy niewielkich świec ustawionych wzdłuż bocznych ścian. Wewnątrz było niewiele wolnego miejsca. Żadnej ławy lub krzesła by można było na nim oprzeć zmęczone ciało utrudzonego wojownika, który zawita tutaj aby zaznać ukojenia w modlitwie. Nie z myślą o wygodach budowana była ta część okrętu. Wojownicy Imperatora przebywający w tym miejscu mogli jeno stać, lub co bardziej prawdopodobne klęczeć w pokorze. Na środku prostokątnej komnaty stał ołtarz. Prosty, wyciosany w surowej bazaltowej skale bez zbędnych upiększeń i dekoracji. Jedynymi elementami ozdobnymi były dwie płaskorzeźby podtrzymujące cokół. Po lewej cherubin z cyberimplantami dzierżący miecz, po prawej manifestacja boskiego Imperatora. Ścianę naprzeciw ołtarza zdobił wizerunek imperialnego orła dzierżącego w szponach Crozius Arcanum, a na jego szyi zawieszony był wielki Rozarius. Na ołtarzu leżał rytualny miecz pokryty tajemniczymi inskrypcjami, używany podczas większych ceremonii oraz kielich – również przedmiot obrządku Mrocznych Aniołów, wypełniony tajemniczym płynem. Obie postaci modliły się już od dłuższego czasu i jeszcze przez parę chwil odmawiały swoje modlitwy w używanym w tym celu sakralnym języku zakonnym, wywodzącym się zza mroku dziejów, starszym niż najstarszy Mroczny Anioł. Być może starszym nawet od samego Imperatora. Język pochodził z Terry, z przedwiecznych czasów sięgających daleko wstecz za mroczną erę technologii. Najmędrsi powiadali, że język ten istniał jeszcze przed wyruszeniem ludzkości w gwiazdy. Skończywszy odmawiać modlitwę, masywniejsza z postaci powstała. Blade światło rzucane przez świece zatańczyło na pancerzu pokrywającym ciało potężnego wojownika odsłaniając czarną niczym noc, bogato ozdobioną zbroję oraz zasłaniający twarz hełm o sklepieniu przypominającym ludzką czaszkę. Zaraz za nią powstała i druga postać, także pozwalając oświetlić się blademu światłu. Równie potężna co pierwsza, odziana była jednak w mniej imponującą szatę. Dwóch kapelanów zakonu Mrocznych Aniołów przygotowywało się do finalnej części ceremonii. Pierwszy z duchownych – kapelan śledczy Gralien wolnym czcigodnym ruchem wziął leżący na ołtarzu miecz. Drugi z nich – kapelan III kompanii szturmowej, Ignis w tym samym czasie ujął obiema dłońmi kielich i uniósł go w górę. Szepcząc słowa modlitwy Gralien sakralnym mieczem począł nakreślać znak nad kielichem dzierżonym przez Ignisa. Z jego ust wydobyły się czyste, niezmącone przez żaden system pancerza wspomaganego słowa. Na ich dźwięk Ignisowi rosło serce. Potężny głos kapelana śledczego wypełnił ciszę kaplicy.
„Sancte Imperatore Archangele! Defende nos in proelio contra nequitiam et insidias chaosi esto! Domine! Sed libere frater Gloriel nos a malo! Sed libere noster fraters nos a malo!” – miecz powoli przesunął się pionowo wzdłuż kielicha z góry na dół – “Archangele Imperatore, ui custos es mei, me, tibi commissum pietate superna, illumina, custodi, rege et guberna! Imperatore princeps Angele, chaosi aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude! – kończąc modlitwę miecz nakreślił poziomą krótszą linię przy ¾ długości pionowej linii. W tym momencie Ignis odrzekł – “In nomine Imperatore, et Terra, et Leo frater. Signum Crucis. (Święty Imperatorze Archaniele! Chroń nas przed niegodziwością i zasadzką chaosu! Panie! Zbaw brata Groliela! Zbaw naszych braci! Archaniele Imperatorze, bądź zawsze przy nas o każdej porze, chroń nas! Imperatorze Pierwszy Aniele, strąć chaos i inne plugastwa w otchłań swoją mocą! W imię Imperatora, Terry i lwiego Brata. Znak Krzyża.) Wypowiedziawszy te słowa podał Gralienowi kielich a ten po zdjęciu hełmu wypił połowę zawartości po czym oddał młodszemu kapelanowi aby i on wypił drugą połowę. Ignis czym prędzej wychylił resztę poświęconego płynu. „Rytuał skończony bracie! Niech dusze naszych braci trafią do miejsca gdzie spotkają boskiego Imperatora”. Po słowach Graliena obaj kapelani wolnym krokiem wycofali się z kaplicy.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#3 2010-10-14 19:41:43

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Czas na kapelana 3 kompanii szturmowej - Ignisa.

Kapelan Ignis jest duchowym opiekunem zakonników służących pod mistrzem Oriasem. Oprócz sprawowania tej funkcji jest także dowódcą drużyny dowodzenia i protektorem świętego sztandaru zakonnego należącego do Graliena. Obowiązkami tymi dzieli się wraz z czempionem kompanii Apollyonem. Charakterystyczną cechą kapelana jest bionika zakrywająca część jego twarzy. Jest ona efektem starć Ignisa w czasie płonących dni na Arystoklatesie. Płonące dni były serią wojen prowadzonych z orkami z Łaaa! Dużopyska. Ignis osobiście powalił herszta jednak zwycięstwo przypłacił okaleczeniem swojej twarzy w starciu z orkowym przywódcą, który musnął głowę kapelana swoim pazurem energetycznym.
Ignis jako osoba stosunkowo młoda (48 lat) od samego początku swojego treningu w zakonie odznaczał się wiarą, stawiającą go wśród kandydatów na duchownego. Dostał się pod opiekę Graliena, u którego pobierał nauki z zakresu doktryny wojennej, psychologicznej oraz mistycyzmu zakonnego. Gralien rozpalił drzemiący w Ignisie ogień wiary, który cały czas płonie bardzo intensywnie. Ignis zawsze staje do boju niewzruszony niczym bazaltowa skała. Podczas starć stara się kierować w najcięższe walki (chyba, że rozkazy przełożonych stawiają przed nim inne zadanie) gromiąc swoich przeciwników i inspirując postawą sojuszników. Z racji sprawowania swojego urzędu najbliżej braci zakonnych, widuje się go na polu bitwy znacznie częściej aniżeli Graliena. Ignis jest nieodzownym elementem każdej wojennej wyprawy 3 kompanii.
Kapelan jest nieformalnym członkiem wewnętrznego kręgu. Gdy Rada podjęła decyzję o włączeniu go do kompanii Deathwingu jako kapelana śledczego z pokorą odrzucił proponowane mu stanowisko. Zawsze uważał, że jego miejsce jest wśród szeregowych braci, i że nie istnieje większa forma braterstwa nad braterstwo w wierze ale przede wszystkim braterstwa w bitwie . Wiara w towarzyszy broni jest czymś co inspiruje duchownego. Jako kapelan Śledczy Ignis zostałby w dużej mierze odcięty od kontaktów z niewtajemniczonymi zakonnikami a i jego udziały w bataliach zostałyby ograniczone. Duchowny odnalazł już swoją ścieżkę i przekonał Radę, że jest ona dla niego najlepszym wyborem.
W przeciwieństwie do większości Mrocznych Aniołów Kapelan jest bardzo otwarty na konwersację. Godzinami potrafi rozważać z braćmi zakonnymi o istocie wiary i wszelkich jej aspektach oraz o sposobach ochrony przed zgubnym wpływem chaosu. Oczywiście jak na kapelana przystało uważa, że panaceum na problem jest śmierć każdego wykrzykującego bluźniercze wołanie "Śmierć fałszywemu Imperatorowi" - stąd i wrodzony zapał do walki.
Podczas batalii Kapelan przechodzi metamorfozę - z otwartej na rozmowę osoby staje się milczący. Ogranicza się tylko do niezbędnych rozkazów. Przed bitwą ma zwyczaj błogosławienia ziemi na , której ma odbyć się starcie - aby tego dnia nie przyjmowała  krwi Mrocznych Aniołów. Czyni to niezależnie od miejsca starcia - czy to demonicznej planety, czy wymarłego pustkowia. W walce uwalnia swój potencjał, a widok czarnej jak noc postaci wirującej w śmiertelnym tańcu pomiędzy przeciwnikami, przeklinającej wrogów i błogosławiącej towarzyszy przyczynił się do ucieczki niejednego już przeciwnika.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2010-10-14 19:44:59)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#4 2010-10-15 21:15:30

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Fajne opowiadania.



Jako pierwszego, nie-Dark-Angelowego bohatera przedstawię komandora mojej armii o imieniu O’Kais.



Shas’o Bork’an Vior’la Kais Kauyon urodził się i żył na planecie Bork’an z Pierwszej Fazy.  Po ukończeniu Akademii Wojskowej klanu Bork’an wstąpił do armii, którą od niedawna prowadziła O’Shaserra, znana w Imperium Ludzi jako komandor Shadowsun. Po paru latach służby „nieczynnej”*, po wykryciu u niego ogromnych zdolności taktycznych awansowano go na Shas’ui, operatora Pancerza XV25 „Stealth”, co tłumaczyło jego późniejsze częste używanie tych oddziałów oraz nadano mu pierwsze imię: Kais - biegły. Niedługo po awansie, razem z Kaaval** Bork’an, Sa’cea i Ke’lshan ruszył na podbój słabo uzbrojonej planety Imperium, nazwanej potam Ksi’m’yen. Działając na szpicy sił Tau Ui’Kais szybko zdobywał doświadczenie i niedługo potem zdobył swoje drugie: Kauyon – wytrwały łowca. Razem z innymi oddziałami z Bork’an trafili w najmocniejszy punkt umocnień wroga. Spowodowało to wysoką umieralność wśród dowódców, walczących razem z podwładnymi, więc po śmierci dowódcy swej Pancernej Drużyny Zwiadowczej, jednej z najbardziej cenionych w kontyngencie, a następnie z powodu braków żołnierzy na szlachcica (‘El).

Po podbiciu planety, El’Kais wrócił do służby nieczynnej. Po epidemii na tej planecie zmarło wielu O’, którzy nie wiadomo dlaczego umierali najczęściej. Decyzją Bork’an Uash’O (zgrupowania) został nieoficjalnie awansowany na komandora i dostał zaproszenie na T’au. Po dotarciu okazało się, że awans, wraz z innymi ‘El otrzyma od samego Aun’vy i O’Shaserry.

Zaraz po ogłoszeniu przez komandor podboju następnej planety, zamieszkanej Orków, O’Kais bez wachania podjął decyzję o wzięciu udziału w tej misji.

O’Kais jak prawie każdy członek Dominium działa zgodnie z doktryną Większego Dobra, jednak nagina je do granic wytrzymałości. Jest jednym z niewielu, lub jedynym Tau, który wie o najemniczej działalności Krootów. Dowiedział się o tym podczas misji na Ksi’m’yen, gdzie ranny Shaper jego oddziału (po awansie na ‘El) miał halucynacje w wuniku których ubzdurał sobie, że Komandor jest jego przełożonym z planety Krootów – Pech. Po wyzdrowieniu odbył z nim krótką rozmowę. W wyniku tego Komandor dysponuje teraz znacznymi siłami Krootów otrzymanych osobiście od tego Shapera, w zamian za nie informowanie władz Dominium o działalności Krootów.
_________________________________________________________________
*tutaj: nie branie udziału w bitwach.
**korpus - związek kilku kontyngentów.




Może nie jest zbyt długiem, ale jak na coś pierwszego  może być.

Ostatnio edytowany przez kicek1995 (2010-10-16 10:50:18)


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#5 2010-10-15 21:57:27

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Cieszę się, że pojawiła się pierwsza osoba przedstawiająca swojego bohatera. Przyznam się bez bicia, że Tau-owskie nazwy brzmią dla mnie dość obco niemniej jednak chętnie wczytałem się w historię Twojego bohatera. Chętnie też dowiedziałbym się jaką filozofią, cechami charakteru lub celami w życiu kierują się wasi bohaterowie.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#6 2010-10-16 10:51:14

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Wiem, że o tym zapomniałem, więc dopisałem. Podoba mi się ten pomysł, toteż niedługo opiszę resztę członków armii.


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#7 2010-10-16 10:55:59

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Twój temat Avatar nie umknął mojej uwadze, więc możesz na mnie liczyć. Jak się jednak domyślasz, zajmie mi troszkę czasu zebranie wszystkich materiałów. Do poczytania zatem


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#8 2010-10-16 11:27:35

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Na drugi ogień  pójdzie, na razie przeze mnie nie posiadany, lecz zamówiony Shaper.

Ghatur Kain jest w Kontyngencie O’Kaisa jednym z głównych doradców, jako że dysponuje dużym procentem armii. Jest on utalentowany jeśli chodzi o zdolność maskowania się w terytorium leśnym oraz wytrzymały. Jego odporność pochodzi z bardzo częstego żerowania na truchłach orków. Ghatur wytrenował sztukę kreowania do perfekcji, tak że jego orkowe DNA, nie  obniżyło jego inteligencji. Możliwe że nie dzieje się tak z powodu wcześniejszych – przed wstąpieniem do armii Dominium – walk z Eldarami. Atak ten opłacany przez Demony, które nawiązały kontakt z głównym szamanem Pech, przyniósł mu wiele sławy i pieniędzy.

Co do jego pochodzenia, to jak każdy Kroot pochodzi z tej samej planety jednak jest w lini męskiej potomkiem Kroota, dowodzącego wybiciem Orków, po rozbiciu się tam asteroidy-fortecy Rok.

Mimo jego szlacheckiego pochodzenia zrezygnował z możliwości znalezienia się w Radzie Pechu, lecz wolał walczyć razem z Tau, ale nie dla większego dobra, tylko dla Większego Żarcia, Pieniądza i Sławy.
Wziął udział w ofensywie na Ksi’m’yen, gdzie będąc rannym wyjawił swemu El’ prawdę o Krootach. Z tego powodu walczy dla niego, by utrzymał tą tajemnice w tajemnicy, gdyż  gdyby Tau dowiedzieli się o działalności Krootów doprowadziło by to zapewne do zerwania stosunków oraz wyniszczenia jego rasy.

W bitwie posługuje się swym okrwawionym Evisceratorem, będącym swego rodzaju Artefaktem, jako że był pierwszą tego typu bronią wśród Mięsożerców. Jego broń jest zdolna przebić każdy pancerz, czy to Space Marina, czy lekkiego czołgu. W razie potrzeby używa również karabinu termicznego, otrzymanego od władz Dominium wstępując do Armii





Dodatkowo do pisuję poradnik do posługiwania się imionami Tau:
KAsta'stopień Planeta Imię1 Imię2 Imię3

Kasty:
Ogień - Shas
Woda Por
Ziemia Fio
Powierze Kor
Niebiańska Aun

Stopnie w kaście Ognia
'La - wojownik
'Ui - weteran
'Vre - bohater
'El - szlachcic
'O - komandor

Ostatnio edytowany przez kicek1995 (2010-10-16 11:31:29)


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#9 2010-10-16 20:45:53

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Raziel napisał:

Twój temat Avatar nie umknął mojej uwadze, więc możesz na mnie liczyć. Jak się jednak domyślasz, zajmie mi troszkę czasu zebranie wszystkich materiałów. Do poczytania zatem

Czekam na to z niecierpliwością. Twoje historie na pewno wzbogacą ten temat.

Kicek - dzięki wielkie nareszcie dowiedziałem się co oznaczają egzotyczne tau-owskie nazwy. Przyznam się, że kodeksu nigdy w rękach nie miałem. Ciekaw jestem czy Tau gdyby dowiedzieli się o najmowaniu się krootów rzeczywiście by ich krwawo spacyfikowali, czy może w grę wchodziłaby jakaś psychologiczna forma głębszej indoktrynacji.


Blade światło rzucane przez fazową świecę towarzyszyło Gralienowi podczas studiowania kolejnego dzieła w zakonnym Librarium. Światło padało na przeglądane manuskrypty, by za chwilę zostać pochłonięte przez wszechogarniającą ciemność archiwum. Przepastna czeluść archiwum Mrocznych Aniołów mieściła olbrzymią ilość woluminów opisujących wydarzenia z każdego zakątka Imperium. Niemniej jednak wiedza trzymana w tych murach i tak była jedynie kroplą w obliczu rozległości wszechświata. Większość dokumentów traktowała o wydarzeniach z przeszłości, niektóre opisywały wojny, herezje czy też sposób funkcjonowania władzy w poszczególnych systemach. Inne odnosiły się do wiary i kultów istniejących w dziedzinie ludzkości. Jedne zebrane były w sporych rozmiarów encyklopedie, inne były zbiorem luźnych notatek i rozważań na dany temat.

Kapelan przybył w to miejsce w poszukiwaniu konkretnych zapisków. Siedział tu już dobre 3 godziny nie mogąc dotrzeć do interesujących go pozycji. Z tego też powodu posłał po kronikarza. Nie byle jakiego - po samego Wielkiego Kronikarza Zakonu. Na stole, obok którego pracował duchowny rozłożona była część jego własnoręcznych notatek oraz kopie protokołów administatorum opisujących zdarzenia mające miejsce w Warkoczu Iszy kilkanaście miesięcy wcześniej. Osobiste notatki kapelana traktowały o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy mających związek z okrętem Eye of The Imperium. Pobieżna analiza Graliena wymienionych wydarzeń oraz dokumentów z nimi związanych, w kontekście ostatniej batalii w obronie mistrza zakonu Purpurowych Pięści, w jakiej brał udział duchowny doprowadziła go do zaskakujących wniosków.

Odgłos kroków wyrwałł Kapelana z jego rozważań. "Nieczęsto widuję tutaj Kapelana Śledczego, chyba tylko gdy zapieczętowuje swoje protokoły z przesłuchań. Widok Kapelana Studiującego księgi tajemne to zaiste niezwykły widok"-powitał Graliena Wielki Kronikarz Ezekiel nieco ironicznym tonem. "Witaj Bracie. Zaiste ostatnimi czasu moje miejsce w zakonnym Librarium zaszło nieco kurzem, ale to się zmieni" - odparł Gralien. "Tymczasem" - kontynuował kapelan, wskazując Ezekielowi stos dokumentów na kamiennym stole - "Czy mówi Ci coś bracie nazwa Kastigator?"

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2010-10-17 10:58:21)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#10 2010-10-16 21:09:19

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

A tak w ogóle co znaczy Fluff?


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#11 2010-10-16 21:15:33

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Fluff to całe tło fabularne warhammera m.in. historia świata i wydarzenia, które mają wpływ na bieżącą sytuację.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#12 2010-10-16 21:50:37

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Mam nadzieję, że wkrótce ktoś również się dołączy.

Shas’vre Bork’an Li jest dowódcą Pancernej drużyny zwiadowczej XV25 w kontyngencie O’Kaina. Pochodzi z małej wioski pod głównym miastem planety, gdzie zyskał umiejętności taktyczne.

Jego kariera rozpoczęła się gdzieś w połowie ofensywy na Ksi’m’yen, gdzie to Bork’an rozpaczliwie potrzebowało żołnierzy. Z tego powodu skończył on Akademię Wojskową  rok wcześniej. Na początku, w związku z brakiem doświadczenia i "wykształcenia" jego awanse były powstrzymywane i on sam był lekceważony przez podwładnych.

Punktem zwrotnym w jego karierze był atak nazwany potem Korst’Rotaa, gdy w pojedynkę zabił 10 gwardzistów, w tym 3 kolbą od jego karabinu impulsowego broniąc Aun’El Sa’cea Ro – Niebianina dowodzącego małym oddziałem gwardzistów, wysłanym, z powodu niskich morale żołnierzy.

Na jego wniosek, dowództwo najazdu awansowało go na użytkownika XV8, lecz po niesprawdzeniu się w używaniu tak dużego pancerza przeniesiono go do sił XV25, do drużyny, z której właśnie odszedł przyszły komandor. Po skończeniu ofensywy oddano mu do dyspozycji duży, jak na zwiadowców oddział składający się z 5 ‘Ui.

Jak na członka najlepszego PDZ w kontyngencie przystało działa zawsze na szpicy i ciągle zdobywa doświadczenie, w używaniu swego pancerza.



Nowym zwyczajem będzie to, że po każdym moim opisie, będę od teraz opisywał nieznane słownictwo Tau. Dzisiaj nam dochodzi:
Li - dziki
Korst - śmierć
Rotaa - pół dnia (tu w sensie całego)
Ro - rozum

Ostatnio edytowany przez kicek1995 (2010-10-18 18:12:30)


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#13 2010-10-21 18:23:03

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Komandor Shas’o Bork’an Vior’la Kais Kauyon patrzył na pole bitwy ze swojego transportowca. Razem z nim podróżowało 2 jego przybocznych, których imion ze skupienia przed walką zapomniał oraz mały oddział zwiadowców. Zgodnie z pierwotnym planem mieli oni prześcignąć swój patrol, lecz dobiegły do nich informacje o zauważeniu małej grupy Orków, zbliżających się od północnego zachodu. Była to ich pierwsza walka o zdobycie planety Fi’rios, więc wygranie jej podwyższy morale żołnierzy.

Na szczęście patrol Tau składający się z 2 mobilnych oddziałów 6 Wojowników Ognia i jednego ścigacza Piranha, transportującego zapasy nie był sam. Za chatką, którą nie wiadomo, kto zbudował czekało paru Krootów. Widać było Shepera tego oddziału, z na razie wyłączonym Evisceratorem.
Wojownicy Ognia zajęli miejsce na górce, obok której stanęła Piranha. W oddali widać było duży oddział Chopaków, prowadzony przez herszta, który stanął za górką unikając zmasowanego ostrzału oraz drugi, składający się z 3 Burszujów ustawionych za obeliskami.

Nagle rozległ się warkot i zgiełk charakterystyczny dla trupikopterów. Jeden przeleciał nad Krootami spuszczając bombę, która zabiła paru Krootów, a drugi zbliżył się na niebezpieczną odległość do szeregów Wojowników. Obie padły z ostrzałów świetnie strzelających Tau. W tym samym czasie Chopaki i Krooci zaczęli się do siebie zbliżać strzelając, a Burszuje biegli w stronę Tau.

Dotąd nieaktywnie włączający się w bitwę ścigacz ruszył w stronę Burszujów. Tak samo uczynili Wojownicy, jako że w ostrzale przeszkadzał im Obelisk. Po przesunięciu się jeden oddział puścił 2 serię. Wiele odbiło się od kamieni, lecz jeden trafił w nogę jednego z Orków, który zawył przeraźliwie i ruszył na Ognistych. Na lewym natomiast skrzydle oba oddziały się do siebie zbliżały. Orkowie mieli ogromną przewagę, jednak Krooci ogarnięci radością z możliwości przejęcia orkowych genów była większa niż strach. Zanim dwa oddziały się pogrążyły w walce pojawił się Komandor z dwoma przybocznymi. Cały patrol wzniósł okrzyk radości. Wielu orków poległo od impulsów świetlnych, bomb, rakiet i płomieni pochodzących z oddziału dowódczego.

Chwilę później padło dwóch Burszujów. Jego śmierci towarzyszył specyficzny odgłos plecaków odrzutowych pochodzący nie wiadomo skąd. Osamotniony ork ze wściekłością rzucił się na jeden z oddziałów Wojowników niszcząc go doszczętnie, lecz zginął od strzałów drugiej Drużyny. Z tego powodu załoga ścigacza ruszyła na Chopaków. Jej sondy powaliły jednego, a strzał z karabinu termicznego, przewidzianego do niszczenia pojazdów, następnego.

Komandor nie mógł prowadzić dalszego ostrzału, gdyż obawiał się, że zabije swoich sprzymierzeńców – Krootów, którzy już zaczęli walkę. Ghatur Kiew – Shaper – siał zniszczenie swoim Evisceratorem w szeregach Orków. Gdy oczyścił najbliższe otoczenie stanął przed nim Herszt, o połowę wyższy dzierżący w ręku połyskujący energetyczny pazur. Ghatur nie przejął się jego wzrostem i uzbrojeniem i po wymianie kilku ciosów ostentacyjnie odciął mu najpierw rękę, a potem głowę. Orkowie z braku dowódcy zaczęli się bić o władzę, lecz zostali wybici, przez oddział Krootów, którzy rozpoczęli ucztę.

Pierwsze działanie na planecie się powiodło. Jednostki rozbiły obóz i czekały na resztę armii, gdyż podróżowanie w tak małych grupach stało się niebezpieczne.


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#14 2010-10-21 22:03:34

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Złowieszcze oczy metalicznego konstruktu rozświetliła złowroga zielona poświata. Maszyna wydała z siebie enigmatyczny dźwięk niepodobny do niczego co wcześniej słyszał Gralien.  Przez chwilę spojrzała w jego stronę swym pustym wzrokiem, po czym zwróciła się w stronę nadchodzących krwawych aniołów. Gralien nie wierzył własnym oczom. Słyszał o istotach zwanych nekronami, kilka razy nawet ścierał się z bezdusznymi maszynami jednak nigdy nie słyszał o tym aby stawały one w szranki ramię w ramię z żywymi – obojętnie czy ich pochodzenie było ziemskie czy demoniczne.
Gralien zamknął na chwilę oczy, choć wiedział, że to daremna próba chciał swym umysłem ogarnąć maszynę. Zobaczyć czy tli się w niej chociaż niewielki skrawek duszy. Zupełnie tak jak robił to podczas przesłuchań upadłych aniołów – z tym, że teraz w oku szalejącej bitwy i bez wsparcia kronikarza zadanie jakie duchowny postawił przed swym umysłem zdawało się niewykonalne. Myśli Graliena natrafiły na pustkę, w miejscu gdzie powinna być istota kapelan wyczuwał tylko wir i zamęt. Nie w ogniu bitwy nie uda mu się przeniknąć konstruktu. Myśli kapelana bezładnie krążyły po polu bitwy w poszukiwaniu metalowego stworzenia – bez skutku. Wyczerpany Gralien zaczął wycofywać się, gdy nagle poczuł siłę- czyjąś dłoń nakierowującą jego fale mózgowe na właściwą drogę. Kronikarz Purpurowych Pięści wyczuł starania duchownego i pomimo ferworu bitwy postanowił pomóc. Wszystko stało się prostsze. Umysł Graliena nagle zobaczył nekrona – a właściwie pustkę jaką był. Było coś jeszcze – eteryczna nić. Nić cieńka niczym jedwab, delikatna okalała szyję maszyny, jej drugi koniec ginął w mroku bitwy. Nagle pustkę konstruktu wypełniły myśli – mysli nie należące do nekrona. Należały one zdecydowanie do demonicznego bytu. Równocześnie z myślami cieńka jedwabna nić zmieniła kształt na cieżki najeżony kolcami łańcuch, przewodzący energię osnowy smagającą maszynę wyładowaniami podobnymi do elektryczności. „Ruszaj, zniszcz wszystko! Kastigator…” – nieznosząca sprzeciwu myśl wypełniła całą pustkę. Jej intensywność niemal zwaliła Graliena z nóg. Kapelan przerwał krótką medytację i przez chwile stał zamroczony. Jeden z członków drużyny terminatorskiej zasłonił go przed salwą pocisków heretyckiej broni. Strzały, jęki, wybuchy – ogień bitwy płonął a wytrącony z równowagi Gralien potrzebował czasu aby dojść do siebie.

„Kastigator, Nekroni” – słowa powtórzone przez Ezekiela po raz kolejny odbiło się echem w zakonnym librarium.
„Nie wyczuwam w twoim umyśle zdenerwowania Gralienie, więc wynika z tego że twoja opowieść o tym zdarzeniu nie jest przejaskrawiona” – dodał Wielki Kronikarz. „Szczerze mówiąc nazwa kompletnie nie mówi mi nic. Skupmy się na chwilę obecną na szczegółach – czymś co możemy stwierdzić już teraz Gralienie”. „Co masz na mysli kronikarzu?” – spytał kapelan śledczy. „Słowo drogi przyjacielu, na razie możemy zbadać jedynie je, oraz obraz, który ujrzałeś. Jeśli rzeczywiście są one powiązane. Tak więc Kastigator. Składnia tego słowa nie przypomina mi słów używanych przez wyznawców Chaosu, fleksyjnie nie wydaje się być również słowem pochodzącym z demonicznego języka. Hmmm. Sądzę, że źródła tego słowa należy odszukiwać gdzieś głębiej w czasie. Nekroni. Zanim nasza chwała nadeszła na pewno toczyli wojny w galaktyce. A kto był w przestrzeni przed naszym nastaniem, oprócz nekronów i plugawego bytu chaosu?” – zadał pytanie Ezekiel.
„Tylko jedna rasa jest stara jak same gwiazdy – Eldarzy” - Brwi Graliena zmarszczyły się.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2010-10-21 22:04:56)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#15 2010-10-22 20:26:33

 kicek1995

http://i.imgur.com/mmPko.png

13622781
Call me!
Skąd: Festung Breslau
Zarejestrowany: 2010-09-22
Posty: 196

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Uważam, że jest to pomysłowe. Widzę że będę musiał rozwinąć swoją, żeby nie zostać w tyle


http://img835.imageshack.us/img835/1411/05d3.png

Wh40k - Tau - >2500p; Krootz - 1000p; SWM; Infinity Japończycy >200p
Moja galeria

Offline

 

#16 2010-10-26 00:11:31

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Ja zacznę od kilku zdań na temat mojej pierwszej i najulubieńszej armii do WH40K. Mianowicie mowa tu o Piratach Chaosu, którzy są zbieraniną marines z różnych zakonów, walczący razem pod wspólnym sztandarem Chaos Undywided. Przywodzi im Daemon Princ Kein Unfeeling, który otoczył się kilkoma znakomitymi generałami i czempionami. Dziś opowiem o jednym z nich, moim ulubieńcu Raptorze Tarrantusie, którego wszyscy znają pod przezwiskiem Karmazyn.


      Tarrantus urodził się w 689.M41 na pokładzie krążownika „Crucifier”. Okręt ów, należał do Space Marines z zakonu Doom Eagles i wracał właśnie z systemu Irydeus, po ciężkiej bitwie z heretyckimi wyznawcami mrocznych bogów. Matką Tarrantusa była jedna z salowych, odbywająca służbę w sekcji szpitalnej okrętu. Mimo dobrej opieki medycznej i pozornie lekkiej ciąży, kobieta umarła wydając na świat Tarrantusa. Niemowlę, jak zwykle w takim przypadku skończyło by w najbliższym przytułku dla sierot, jednak jeden z medyków zauważył dziwne znamię na ramieniu dziecka i postanowił powiadomić o tym przedstawiciela Ordo Hereticus, kapłana Olafio. Duchowny był członkiem świty Inkwizytora Nikodemusa Woltage, wysłanym z misją na pokład „Crucifiera”.
      Olafio miał przesłuchać pojmanego miesiąc wcześniej heretyka i w ramach szkolenia spróbować nakłonić go do pokornego przyznania się do winy i ukorzenia przed majestatem Imperatora. Kapłan był bardo zdziwiony wizytą medyka, niosącego płaczące niemowlę w zawiniątku z bandaży. Jednak, gdy zobaczył wątłe ramionko dziecka, zrozumiał, że oto nadeszła chwila, kiedy będzie mógł dokonać czegoś niesamowitego, co pomoże mu w jego karierze i w życiu jednakowoż.

Olafio zlecił dwóm salowym opiekę nad dzieckiem. Rozkazał trzymać je z dala od oczu postronnych i otoczyć głęboką tajemnicą przed członkami zakonu Doom Eagles. Sam zaś, z zapałem zaczął studiować stare manuskrypty wielkiej biblioteki brata Dareliusa, który jako najwyższy kronikarz Doom Eagles, posiadał niesamowite i treściwe zbiory. Olafio korzystał z wiedzy tam zawartej, tłumacząc to potrzebą skonfrontowania wiadomości uzyskanych w czasie przesłuchań, od opętanego heretyka.
      Mijały miesiące, podróż „Crucifiera” dobiegała końca, a Olafio popadał w obłęd. Najpierw panicznie zaczął bać się o dziecko podejrzewając, że salowe lub medyk wyjawią jego sekret. Szantażował więc kobiety, a medyka uśmiercił, pozorując nieszczęśliwy wypadek. Po jakimś czasie zaczął miewać dziwne sny i niepokojące wizje, które sprawiały, że obawiał się zasnąć. Siedział więc całymi dniami w bibliotece, chłonąc wiedzę, która coraz bardziej spaczała jego umysł i myśli. Dochodziło do tego, że w czasie przesłuchań heretyka, Olafio nawiązywał z nim kontakt mentalny i obiecywał uwolnienie, w zamian za otworzenie się na jego umysł. Heretyk już dawno przestał funkcjonować jak normalny człowiek, jego ciało było pustą skorupą, w której tliły się resztki życia, lecz nie było tam już ani krzty człowieczeństwa. Była tam jednak istota, która już od dawna czekała na odpowiedni moment, by wyrwać się z okowów.

      Pewnego dnia, na tydzień przed zacumowaniem na orbicie planety Secura Obtavia, duchowny Olafio po raz ostatni przesłuchiwał heretyka. Towarzyszył temu brat Darelius, zaniepokojony dziwnym zachowaniem kapłana. Olafio czuł się nieswojo w obecności Space Marina. Zachowywał się protekcyjnie i irracjonalnie, bez potrzeby bijąc i maltretując przesłuchiwanego. Pytania zadawane przez księdza były bezsensowne i pozbawione jakiegokolwiek powiązania z siatką heretyków z systemu Irydeus. W końcu Darelius przerwał tą maskaradę, każąc duchownemu pozostać bezczynnym, do momentu przybycia brata kapelana Kouga Nebero z Doom Eagles.
      Sam kronikarz wyszedł, chcąc osobiście poinformować kapelana o dziwnym zachowaniu duchownego z inkwizycji. Olafio został sam na sam z heretykiem, rzucił się na niego, z niesamowitą siłą chwycił jego głowę i spojrzał w szalone oczy ledwo żyjącego skazańca. Demon ukryty dotąd w czeluściach martwego już umysłu człowieka, wywęszył swoją okazję i zaatakował. Olafio po raz wtóry otworzył swój umysł, by zaczerpnąć wiedzy prosto z podświadomości heretyka, otworzył się jednak zbyt szeroko, zbyt wiele czasu minęło, nim spostrzegł co się dzieje. Martwe ciało heretyka upadło na podłogę sali przesłuchań. Olafio wyrywając włosy z głowy, pobiegł pędem do swojej celi, przewracając po drodze członków załogi okrętu.
       Duchowny wpadł do komnaty, mijając w progu leżące salowe, zamęczone wcześniej przez siebie w trakcie szalonych napadów ekstazy i pożądania. Z wrzaskiem wbiegł do małej garderoby, gdzie leżał ukryty chłopiec, zawinięty w szaty ceremonialne. Dziecko obudziło się niemrawo, osłabione brakiem pokarmu, powietrza, oraz wody i popatrzyło głęboko w oczy pochylonego nad nim człowieka. Demon rozerwał usta kapłana i opadł na twarz dziecka, przenikając w mgnieniu oka do maleńkiego umysłu. Olafio nagle oprzytomniał, zrozumiał swoją sytuację, jak przez mgłę widział wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Zrozumiał, że od chwili, gdy ujrzał znamię na ramieniu niemowlęcia, poddany został zgubnej mocy demona, zamieszkującego ciało heretyka.
      Demon codziennie karmił Olafio obietnicami sławy i wywyższenia, codziennie ukazywał duchownemu obrazy niesamowitych uciech i próżnych zabaw, jakimi człowiek będzie mógł się delektować, po rozwiązaniu tajemnicy znamienia. Wszystko to była ułuda i omamy, demon urabiał młodego kapłana, wykorzystując jego niewiedzę i brak doświadczenia w mentalnej walce z Chaosem. W czasie tej kilku miesięcznej podróży, Olafio za sprawą podszeptów demona dokonał wiele złego, spowodował awarię napędu, o mało nie doprowadził do uduszenia mieszkańców z sekcji więziennej, a nawet dopuścił się zatrucia wody w koszarach Space Marines. Teraz, gdy oniemiały stał nad diabelnie bystrą twarzą małego chłopczyka, nie pozostało mu nic innego, jak ostatnim zrywem sił naprawić zło, jakie wyrządził. Potworna rana na ustach Olafio nie pozwalała mu się skupić by użyć mocy, chwycił więc jeden ze stalowych wieszaków z garderoby i zamierzył się w kierunku głowy dziecka. W amoku nie usłyszał jednak energicznych kroków na korytarzu. Do komnaty wbiegli dwaj Space Marines, za nimi szedł brat Darelius. Kronikarz w porę przepchnął się pomiędzy zdezorientowanymi marines i chwycił uzbrojoną dłoń Olafio, miażdżąc ją w stalowym uścisku.

Kilkanaście dni później, orzeczono, że duchowny Olafio na skutek zgubnego wpływu przesłuchiwanego heretyka popadł w obłęd, porwał z sekcji szpitalnej niemowlę i dla celów rytualnych przetrzymywał je w swoich komnatach. Dokonywał plugawych obrządków, wykorzystując do tego dwie sanitariuszki, oraz planował zniszczenie okrętu, powodując wiele jego awarii i uszkodzeń.
Sprawę zamknięto. Odznaczyła się ona plamą na honorze Rady Najwyższej Zakonu, postanowiono więc, że wszelkie fakty zostaną objęte tajemnicą, a nieliczni, cywilni świadkowie zostaną zgładzeni lub zesłani. Tarrantus i jego dobrze zakamuflowany pasożyt, trafili do garnizonu Doom Eagles na planecie Secura Obtavia, gdzie dorastali razem i uczyli się, czerpiąc wiedzę od veteranów tysiąca bitew.

Po szesnastu latach spędzonych w garnizonie, Tarrantus stał się wspaniałym wojownikiem, charakteryzującym się wielką siłą, zwinnością i bystrością umysłu. Przypadł do gustu oficerom szkoleniowym, którzy wystąpili do Rady Zakonu, o umieszczenie Tarrantusa, jak go nazwali, na liście kandydatów do ceremonii wstąpienia. Przez dwa lata, Tarrantus odziany w błyszczący pancerz skauta, uczestniczył w wielu konfliktach, dowodząc swej męskości, odwagi i oddania sprawie. W końcu dostąpił zaszczytu przyjęcia genoziaren i stał się częścią bractwa, stał się Space Marines z zakonu Doom Eagels.

W ciągu trzydziestu lat służby, Tarrantus przelał litry krwi w obronie prawa, cnoty i władzy Imperatora. Zaraz po zakończeniu czwartej fazy wstąpienia, przydzielono go do oddziału szturmowego, gdyż najlepiej czół się używając plecaka odrzutowego, dokonując z jego pomocą niesamowitych akcji w czasie ćwiczeń. Później, gdy intensywność walk w rejonie bramy Kadjańskiej się nasiliła, otrzymał własny oddział pod dowództwo i awansował na sierżanta. Jednak bliskość Oka Terroru, obudziła w umyśle Tarrantusa uśpione dotąd zło.

720.M41 Misja pacyfikacyjna na jednej z planet w obrębie bramy Kadjańskiej. Trzecia kompania, pod dowództwem brata Ortagona miała za zadanie zająć umocnienia fanatycznie broniących się heretyków, z rejonowej gwardii należącej do gubernatora Kalemina Octawiana. Żołnierze zajęli fort na zboczu góry Talos i sprawiali wiele kłopotów oddziałom taktycznym. Strome podejście, uniemożliwiało użycie pancernych Terminatorów, a możliwość teleportacji, była zbyt ryzykowna tak blisko Oka Terroru. Do akcji wkroczyli więc, marines z oddziałów szturmowych.
      Trzy sekcje po dziesięciu Space Marines, używając silników skokowych, przedostało się na mury fortecy, a stamtąd do wewnątrz kompleksu. Wszystkie grupy rozdzieliły się, mając do wykonania różne cele. Oddział Tarrantusa miał przebić się do sekcji artyleryjskiej i unieszkodliwić stacjonujące tam działa przeciw lotnicze i wielkokalibrowe haubice, siejące zniszczenie w szeregach lojalistycznej Gwardii Imperialnej. Pierwszy kontakt z wrogiem, okazał się prostym ćwiczeniem i za razem zapowiedzią kłopotów, jakie miały spotkać marines w głębi fortyfikacji, gdzie użycie plecaków było niewskazane. Samo ich posiadanie, przysporzyło szturmowcom wielu utrapień, gdy okazało się, że wąskie korytarze kompleksu z ledwością mieszczą po jednym marines. Zmuszeni do poruszania się wężykiem, wojownicy ponosili ciężkie straty, ginąc od ostrzału pochowanych w kątach fanatyków.   
      Tarrantus szedł na czele swoich dziewięciu braci, kilka razy odrzucał wrogom ciśnięte mu przez nich pod nogi granaty, raz nawet zmuszony był paść na ziemię, widząc lufę działa laserowego, wycelowanego w korytarz z jednej z komnat. Ludzie Tarrantusa byli doskonale wyszkoleni, podczas ćwiczeń, wyciskał z nich siódme poty i kiedy ich koledzy z innych oddziałów spędzali czas w kantynach lub na modłach, orły Tarrantusa ćwiczyły nadal.
      Teraz opłaciło się to stokrotnie. Tarrantus poprowadził swoich marines pod wielkie wrota hangarów przemysłowych, gdzie gwardia gubernatora składowała amunicję i zapasy żywności. Tutaj, heretycy przygotowali zasadzkę na intruzów, rozstawiając w zaciemnionych kątach hali posterunki broni ciężkiej. Szturmowcy wpadli do środka niczym burza, w mgnieniu oka unieszkodliwiając trzy z czterech stanowisk ogniowych. Ostatnia załoga, zdołała jednak wystrzelić kilka pocisków z lekkiego działa. Polała się krew Space Marine, Tarrantus podniósł ciało rannego brata i cisnął nim w bezpieczny zaułek, sam popędził zaraz po tym, w kierunku plującej pociskami barykady. Wtedy właśnie, po raz pierwszy ujawniła się drzemiąca w człowieku moc pasożytniczego demona.
       Ramię Tarrantusa zapłonęło w miejscu, gdzie ongiś duchowny Olafio zobaczył bluźniercze znamię. Znamię, które znikneło zaraz po śmierci kapłana. Oczy Tarrantusa zapłonęły czerwienią, a na ustach pojawił się szelmowski uśmiech, przynoszący na myśl grymas dworskiego błazna, jednego z tych, jacy zabawiali swych panów w pradawnych czasach.
Marine wpadł między czterech gwardzistów, kopniakiem nieomal urywając głowę jednego z nich. Kolejny zginął przecięty na pół piłomieczem, zaraz po tym, jak strzelec lekkiego działa oberwał kulę w łeb z poświęconego Bolt pistola. Ostatni z fanatyków zdołał podnieść Lasguna i wypalić serią w pierś sierżanta szturmowców. Promienie lasera boleśnie pokąsały Tarrantusa, który wściekł się i zadawał gwardziście cios za ciosem, maltretując ciało nieszczęśnika.
      Hangary zostały zajęte, wkrótce potem szturmowcy dotarli do wielkich dział i zafundowali ich załodze krwawą łaźnię. Mimo iż wszystkie zadania wykonano, to z fortu wróciło tylko szesnastu marines. Tarrantus po misji został odznaczony za odwagę i waleczność. W nagrodę, za wzorowo wykonaną misję, otrzymał wspaniałe pazury energetyczne od kapelana Kouga Nebero, który z racji wieku nie brał już udziału w akcjach bojowych i jak sam przyznał, nie mógł patrzeć, jak jego piękne pazury kurzą się w szafie.

Tarrantus był jednak bardzo zaniepokojony wydarzeniami z fortu. Od tego dnia, gdy tylko zmrużył oczy, nękały go mroczne wizje i koszmary, w których uczestniczył jako obserwator niesamowitych bluźnierstw, orgii cielesnych i umysłowych. Na koniec snów, zawsze widział siebie samego, odzianego w dziwny pancerz, stojącego na stosie ciał zabitych Space Marines. Z nikim nie dzielił się tymi wizjami, dusząc w sobie wstyd i wielki ból, jaki sprawiały mu te koszmary. Jednak po kilku latach, przestał obawiać się snu, wizje już go nie przerażały, stały się częścią jego życia, polubił je nawet. Zaczął myśleć o nich z uśmiechem na twarzy, zazwyczaj wtedy zadawał śmierć jakiemuś wrogowi, lub poniewierał bratem z oddziału w czasie ćwiczeń.
       W końcu Tarrantus zaczął marzyć tylko o zaśnięciu, każdą chwilę poświęcał na sen, zaniedbując modły i naukę. Wszyscy zauważyli, że się zmienił. Jego odwaga i waleczność w czasie walki, zamieniły się w dziką furię i nieokiełznaną rzeźnię. Tarrantus nadużywał przemocy, czerpiąc z tego chorą satysfakcje i wielką radość. Na ochotnika zgłaszał się do każdej misji, jeśli tylko gwarantowała walkę lub inny kontakt z kimś, kogo bezkarnie można było zamęczyć i uśmiercić. Kronikarz Darelius zauważył to i postanowił obserwować Tarrantusa.
      Pewnego dnia, gdy po jednej z wyjątkowo krwawych bitew czyszczono pancerz sierżanta, Darelius wybrał się do niego na rozmowę, zaalarmowany przez szturmowców, którzy zszokowani opowiadali, jak Tarrantus zamknął się w pogańskiej świątyni wraz z ukrytymi tam kobietami i dziećmi. Ponoć nikt oprócz Tarrantusa żywy stamtąd nie wyszedł. Kronikarz wszedł do komnaty Tarrantusa bez uprzedzenia, natrafiając na mrożący krew w żyłach widok. Sierżant wbijał w swoje ciało długi szpikulec, zadając sobie niesamowity ból, jednak grymas na jego twarzy mówił, że marines czerpał z tego wielką przyjemność. W ekstazie bólu, Tarrantus nie usłyszał wchodzącego Dareliusa, jednak demon, który już na dobre rozgościł się w jego umyśle, w mig rozpoznał niebezpieczeństwo i zaalarmował swego nosiciela. Było jednak za późno. Kronikarz z niedowierzaniem patrzył na poranione ciało szturmowca, a widok znamienia na jego ramieniu, przedstawiający symbol Slaanesha sprawił, że duchowny  zapłakał z rozpaczy. Jedyną bronią Dareliusa była w tej chwili moc, nie zdążył jednak jej użyć. Tarrantus z oczami płonącymi złowrogą czerwienią skoczył na kronikarza. Stalowy szpikulec raz za razem znajdował drogę do mózgu przez oczodół, Darelius padł w końcu martwy. Tarrantus opanował się w końcu, był w nie lada tarapatach. Zrozumiał, że jego przygoda z Doom Eagles właśnie się skończyła i musi coś zrobić, żeby jego życie mogło trwać nadal.
      Pozostawił ciało kronikarza w swojej komnacie, wiedział, że zostanie ono namierzone zaraz po wszczęciu poszukiwań, ale do tego czasu powinno minąć kilka godzin. Odebrał swój pancerz i broń ze zbrojowni i skierował się w stronę lądowiska. Na miejscu wydał nieautoryzowany rozkaz przygotowania lądownika do startu. Obsługa techniczna tego dnia miała pełne ręce roboty i nikt nie zastanawiał się nad zasadnością polecenia. Przygotowano pojazd i zatankowano do pełna. Tarrantus wezwał swój oddział szturmowców, to było proste, bo zawsze po bitwie zmuszał ich do kilkugodzinnych ćwiczeń przed odpoczynkiem. Czterdziestu szturmowców, w pełnym rynsztunku stawiło się na zbiórkę przy lądowniku.
      Tarrantus wyjaśnił, że mają do zrealizowania specjalne zadanie bojowe tego dnia, było ono jednak ściśle tajne i dzielenie się jego szczegółami w tak wczesnej fazie, nie było wskazane. Lojalni marines bez słowa sprzeciwu wsiedli do transportera. Tarrantusowi sprzyjało szczęście, wieża obserwacyjna miała od tygodnia problemy z łącznością i po krótkiej wymianie niezrozumiałych wzajemnie informacji, zignorowano nadprogramowy start lądownika.
Ostatni zapis z rejestratora lotu transportera, podawał jego lokację tuż przed wejściem do Oka Terroru.

Tarrantus stał się w końcu jednością ze swoim demonem. Kompletne połączenie, zaowocowało powstaniem nowej, potężnej istoty. Jego siła oraz moc wzrosły, wspaniałe dary od mrocznego bóstwa, któremu służył od tak dawna sprawiły, że niewielu mogło stawić mu czoła. Jego szturmowcy padli z jego reki, lub poprzysięgli oddanie, gdyż ziarno Chaosu zostało w nich zasiane jak tylko po raz pierwszy spojrzeli na sierżanta Tarrantusa. Odtąd Tarrantus pracował ofiarnie na swoje wywyższenie, pragnąc osiągnąć półboski stan, jaki ofiarowała służba jego panu.
      Zdradziecki marine miał wielu sojuszników, widział i przetrwał wiele bitew, jednak nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca. Jego wojownicy byli wszędzie doceniani i bano się ich, jednak ich szaleństwo i niesubordynacja sprawiały, że rezygnowano z ich udziału w grupach najemników i dezerterów. Jedynie bogowie Chaosu łaskawie spoglądali na Tarrantusa, zaczęli nawet rywalizować między sobą o niego, prześcigając się w obdarowywaniu go coraz wymyślniejszymi mutacjami i artefaktami. Spowodowało to, że Tarrantus zagubił się nieco w swej fanatycznej wierze. Nie potrafił określić, kto jest tak na prawdę jego panem i zaczął czcić wszystkich Mrocznych Bogów z takim samym poświęceniem.

863.41M był dla Tarrantusa rokiem przełomowym. Od wielu lat nie miał okazji uczynić nic, co pomogło by mu w osiągnięciu upragnionego stanu błogiej nieśmiertelności i władzy absolutnej.
Trafił do systemu Ganimedeus w Oku Terroru, gdzie najął siebie i swoich marines w służbie u Keina Pirata. Armia do której się przyłączył, była zbieraniną Marines Chaosu, która pod sztandarem Chaosu Niepodzielonego dosyć skutecznie przejmowała kontrolę nad kolejnymi planetami układu, a jej charyzmatyczny lider zdawał się być doskonałym strategiem i jak dotąd, nigdy jeszcze nie poniósł klęski. Kein już po pierwszej bitwie docenił potencjał Tarrantusa i z chęcią przyjął go do służby na dłuższy okres.

Przez wiele lat, Tarrantus odnosił niesamowite sukcesy w walce u boku Keina Pirata. Jednak podczas jednego z dynamicznych podbojów, stało się coś niewytłumaczalnego. Kein uczynił coś, co wprawiło Bogów Chaosu w niesamowitą złość, zesłali oni na niego swoich avatarów, którzy razem z Keinem zniknęli w bramie do nicości. Przez kolejne lata armią dowodził jeden z generałów Keina, Betrezael, który cały czas wierzył, że jego pan powróci.
      Być może, sorcerer wiedział o czymś, czego postanowił nie ujawniać. Tarrantus zaczął zauważać w tym wielką szansę dla siebie. Keina już nie było, a generała można by się łatwo pozbyć. Co prawda, było jeszcze kilku oficerów wśród Piratów, ale Tarrantus budził w nich respekt i nie spodziewał się większego oporu z ich strony. Zaczął planować małe powstanie, jednak nie zdążył zbyt wiele zrobić, Kein powrócił. Po prostu pojawił się któregoś dnia, wielki, potężny z ogromnymi skrzydłami, dzierżący w mocarnej dłoni żyjący miecz. Tarrantus zrozumiał, że jest nędznym robakiem w obliczu takiego zjawiska. Jego pan osiągnął to, o czym szturmowiec marzył od dawna. Tarrantus w pokorze usunął się w cień na kilka miesięcy.

895.M41 planeta G'orisana. Piraci Chaosu Keina Unfeelinga, jak kazał się zwać po tym, jak powrócił na swój tron będąc Daemon Princem, przygotowywali się do najazdu na państwo-miasto Bar'undua. Państwo to należało do wyznawców Tzeentcha, jego mieszkańcy żyli w epoce średniowiecznej, ale ich zdolności posługiwania się magią były niesamowite. Celem Piratów było zdobycie cennej zawartości bibliotek dla Betrezaela i jego uczniów. Kłopot polegał na tym, że te biblioteki były ukryte i pilnie strzeżone, a samo miasto w razie napaści po prostu przestawało istnieć. Chyba tylko sam Betrezael wiedział jak to było możliwe, przygotował jednak pewien plan, którego najważniejszą częścią był Tarrantus.
      Szturmowiec nie bał się wyzwań i misję przyjął z wielką chęcią. Był trochę zdziwiony, że ma ją wykonać w pojedynkę, jednak rozumiał sedno sprawy, ktoś musi się niezauważenie przedrzeć do miasta, a najłatwiej to zrobić jednej osobie. Kein był ciekaw, dlaczego sorcerer nie zdecydował się wysłać jednego z wyspecjalizowanych infiltratorów, na co Betrezael odpowiedział, że nie ma wśród nich nikogo, kto tak jak szturmowiec potrafił by wyciąć w pień połowę mieszkańców  miasta. Ten argument zadowolił Keina.
Tarrantus wyruszył w drogę, czarnoksiężnicy za pomocą iluzji sprawili, że szturmowiec wyglądał jak jeden z mieszkańców Bar'undua. Zadaniem Tarrantusa było odnalezienie miejsca, w którym aktywowano system obrony miasta. Betrezael niejasno opisał to jako wielką kopułę, pełną błękitnego światła. Na jej szczycie miało wisieć oko Tzeentcha.
      Intruz został przeteleportowany w niezbyt odległe miejsce od miasta. Resztę drogi pokonał pieszo, oszczędzając paliwo plecaka na dostanie się za wysokie mury swojego celu. W końcu znalazł się na zatłoczonej ulicy, przechodnie nie zwracali na niego uwagi, jedynie osobnicy w błękitnych uniformach, przywodzący na myśl milicję lub gwardię, zaglądali na niego ciekawie. Jednak nikt go nie zaczepiał, nie licząc przekupniów na jednym z setek targów handlowych.
      Po wielu godzinach poszukiwań, Tarrantus stanął przed budowlą opisaną wcześniej przez sorcerera. Budynek nie należał do małych, był jednak zaskakująco niski, co utrudniało jego wypatrzenie z daleka. Jak dotąd, wszystko szło gładko i bez kłopotów, teraz jednak pojawił się problem, jak wejść do środka nie wszczynając alarmu. Tarrantus postanowił, że spróbuje po prosu przejść między strażnikami. Nie był to najlepszy pomysł, czterech gwardzistów zastąpiło mu drogę. Jeden z nich mówił coś w dziwnym języku tubylców, ale szturmowiec nie rozumiał ani słowa. Czas płynął nieubłaganie, coraz bardziej zwiększając groźbę wykrycia floty Piratów na orbicie. Tarrantus postawił na jedną kartę, w głębi swej zepsutej duszy czując, że na to właśnie liczył Betrezael.
      Szturmowiec zaatakował znienacka, potężnym kopnięciem niemal złamał w pół dwa razy niższego od siebie gwardzistę, kolejnemu roztrzaskał głowę łokciem i chwycił dłońmi za szyje pozostałych dwóch strażników. Jego palce zacisnęły się jak imadła, uwalniając dusze z ciał wrogów. Terrantus otworzył jedno skrzydło wrót i wbiegł do środka, gdzie wpadł na dziesiątki zdumionych Bar'unduanian. Najwyraźniej iluzja sorcererów przestała działać, bo przerażeni obcy zaczęli w panice uciekać w boczne korytarze, błękitne światło wypełniające wielką halę, w której znalazł się Chaotyk, nabrało ciemniejszej barwy.
      Powstały w ten sposób półmrok ograniczał częściowo widoczność, jednak dzięki wszczepionym, cybernetycznym mechanizmom poszerzającym spektrum widzenia marina, nie ograniczyło to jego zdolności oceny sytuacji. Tarrantus nie wiedząc gdzie zacząć poszukiwania, ani nie wiedząc czego tak naprawdę szukać, postanowił, że wymorduje tylu obcych ilu się da, dzięki temu będzie mu łatwiej szukać. Myśli zamienił w czyn, jego energetyczne pazury zbierały krwawe żniwo, obcy wezwali na pomoc straż, oraz magów, którzy otwierali wiry mocy, wypuszczając do komnaty pomniejsze demony. Gwardziści uzbrojeni w stalowe halabardy, otoczyli Tarrantusa zamykając go w kole najeżonym ostrzami. Szturmowiec zaśmiał się opętańczo, odpalił silniki plecaka, wyskoczył z pomiędzy strażników i z impetem wpadł między Horrory Tzeentcha. Wytrzymałe stwory nie były w stanie oprzeć się niesamowitej sile i szybkości marina, padając jeden po drugim, spalały się niczym stogi siana odchodząc z powrotem do Warpu.
      W końcu przyszła też kolej na magów, którzy bezradnie ciskali piorunami i kulami kwasu w rozsierdzonego szturmowca. Demoniczna aura sprawiała, że magia nie czyniła krzywdy Chaotykowi, a wiszący na jego szyi amulet sprawiał, że niektóre czary wręcz wracały do właścicieli, pod postacią kul ognia. Naszyjnik z medalionem był tymczasowym wyposażeniem, jaki przygotował Betrezael dla szturmowca na tą misję.
      Tarrantus wyczyścił salę i pobliskie pomieszczenia z życia i zbiegł jedynymi schodami w ciemny portal. W dolnym segmencie czekał na niego komitet powitalny, w postaci dziesięciu zakutych w stalowe pancerze wojowników. W rękach trzymali po dwa ciężkie młoty, które iskrzyły się groźnie białym światłem. Korytarz był w tym miejscu szeroki, ale bardzo niski, przez co Tarrantusowi było niewygodnie chodzić, bo cały czas musiał być zgarbiony. Odczepił z pasa granat i cisnął nim pod nogi idących strażników. Eksplozja wypełniła uszy wszystkich obecnych nieznośnym hukiem, który na moment ogłuszył kilku obcych.
      Tarrantus zdążył zauważyć, że zbroje jego wrogów zaiskrzyły w kontakcie z odłamkami, odbijając je w towarzystwie snopów iskier. To starcie mogło być bardzo trudne, jednak Chaotyk bywał już w trudnych sytuacjach, kolejna na liście nie robiła już tak wielkiego wrażenia. Zaatakował chyląc się jak najniżej. Podciął kopniakiem nogi jednego z wojowników, który padł na ziemię jak długi przygnieciony ciężarem własnego pancerza, następnie wszedł w szyk zdezorientowanych strażników i pchnął jednego z nich na resztę, ustawionych w rządku niezdarnych obcych. Gwardziści jak domino poskładali się padając na posadzkę, na nogach pozostali dwaj wojownicy, ich Tarrantus postanowił wykończyć tradycyjnie. Jego pazury krzesały snopy iskier, przedzierając się przez magiczne sfery, otaczające pancerze wrogów. Jednocześnie, Tarrantus wchodził coraz dalej w głąb korytarza, spychając walczących z nim obcych, którzy słabli widocznie, a ich osłony przestawały działać.
      Szturmowiec wyszedł w końcu z tej śmiertelnej pułapki, sam. Znalazł się w pomieszczeniu, w którego centrum znajdował się wielki, zielony kamień. Jego mroczna powierzchnia, zdawała się pochłaniać światło, mimo to w komnacie było względnie jasno. Tarrantus zdawał sobie sprawę z tego co widział, stał właśnie przed zmaterializowaną mocą Chaosu. Czysta kwintesencja sztuki, tak bardzo pożądanej przez wszelkiej maści magików. Jednak nie to było teraz problemem, problem stanowiło dziewięciu magów i kilku wojowników w ciężkich zbrojach. Magowie wydawali się spokojni, nucili jakieś rytmiczne zdania, a wokół nich powietrze aż drżało z nasycenia mocą.
      Tarrantus wiedział, że ma mało czasu, cisnął między magów pozostałe dwa granaty, a w piedestał z kamieniem rzucił granat przeciw pancerny. Eksplozje targnęły powietrzem w pomieszczeniu. Jeden z ogłuszonych magów padła na ziemię, podczas gdy inny, raniony odłamkiem wijąc się z bólu, uciekł w ciemny kraniec komnaty. Jednak najważniejsze zniszczenia dokonał granat „krak”. Piedestał pękł, wielki kamień pozbawiony podpory runął na ziemię, przygniatając dwóch zaskoczonych wojowników. Budynek zatrząsł się w posadach, a naprężona, kamienna posadzka zaczęła pękać, wydobywająca się z rozerwanych pod nią rur para, wypełniła komnatę sycząc niemiłosiernie.
      Tarrantus miał nadzieje, że uczynił wystarczająco wiele szkody, by pozbawić miasto możliwości „zniknięcia”. Pozostała jeszcze kwestia obecnych w komnacie obcych, Tarrantus zdecydował, że nie chce mieć ich za plecami. Ruszył do ataku otoczony obłokami pary, powalił dwóch wojowników na ziemie i dobrał się do magów, którzy byli większym zagrożeniem i nie wolno było dać im się zebrać i otrząsnąć z szoku. Chaotyk nie zdążył jednak, trzej magowie spętali jedną z jego nóg dziwną, przeźroczystą nicią i usiłowali powstrzymać go od natarcia. W tym czasie, kolejni magowie osłabili demoniczną aurę szturmowca, pozbawiając go osłony przeciw magii i energii. Do walki włączyli się gwardziści. Raz za razem, Tarrantus musiał uskakiwać przed ciosami ciężkich młotów i halabard, a coraz więcej nici unieruchamiało jego kończyny. W miejsce jednej rozerwanej nici, pojawiało się pięć kolejnych, jeszcze silniejszych i wytrzymalszych.
      Tarrantus używając pazurów, szarpał te więzy jak mógł najszybciej, jednak to sprawiło, że nie mógł atakować. W końcu jeden z młotów trafił go prosto w pierś. Plastalowy napierśnik pękł, a jego odłamki wbiły się głęboko w ciało marina. Tarrantus poczuł, że właśnie stracił jedno z serc, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kolejne ciosy gruchotały kończyny szturmowca, magiczna energia paliła jego ciało, a życie zaczęło uciekać przez niezliczone rany. Tarrantus zobaczył oczyma wyobraźni swoją zagładę, uśmiechnął się na krótką chwilę, patrząc na trzonek zbliżającego się młota. Dziwny koniec, jak na kogoś, kto miał rządzić światami. Nikt tego nie widział, nikt nie opowie o tym, jak dzielnie walczył Tarrantus w samobójczej misji, po to by zaspokoić kapryśne żądze jakiegoś sorcerera. Nagle Tarrantus zerwał się, uskoczył resztką sił w bok, w ostatnim momencie unikając morderczego młota. W akcie desperacji sięgnął do pasa, odpiął od niego mały, połyskujący przedmiot i cisnął nim pod swoje nogi. Oślepiający błysk wypełnił zawalającą się komnatę. Tarrantus zdążył sobie tylko przypomnieć ostatnie słowa Betrezaela „użyj, gdy opuści cię wszelka nadzieja”, po czym szturmowiec stracił przytomność.

Kein osobiście poprowadził swoich Piratów do ataku, wspierany mocą swoich sorcererów bez problemu radził sobie z magią obcych. Chaotycy opanowali miasto w kilka godzin, Tarrantusa odnaleziono półżywego wśród ruin i zaniesiono go później, przed oblicze zwycięskiego Księcia. Betrezael dzięki zaklęciu w medalionie, noszonym przez szturmowca, odtworzył wszystkie zdarzenia, które miały miejsce w czasie jego samobójczej misji. Kein był pod wrażeniem, oglądając zamazane obrazy. Poświęcenie, z jakim Tarrantus wykonywał jego rozkazy, wzbudziło w Księciu wielki szacunek do szturmowca. Czym prędzej kazał go przetransportować na pokład swojego pancernika, gdzie w asyście sorcererów, poddał go rytuałowi „uniesienia we krwi”.
      Zdjęto z Tarrantusa resztki błyszczącego pancerza, ułożono jego zniszczone ciało na ołtarzu i namaszczono krwią pokonanych obcych. Zjednoczeni w mocy sorcrerowie zaintonowali niskimi głosami mroczną pieśń, składając w ofierze doczesne życie półżywego człowieka, żądając w zamian od Mrocznych Bogów, by natchnęli ich bohatera nową siłą i darami. Kein stanął nad szczątkami ledwie dyszącego Tarrantusa, pazurem otworzył ranę na swym ramieniu, upuszczając kilka kropel krwi na usta szturmowca. Zielona mgła otoczyła zmaltretowane ciało, wmieszała się w nią niebieska poświata, która pojawiła się znikąd, czerwona krew zawrzała dookoła, wypełniając komnatę aż po kolana w niej zebranych osób.
      Nagle z purpurowej tafli, wyłoniły się półnagie, bezpłciowe ciała, które pochwyciły w swe dłonie Tarrantusa i zatopiły go w odmętach krwi, rozrywając go na strzępy. Krew zabulgotała, pieśń ucichła i nastała kompletna cisza, którą po chwili przerwał Książę słowami „powstań z krwi Raptorze”.
W tym momencie tafla krwi zadrżała i wyłonił się z niej kształt szturmowca Chaosu, Raptor. Tarrantus nie wiedział co się dzieje, czuł się tak, jakby jego ciało rozdarto na atomy i składano z powrotem w inny kształt, co było bardzo bolesne i nieprzyjemne, jednak marines czasem sam zadawał sobie ból, więc znosił jakoś te katusze, aż zemdlał bezsilny i osunął się na ołtarz. Rytuał zakończył się, Tarrantus stał się Raptorem, pobłogosławionym przez wszystkie Mroczne Bóstwa i obdarowanym licznymi, demonicznymi darami. Od tej pory, jego miejsce było zawsze przy boku Keina, a wdzięczny za pomoc w zdobyciu niesamowitej wiedzy obcych Betrezael, odtąd nie szczędził swych mocy, by wesprzeć lub wzmocnić Tarrantusa.

Tarrantus dzięki mocy sorcererów, przeobraził swoich szturmowców w Raptorów i jako zwiad, dokonywali dla Keina szybkie wypady, poszukując interesujących go osób, informacji i miejsc. Kein nazwał ich „Ogarami gończymi”, gdyż zachowywali się jak polujące bestie, nieustępliwe, zdeterminowane i diabelnie skuteczne w tym co robili. Tarrantus natomiast, stał się Czempionem, niezwyciężonym i nieśmiertelnym pupilem Bogów Chaosu. Wszyscy spośród Piratów obawiali się jego gniewu, bystrości i szaleństwa, które powodowało czasem niesnaski i spory z innymi czempionami.
      Tarrantus nie wahał się skrócić o głowę nieposłusznych, lub niezbyt lojalnych żołnierzy i nie dotyczyło to bynajmniej jego Raptorów, bo ich oddanie sprawie Keina Unfeelinga było nieskończone, chodziło raczej o wojowników z innych drużyn, którzy stanowili zbieraninę zdrajców z różnych zakonów i czasami pozwalali sobie na nieprzyjemne komentarze i nieprzychylne uwagi względem władzy i pomysłów Księcia. Tarantus zabijał takich na miejscu, jak tylko dowiedział się o podobnym incydencie, lub jeśli nie daj Imperatorze, sam był świadkiem oszczerstw ze strony Piratów.
      Raptorzy stanowili bardzo nieliczną grupę, Tarrantus oszczędzał ich jak mógł, a sam Kein starał się, wykorzystywać ich tylko do eliminowania niedobitków, tropienia uciekinierów lub szpiegów i do małych misji dywersyjnych. Zawsze jednak, Tarrantus znajdował sposobność, by stanąć w szranki z jakimś groźnym przeciwnikiem. Tropił na polach bitew znanych bohaterów, przywódców i czempionów, których dopadał niczym grom z jasnego nieba i rozszarpywał pazurami energetycznymi niczym szmaciane lalki. Kein pozwalał mu na to wiedząc, że Tarrantus bardzo tego potrzebuje. Musiał wyładować swoją furię w walce, żeby potem w miarę spokojnie przeczekać wśród swoich do kolejnej bitwy.
      Tarrantus zasłynął jeszcze z jednego powodu, zawsze po skończonej walce, ścierał krew z twarzy karmazynową chustą, którą nosił w zasobniku na amunicję. Chustę tą, ofiarowała mu Czempionka Saraena, istota najbliższa Keinowi Unfeelingowi, która napełniała serca wszystkich Piratów natchnieniem i nadzieją, kiedykolwiek pokazywała się w czasie spotkań taktycznych, lub wieców sorcererów. To ona nadała Tarrantusowi przydomek „Karmazyn” i zawsze się tak do niego zwracała, co bardzo mu się zresztą spodobało. Przezwisko to przylgnęło do niego na stałe i wzbudzało respekt w niektórych systemach planetarnych.

986.M41 Jedna z planet w układzie Warkocza Iszy. Piraci Keina Unfeelinga prowadzili kampanię na wielka skalę, której celem było zdobycie artefaktów pradawnych Eldarów. Jednak o tajemnicach tego starego systemu, dowiedziały się inne nacje, zaowocowało to wielką batalią, która wyniszczała poszczególne siły, skierowane do walki w ten rejon. Jedna z bitew, zapadła głęboko w pamięci „Karmazyna” a szczególnie tych, którzy tego dnia widzieli go jak walczy.
      Walka trwała już od kilkudziesięciu minut. Czołgi Tau orały ziemię promieniami Railgun'ów i dziesiątkami pocisków rakietowych. Piraci tracili kolejnych wojowników i sprzęt, jednak z minuty na minutę zyskiwali przewagę i spychali wroga na granicę sektora. Karmazyn miał za zadanie razem z pięcioma Raptorami tropić jednostki Stealth. Jednak w pewnym momencie, dostali się pod ciężki ostrzał Tauowskiego Devilfisha i Hammerheda. Raptorzy ukryli się za skałą, jednak ta kryjówka nie była stabilna, pociski skruszyły skałę i po chwili Chaotycy byli wystawieni na ogień wroga jak kaczki na polowaniu.
      Karmazyn widział tylko jedno wyjście, skoczyć na pustą przestrzeń między pojazdami, a następnie do jednego z pobliskich, zrujnowanych budynków. Dwa skoki, aż dwa skoki, to było bardzo ryzykowne jednak Tarrantus wolał zaryzykować niż szczeznąć w jakiejś parszywej dziurze. Skinął na swoich przybocznych, którzy na znak poderwali się z ziemi i używając plecaków odrzutowych skoczyli zaraz za Karmazynem. Czempion już w czasie lotu zauważył, że są naświetlani laserami przez ukrytych wojowników Tau, wiedział co to oznacza, lecz było to nieuchronne. W chwili gdy grupa Raptorów wylądowała, czołg Hammerhead wypalił dwa razy z potężnego działa Railgun, służącego do niszczenia czołgów i budynków.
      Śmiertelne promienie rozerwały ziemię w miejscu gdzie wylądowali Raptorzy, niosąc zagładę wszystkiemu co napotkały. Gdy kurz opadł, oczom pancerniaków Tau ukazał się przerażający widok. Wśród szczątków towarzyszy, niewzruszony jak skała stał Karmazyn, bohater setek bitew, który właśnie po raz kolejny udowodnił, że Bogowie Chaosu mają go za swego pupila i nie pozwolą mu zginąć z rąk byle kogo. Karmazyn spojrzał na porozrzucane wokół niego ciała Raptorów i zawył niemiłosiernie, a wycie to usłyszeli wszyscy walczący i wiedzieli, że oto śmierć zstąpiła w postaci samotnego Czempiona, który krwią wrogów wyrówna stratę swoich braci.
      Karmazyn skoczył po raz kolejny, wylądował w ruinach starej fabryki, gdzie znajdowali się wojownicy Tau w pancerzach Stealth. Raptor wciąż wyjąc przeraźliwie, wpadł w nich niczym fala sztormu, odbierając im życia z szybkością, której nie powstydzili by się Eldarzy. Tau nie stawili żadnego oporu, po prostu zginęli rozszarpani na strzępy. Zauważył to jeden z komandorów i pokierował swoje Battlesuity na pomoc towarzyszom broni. Karmazyn rozcapierzył pazury i niczym rozwścieczony rosomak rzucił się na pancerną piechotę. Niewielu było w stanie stawić czoła nawet pojedynczemu Tau w Battlesuicie, a co dopiero trzem. Karmazyn nie miał obaw i nie wahał się przed taką konfrontacją.
     Pierwszego Tau trzasnął ramieniem tak gwałtownie, że ten nie zdążył odpalić silników aby zachować równowagę i przewrócił się na ziemię. Raptor bez namysłu kopnął kolejnego urywając mu jedno z ramion i pozbawiając połowy uzbrojenia. Trzeciego Tau Karmazyn chwycił za nogę i przewrócił, wskakując mu jednocześnie na plecy i rozdzierając plecak odrzutowy na kawałki. W tym czasie podniósł się pierwszy z elitarnych wojowników, jemu tym razem Tarrantus poświęcił więcej uwagi. Skoczył na niego stopami, wczepiając się w tułów, jednocześnie chwytając szponami płyty pancerza na piersi Battlesuitu.
      Potworny trzask oznajmił pozostałym Tau, że ich towarzysz właśnie przestał być ukryty wewnątrz pancerza. Raptor wyciągnął zakrwawionego pilota i na oczach jego kolegów, rozdarł nieszczęśnika na dwoje. Cisnął szczątkami we wrogów i z paraliżującym wrzaskiem rzucił się do walki. Zadał  Tau pozbawionemu ręki kilkanaście ciosów w korpus, odcinając mu tym samym dolną część pancerza i potężnym kopniakiem rozerwał Battlesuit. Pilot konał w męczarniach, jego miednica i uda zamieniły się w krwawą miazgę. Karmazyn pozostawił go tak, czepiąc satysfakcje z bólu jaki zadał. Został mu jeszcze jeden Tau, ten starał się uruchomić silniki skokowe, jednak mechanizm był kompletnie zniszczony. Karmazyn pomógł Tau w realizacji zamiarów, kolanem uderzył go w plecy, zmuszając tym samym do klęknięcia, a następnie wskoczył mu stopami na ramiona, a potem znowu i znowu tak , jakby chciał wbić wojownika w ziemię. Po kilku skokach chwycił ramiona wroga swymi szponiastymi stopami i odpalił silniki. Wzbił się wysoko razem ze swoim wrogiem, by po chwili runąć z nim na ziemię, miażdżąc pancerz Battlesuita kompletnie.
      Furia Karmazyna nie przygasła jednak, w pobliżu zauważył Obliteratora walczącego z dwoma Broadside'ami. Walka była nierówna, Obliterator był zbyt niezgrabny i powolny, więc Karmazyn postanowił go wesprzeć. Silniki skokowe zaryczały ponownie, Karmazyn wpadł między walczących, osłonił Obliteratora przed ciosem ciężkiego pancerza Tau, po czym dosłownie wyszarpnął jego pilota ze środka, masakrując jego ciało przy okazji. Pozostały Broadside usiłował odpalić silniki skokowe i uciec z walki, lecz Karmazyn dorwał go w powietrzu, otworzył szponami energetycznymi niczym konserwę i zadał kilkanaście ciosów, które przyniosły szybką śmierć.
Bitwa wkrótce dobiegła końca, Karmazyn powrócił na pokład „Crusadera” zwycięski, jednak po stracie pięciu Raptorów, jeszcze długo nie potrafił opanować swojej furii, wprawiając w przerażenie innych Piratów, którzy nienawidzili go tak samo mocno, jak się go bali.

Ostatnio edytowany przez Raziel (2012-11-16 17:53:40)


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#17 2010-10-27 10:53:17

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Kolejną osobistością wśród Piratów Keina Unfeelinga jest Kommander Echelor. Głównodowodzący gwiezdną flotą Piratów.
Oto jego krótka historia.


Echelor urodził się w 793.M41 na niewielkiej imperialnej planecie Errant 0012 w systemie Unar. Dorastał pod czujnym okiem rodziców, którzy marzyli o tym, by ich jedyna pociecha został prawnikiem. Jednak chłopiec odkąd zobaczył przelatujący nad swoim domem myśliwiec, nie myślał o niczym innym jak o lataniu. Skończył co prawda szkołę prawniczą z zadowalającymi ocenami, ale wbrew rodzicom, gdy tylko osiągnął wiek poborowy, bez wahania zgłosił się do Gwardii Imperialnej. Odbył spokojną służbę, podczas której robił wszystko by przydzielono go do stacjonującego w jego mieście dywizjonu szkoleniowego lotnictwa. Ambicja i doskonała wiedza sprawiły, że chłopakowi bez problemów udało się osiągnąć cel.

812.M41 Dziewiętnastoletni pilot po raz pierwszy odbył swój lot, szkoleniową awionetką. W powietrzu Echelor czuł się wolny jak ptak, jego umysł opuszczał ciało i szybował obok kokpitu, czerpiąc niesamowitą siłę z przebywania ponad ziemią, która tak okrutnie wysysała radość życia.
Echelor szybko opanował sztukę pilotażu, poznał większość maszyn, których używała Gwardia na Errant 0012 i stał się najlepszym pilotem w dywizjonie, co nie uszło uwadze jego zwierzchników.
W 817.M41 Echelor został przydzielony do dywizjonu Top Wing, jako skrzydłowy sierżanta Abramisa. Nowa jednostka, elitarni piloci, najlepsze maszyny na planecie, to wszystko sprawiło, że Echelor był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Mimo pewnej, standardowej nieufności w dywizjonie weteranów, Echelor szybko zaskarbił sobie przychylność jej członków, a w szczególności Abramisa, który jak sam stwierdził, nigdy nie widział lepszego pilota na oczy.

814.M41 Tragedja, wojna nawiedza system Unar. Planeta Errant 0012 zobowiązana jest do wystawienia armii, która wejdzie w skład sił pacyfikacyjnych Gwardii Imperialnej, na sąsiedniej planecie Igonis 0014. Top Wing, jako jeden z trzynastu dywizjonów zostaje skierowany do boju, wchodząc w skład 3go Skrzydła Myśliwsko-Rozpoznawczego. Maszyny wraz z załogami i obsługą, zostają przetransportowane na wrogą planetę na pokładach wielkich krążowników imperialnych, klasy Lunar. To było nowe, niezapomniane przeżycie dla Echelora. Prawie całą podróż przesiedział w swojej małej kajucie, patrząc przez iluminator na oddalającą się ojczystą planetę. To był istny raj dla jego zmysłów, poczucie braku ziemi pod stopami i jej zgubnego przyciągania. Co prawda, pokład okrętu był twardy, a odpowiednie systemy utrzymywały grawitację podobną do tej, w jakiej żyli ludzie. Jednak Echelor czuł, że to tylko zasłona, kłamstwo, które nie miało wpływu na rzeczywistość. Najwspanialszą rzeczywistość, jaką Echelor miał do tej pory przyjemność doświadczyć.
      Jednak wielka radość młodego pilota trwała zaledwie kilka dni. Krążownik zawisł na orbicie Igonis 0014, a transportowce jeden po drugim, przewoziły myśliwce na powierzchnię, gdzie już przygotowano dla nich lotnisko polowe.
Pierwsza misja bojowa była emocjonująca, choć nie napotkano wroga. 11sty dywizjon został wysłany na zwiad, a jego misja miała głównie pomóc w sprawdzeniu myśliwców w nowych warunkach atmosferycznych. Na Igonis 0014 było trochę rzadsze powietrze, mniej w nim było dwutlenku węgla, a na niskim pułapie występowały silne anomalie powietrzne, które często powodowały gwałtowne turbulencje. Maszyny spisały się jednak doskonale i już na trzeci dzień wszystkie trzynaście dywizjonów, z pełnym wyposażeniem i uzbrojeniem wyruszyło do prawdziwego boju. Top Wing, 12sty i 11sty miały stanowić eskortę dla reszty dywizjonów, których misja polegała na tropieniu i eliminowaniu sił pancernych wroga.

      Echelor jak zwykle, zajmował pozycję na prawym skrzydle sierżanta Abramisa. Osiemnaście maszyn typu Lamber XII, w sześciu grupach po trzy maszyny, leciało ma wysokim pułapie. Po ich lewej lecieli piloci z 11stego a po prawej z 12stego dywizjonu, wypatrując w powietrzu maszyn wroga. Nagle w eterze zapanował harmider, zauważono niezidentyfikowane samoloty, a młodzi piloci z 11stego, pełni euforii nie potrafili opanować się od głośnych krzyków, poleceń i zwykłych wrzasków. Sierżant z ich dywizjonu w końcu zapanował nad gorliwcami, jednak ich dywizjon oddalił się znacznie od głównej grupy, przyciągany chęcią spotkania z prawdziwym wrogiem.
      Nagle, od strony słońca na 11sty spadło stado małych, niesamowicie zwrotnych maszyn. Zanim radary zdołały ostrzec Errantczyków, cztery myśliwce z 11tego stanęły w płomieniach. Wróg zniknął tak samo gwałtownie jak się pojawił. Sierżant Abramis rozkazał swoim pilotom obniżyć pułap i obserwować lecące nisko myśliwce szturmowe. Okazało się, że ta decyzja uratowała całą misję. Maszyny wroga, po ataku na 11sty po prostu uderzyły niżej, pozostawiając za sobą zdezorientowaną eskortę. Top Wing jako pierwszy nawiązał walkę. Wrodzy piloci byli wyśmienici, latali na doskonałych maszynach, jednak nie mogli równać się z elitą systemu Unar. Errantczycy strącali wrogów jednego po drugim, aż w końcu zostało ich zaledwie trzech. Latali oni na myśliwcach przechwytujących Cobra MK4, które były uważane za jedne z najzwrotniejszych maszyn w Imperium. Miały jednak wadę, można było je zniszczyć.

      Echelor trzymał szyk, widział, że tylko on i Abramis lecą za trzema wrogimi Cobrami. Lewy skrzydłowy został trafiony i zawrócił na lotnisko. Dwie kolejne eskadry Top Wing leciały w niewielkiej odległości za Dowódcą, jednak nie było szans, żeby w najbliższym czasie dołączyły do walki. Errantczycy nabierali wysokości, podczas gdy ich przeciwnicy, lecąc wężykiem unikali namierzenia przez rakiety termiczne. Myśliwiec Lamber był znacznie szybszy od Cobry, więc po chwili mogły wejść do bardziej agresywnej walki. Piloci obrali cele, wrogowie zaalarmowani przez systemy ostrzegawcze, nagle rozbili szyk i każdy z nich poleciał w innym kierunku i na inną wysokość. „Powodzenia” usłyszał Echelor w głośniku i odprowadził wzrokiem odlatującego za swoim celem Abramisa.
      Echelor był teraz sam, na sam ze swoim wrogiem. Siedział mu na ogonie, co chwilę posyłając w jego kierunku krótkie serie z lekkiego działka. System namierzania rakiet wariował, maszyna wroga śmigała niczym uparta mucha, gwałtownie zmieniając kierunek i wysokość lotu. Echelor zrozumiał, że ma do czynienia z nie lada pilotem i że strącenie go rakietą, nie będzie wcale proste. Nagle przeciwnik zwolnił gwałtownie i wykonał niewyobrażalnie wąską pętlę, wskakując zaskoczonemu Echelorowi na ogon. Errantczyk zachował zimną krew. Odbił gwałtownie w lewo, potem wprawo i nagle włączył wsteczny ciąg, jednocześnie otwierając wszystkie klapy i hamulce aerodynamiczne.
      Teraz z kolei przeciwnik Echelora nie wiedział co się dzieje, przeleciał po prosu obok Lambra, który z powrotem wskoczył mu na ogon, prując bezlitośnie z całej broni jaką miał na pokładzie. Cobra została rozszarpana na strzępy, eksplodowała w powietrzu i wielką kulą ognia spadła na powierzchnię planety, prosto w jakieś miejskie zabudowania. To jednak nie był koniec walki, w eterze było słychać nawoływanie Abramisa, który miał spore kłopoty. Okazało się, że gdy trzej Myśliwcy wroga się rozdzielili, ten który nie miał nikogo na ogonie zatoczył koło i wskoczył Abramisowi na ogon.
      Echelor czym prędzej zawrócił i na pełnym ciągu pędził na pomoc swemu dowódcy. W końcu zobaczył jego maszynę. Abramis toczył walkę kołową z jednym przeciwnikiem, najwidoczniej pozbył się pierwszego, jednak jego Lamber kopcił obficie z jednego z trzech silników. Cobra co chwilę znajdowała się w dogodnej pozycji do strzału, orając pancerz większego myśliwca lekkim działkiem laserowym. Echelor po raz kolejny nie mógł użyć pocisków, istniało zbyt wielkie ryzyko, że rakieta trafi w jego dowódcę. Uderzył więc z góry, niczym jastrząb spadając na plecy wroga. Echelor oddał tylko jeden strzał, tylko jeden pocisk wypluła lufa działka pokładowego. Pozostałe karabiny milczały, amunicja skończyła się, a w ferworze walki pilot tego nie zauważył.
      Dwudziesto milimetrowy pocisk mknął, w powietrzu zostawiając świetlistą smugę za sobą. Wprawiony w obrotowy ruch przez nagwintowaną lufę działka, kręcił się w morderczym piruecie, podążając do celu, którego los został właśnie przesądzony. Nieświadomy niebezpieczeństwa, pilot Cobry wyrównał lot, namierzając swój cel pociskiem termicznym. W momencie, gdy usłyszał radosne pobrzękiwanie informujące go o gotowości systemu do odpalenia rakiety, jego kokpit wypełniła czerwona, gęsta ciecz. Zaskoczony, pilot spojrzał w górę i zobaczył przez dziurę w pleksiglasowej osłonie kokpitu, przelatujący obok myśliwiec Lamber. Wzrok obu pilotów skrzyżował się na chwilę. Echelor zobaczył w oczach wroga przerażenie, zdziwienie, a na koniec podziw. Z rozszarpanej szyi pilota Cobry uciekało życie, wraz z potokami krwi, które zabryzgały cały kokpit. Jego maszyna powoli kierowała się w stronę ziemi. Echelor nieświadomie wyrównał lot i jeszcze przez chwilę towarzyszył spadającej trumnie, jaką stała się wspaniała Cobra, pozbawiona pilota, który odebrał jej życie, tracąc swoje na zawsze.
      Misja zakończyła się sukcesem, stracono w sumie osiem maszyn, niszcząc jedenaście wrogich. Lecz to myśliwce szturmowe tego dnia zyskały największą sławę, zapalając trzydzieści czołgów nieprzyjaciela i kilkanaście stanowisk artylerii.
Odtąd Abramis i Echelor stali się prawdziwymi przyjaciółmi, a sam skrzydłowy, zyskał w dywizjonie miano „Jeden strzał, jeden trup”. Piloci innych dywizjonów nie mogli wręcz uwierzyć, że Echelor zaliczył dwa strącenia, nie wystrzeliwszy ani jednej z sześciu rakiet. Ten wyczyn zapisał się echem w historii Top Wing.

Konflikt na Igonis 0014 trwał półtora roku, do momentu przybycia dużego kontyngentu Gwardii Imperialnej, która samą ilością ludzi i sprzętu zgniotła opór na zbuntowanej planecie. Echelor walczył jeszcze kilkanaście razy w powietrzu, odnosząc kolejne zwycięstwa i zaliczając w sumie dwadzieścia osiem zestrzeleń i sześć prawdopodobnych. Jednak siły powietrzne wroga były systematycznie niszczone na powierzchni i w połowie trwania konfliktu, przestały istnieć zupełnie, co wyeliminowało konieczność walki w powietrzu. Odtąd, wszystkie dywizjony zajmowały się tylko walką z celami naziemnymi, co nie przynosiło tak wielkiej satysfakcji Echelorowi. Bliskość ziemi wprawiała go w odrętwienie i przygnębienie, zauważył to Abramis, który awansował do stopnia majora i coraz rzadziej uczestniczył w akcjach, przekazując dowodzenie Echelorowi, którego wskazał do awansu na sierżanta.
      Abramis pod koniec kampanii, zaprosił Echelora do kantyny na lotnisku, gdzie spił go do nieprzytomności pozwalając mu się wygadać. W kilka dni później, na pokładzie krążownika Echelor otrzymał nowy przydział. Został skierowany na służbę w marynarce wojennej Imperium i odtąd, miał służyć w 156stym dywizjonie myśliwskim, na pokładzie krążownika „Ganimedes” klasy Dauntless. Echelor wiedział komu ma podziękować za ten zaszczyt. Jednak w najgorszych snach i marzeniach nie zdawał sobie sprawy z tego, jak podle odwdzięczy się majorowi Abramisowi.

816.M41 Echelor dołączył do 156stego dywizjonu, który latał na myśliwcach Fury. Z pośród trzydziestu doskonałych pilotów, Echelor okazał się najlepszym i najbardziej utalentowanym, a doświadczenie w boju wyniesione z Igonis 0014 pozwoliło mu o wiele szybciej zaaklimatyzować się w nowej roli. Pilotaż w przestrzeni kosmicznej, różnił się bowiem od lotów w atmosferze. Po odbyciu rocznego szkolenia, Echelor został dowódcą 178smego dywizjonu myśliwskiego i już w dziewięć lat później miał okazję wziąć udział w pierwszej swojej bitwie kosmicznej.
      Flotylla Imperium podążała przez immaterium do dalekiego systemu w pobliżu terytorium zajmowane go przez Tau. Trzy pancerniki klasy Owerlord, jeden krążownik klasy Lunar, klika fregat, oraz eskorta kilkunastu niszczycieli i oczywiście „Ganimedes” na którym służył Echelor, pojawiły się w samym środku bitwy. Na orbicie Prymusa 11, kilka eldarskich krążowników klasy Shadow, wspieranych przez fregaty Hellebore, dziesiątkowało osłabioną flotę lojalistyczną.
Syreny alarmowe rozdzierały uszy załóg, pełna gotowość bojowa, musiała zostać osiągnięta w ciągu kilkudziesięciu minut. Echelor, wraz z jedenastoma kompanami wystartowali jako trzecia eskadra. Ich celem, była eldarska fregata, która bardzo skutecznie ostrzeliwała jeden z bezbronnych już, lojalistycznych krążowników.
      Echelor skierował swoich ludzi na rufę wrogiego okrętu, wiedząc, że tam eldarskie maszyny mają najwrażliwsze sektory. Nie minęła chwila, jak dookoła ludzi zaroiło się od eldarskich myśliwców Darkstar. Sześciu pilotów nawiązało z nimi walkę, pozostali, pod przywództwem Echelora nieustępliwie parli w kierunku większego celu. Echelor żałował, że nie ma przy sobie kolegów z Top Wing. Piloci z 178smego nie byli źli, ale nie dorównywali nawet zwykłym lotnikom z Errant 0012.
Eskorta Echelora dała się związać walką, po chwili został więc tylko on i jego dwaj skrzydłowi, gdyż pozostali trzej Myśliwcy musieli ich z kolei osłaniać. Hellebore zbliżał się, rosnąc gwałtownie w wizjerze pilota.
      Echelor przygotował torpedy plazmowe, których zadaniem było przebić osłony wrogiej jednostki i zrobić wyłom w pancerzu, dla pocisków termicznych. Nagle do walki włączyła się artyleria pokładowa fregaty. Lance przecinały przestrzeń wokół myśliwców Fury, jednak zwinne maszyny z łatwością unikały morderczych promieni. Echelor wydał rozkaz, każdy z Myśliwców wystrzelił po dwie torpedy, które z impetem uderzyły w kadłub sekcji maszynowej fregaty. Eksplozje wstrząsnęły okrętem, pole energetyczne zostało skutecznie osłabione, a w kilku miejscach pancerz został rozerwany, o czym świadczyły liczne pożary na pokładzie eldarskiej jednostki. Echelor nie zwlekał, odpalił ciężki pocisk termiczny, widząc, że jego skrzydłowi bez wahania uczynili to samo. Trzy niszczycielskie rakiety zbliżały się do cennej fregaty i zanim jej załoga, zdołała skierować energię na podtrzymanie osłon w odpowiednim miejscu, imperialne pazury wbiły się w ciało krwawiącej ofiary, rozrywając ją na strzępy.
      W drodze powrotnej Echelor walczył jeszcze z kilkoma myśliwcami wroga, bez trudu je przeganiając, lub uszkadzając. Eldarzy nie walczyli do końca, ich maszyny były dla nich zbyt cenne i woleli uciec, niż stracić niezastąpiony sprzęt i coraz mniej licznych pilotów.
Misja okazała się sukcesem, a flota Eldarów w obliczu miażdżącej przewagi Imperium, wycofała się, opuszczając zaatakowany system.
Jednak coś niepokojącego działo się na jego terenie. Już w czasie wyjścia z Warpu, dowództwo floty zdziwił brak jakiejkolwiek komunikacji z lojalistycznymi pozostałościami floty imperialnej. Zdziwienie, przerodziło się w nieufność. Wysłano kilka barek desantowych, na pokłady dwunastu jednostek ocalałych obrońców. Ich załogi jednak nie powróciły, a łączność z nimi zanikła zaraz po zejściu na pokłady uszkodzonych okrętów. Jednak nim dowodzący nowoprzybyłą flotą się zorientowali, okręty obrony ruszyły gwałtownie, przyjmując nieznany szyk bojowy. Tylko załoga pancernika „Star Gladiator” znała tą formację, gdyż jako uczestnicy jednej z kampanii w pobliżu Oka Terroru, mieli styczność z siłami Chaosu.

      Echelor wystartował zaraz po zatankowaniu i uzupełnieniu amunicji. Towarzyszył mu pełen dywizjon, osłabiony stratami z poprzedniej bitwy, w której życie, bądź zdrowie straciło dziesięciu pilotów. Celem 178smego była fregata klasy Firestorm, po jej uszkodzeniach można było wywnioskować, że nie będzie w stanie wykonywać manewrów, a jej obrona pokładowa milczała, co jednak nie musiało nic znaczyć. Morale Myśliwców było bardzo niskie, dopiero co opłakiwali straty towarzyszy, a tu nagle okazuje się, że będą walczyć ze swoimi, opętanymi przez nieznane i niepojęte zło.
      Dywizjon ostrożnie zbliżał się do celu, tym czasem w centrum formacji okrętów rozgorzała zaciekła bitwa. Co chwile po jednej i po drugiej stronie jakiś okręt stawał w płomieniach. Imperialne jednostki z racji tego, że były świeże, a Eldarzy nie zdołali ich w zasadzie uszkodzić, dysponowały pełną siłą bojową i kwestią czasu było posłanie okrętów Chaosu w niebyt. Jednak wiele istnień przypłaciło to swoim życiem, Echelor przekonał się o tym, gdy wydał rozkaz ataku na fregatę, opanowaną przez kultystów jednego z Mrocznych Bóstw.
      Dywizjon zaatakował górne pokłady fregaty, osłony okrętu były opuszczone, prawdopodobnie generatory pola zostały wcześniej zniszczone przez Eldarów. Cel wydawał się łatwym kąskiem, jednak ludzie zostali zaskoczeni. Z miedzy dysz okrętu, wyleciały dwa transportery szturmowe Shark, obrały kurs kolizyjny z intruzami zmuszając Myśliwców do zmiany formacji. Zajęci nowym wrogiem piloci, nie zwrócili uwagi na to, że fregata nagle podniosła osłony na dziobie, a jej silniki ożyły pchając kolosa prosto na przelatujący w pobliżu krążownik klasy Lunar. Sharki nie trafiły oczywiście żadnej z maszyn, jednak chwile zabrało Echelorowi zebranie ludzi w skuteczną formację. Po raz kolejny w tym dniu, Errantczyk żałował, że nie ma z nim jego przyjaciół z Top Wing.
      Piloci ze 178smego pogubili się kompletnie, dwie maszyny wpadły na siebie i musiały zawrócić do bazy, zostało szesnaście myśliwców Fury, które po zbyt długim czasie zaatakowały heretycką fregatę. Torpedy plazmowe rozszarpały kadłub okrętu, pociski termiczne rozorały jego pokład sprawiając, że nadwyrężona, targana eksplozjami konstrukcja się przełamała. Mimo to, dziób płonącego okrętu zbliżał się do Lunara, którego załoga dwoiła się i troiła, żeby zejść z kursu kolizyjnego. Myśliwcy bezradnie patrzyli, jak zaostrzony grzebień na dziobie fregaty wbija się z impetem w krążownik. Potężna eksplozja targnęła pustką, fala uderzeniowa w postaci kulistej, płonącej sfery rozeszła się w przestrzeni, zmiatając po drodze małe jednostki, w tym również 178smy dywizjon. Echelor stracił kontrolę nad myśliwcem. Wydawało mu się, że jego prawy skrzydłowy wpadł na niego. Nie był jednak w stanie ocenić strat, bo cała elektronika nagle umilkła, okulary zaszły mrokiem, a zdezorientowany, oślepiony człowiek nie był w stanie znaleźć mechanizmu, który odsuwał gogle z hełmu.
      Wtedy właśnie, umysł Echelora przeniknęła wątła nić. Niematerialna energia, zmieniająca strukturę myśli i rozumowania, tak jakby ktoś nagle wyłączył wszelkie zmysły Errantczykowi, zamiast tego uruchamiając nowy, zupełnie nieznany, lecz zastępujący stare. Echelor zobaczył wszechświat za pomocą zapachów i dzikich kolorów, wszystkie pytania, nagle otrzymały odpowiedzi. Niejasne, zamazane obrazy zostały uzupełnione o pominięte treści i ujęcia. Kłamstwa zostały wyjawione, zdrajcy zdemaskowani, a wszelkie pragnienia i tęsknoty uzyskały zapewnienie zrealizowania i osiągnięcia.
      Echelor nie pamiętał jak znalazła się na pokładzie „Ganimedesa”, miał jednak wrażenie, że jego życie zmieniło się z jakiegoś powodu. Powodu, którego nie był w stanie ogarnąć ani zrozumieć. Okazało się, że z jego dywizjonu przetrwało ten pechowy dzień, tylko dwunastu ludzi, z czego pięciu nie było już zdolnych do lotów. Postanowiono więc, wcielić ich do osłabionego 139tego dywizjonu, a Echelora uczyniono dowódcą dywizjonu „Zero”, który był jednostką stworzoną na wzór kompanii karnej sił lądowych. Echelor rozumiał, że to była kara, za niewykonanie misji i straty, jakie przez nieudolność jego ludzi poniosła marynarka imperialna. Jednak z jakiegoś powodu, pilot wcale się tym nie przejmował, decyzję o swoim przesunięciu przyjął z kamiennym wyrazem twarzy i sercem, w którym panował nieludzki spokój.

      Kolejne lata upływały bardzo powoli. Echelor zmuszony był walczyć nie tylko z wrogami Imperium, ale i z wielką nieprzychylnością ze strony zwierzchników, jak i z otwartą wrogością swoich własnych podwładnych. Biurokracja i wszędobylska korupcja niszczyły Echelora, który starał się zrobić cokolwiek, byle by uzyskać przeniesienie do innej jednostki. W 831.M41 „Ganimedes” zawitał do ojczystego systemu Echelora, w układzie znowu wybuchła wojna, tym razem trzy planety zbuntowały się przeciwko tyranii imperialnych władz. Jedną z nich, była Errant 0012.
      Dywizjon „Zero”, w asyście 160stego i 146stego zostały wysłane jako eskorta, dla transporterów wiozących pacyfikacyjne siły lądowe. Echelor tłumaczył kommanderowi, że nie będzie obiektywny walcząc przeciwko swoim rodakom. Jednak jego argumenty zostały odrzucone, upomniano go nawet, że wstępując do marynarki Imperatora, miał obowiązek wyzbyć się wszelkich więzi i sympatii.
„Zero” zajmował pozycję na najwyższej wysokości, podczas gdy pozostałe dwa dywizjony leciały nisko, patrolując teren, na którym miało dojść do lądowania. Myśliwce Fury zachowywały się niemrawo w atmosferze, jednak ich konstrukcja i zawansowany napęd, pozwalały nawiązywać walkę w tak gęstym środowisku. Echelor miał nadzieję, że do walki nie dojdzie, martwił się jednak, bo z czytanych wcześniej raportów wynikało, iż lotnictwo Errant 0012 nie zostało do tej pory zniszczone i w każdej chwili można było się spodziewać ataku, ze strony walecznych pilotów.
      Nagle w komunikatorze padło słowo, którego Echelor się obawiał „kontakt na zero, zero, dwa”. Monitor na konsoli zabłysł zielonkawymi punktami, z północy zbliżały się samoloty. To był jakiś nowy model, Echelor nie znał tych maszyn, ale po sposobie, w jaki formowały szyk rozpoznał swoją ukochaną jednostkę. Dwanaście maszyn z dywizjonu Top Wing, spadło z góry na imperialnych pilotów, jak stado sępów gotowych by wyrwać każdy ochłap z ciała ofiary. Errantczycy zaatakowali na niżej lecące dywizjony, w moment posyłając sześć maszyn na ziemię w kłębach ognia i dymu. Szybki zwrot, kolejna szarża i 160ty przestał istnieć.
      Piloci ze 146stego wpadli w panikę, nie potrafili utrzymać szyku i stawali się łatwym celem dla wrogich Myśliwców. Top Wing po raz kolejny w historii udowadniali, że nie mają sobie równych w powietrznym starciu. Echelor zareagował w końcu i rozkazał atakować bez komendy. Jego podwładni rozpoczęli dzikie polowanie. Mieli przewagę wysokości, ale maszyny wroga były zbyt zwrotne, ich piloci zbyt zdeterminowani, a morale i chęć do walki dywizjonu „Zero” było zerowe. Echelor obrał za swój cel lidera wrogiego dywizjonu. Uczepił się jego ogona wyczyniając niesamowite akrobacje, dzięki którym nie pozwolił przeciwnikowi ani na moment wyjść z pod celownika. W eterze huczało od krzyków i panicznych błagań o pomoc, „Zero” przestawał istnieć, kilku pilotów zdołało uciec w wyższe partie atmosfery, by ostatecznie powrócić na pokład pancernika, gdzie czekał ich sąd polowy i egzekucja za opuszczenie placu boju wbrew rozkazowi.
      Echelor nacisnął spust. Laserowe działo wypluło z siebie kilkanaście wiązek energii, wszystkie jednak minęły pancerz maszyny wrogiego pilota, który wykonywał właśnie błyskawiczną beczkę. Echelora zamurowało na chwilę, wiedział co teraz nastąpi. Samolot wyjdzie z beczki gwałtownym zrywem w lewo, wyhamuje i wskoczy prosto na pozycje za myśliwcem Echelora. Taki manewr potrafił zrobić tylko major Abramis. Fury skręcił szybko w lewo i wzniósł się do góry, silniki zacharczały zatykane zbyt dużą ilością gazów w atmosferze, maszyna przechyliła się na lewy bok i nagle prawie pod kątem prostym skoczył pełną mocą. Samolot buntownika skończył swój manewr, jednak pilot musiał być szczerze zaskoczony, gdyż jego przeciwnik jakimś cudem siedział mu nadal na ogonie i skończył właśnie go namierzać.
      Powietrze przecięły trzy białe smugi. Pociski zaczęły swoje podchody, zmuszając wroga do gwałtownych ewolucji. Myśliwiec z Top Wing wystrzelił flary i paski, jeden z pocisków oszukany tym manewrem eksplodował w bezpiecznej odległości. Kolejny łowca zgubił na chwilę swój cel i poleciał przed siebie, szukając nowej ofiary. Echelor nie wierzył własnym oczom, gdy jego przeciwnik przyspieszył gwałtownie i wykonał najwęższą pętlę, jaką kiedykolwiek sierżant widział w życiu. Wroga maszyna minęła myśliwiec Fury, nagle okazało się, że goniący ją pocisk leci prosto na Echelora. Reakcją pilota był gwałtowny zwrot w prawo i pełny ciąg silników, dzięki temu pocisk nie zdążył namierzyć nowego celu, rozbijając się o kadłub Fury niczym plastikowa zabawka.
      Echelor tracił nerwy, jego przeciwnik chciał przeżyć za wszelką cenę, tym samym prowokując coraz bardziej swoją śmierć. Fury zatoczył szeroki łuk, nabrał prędkości wznosząc się na coraz wyższy pułap, gdzie rzadsze powietrze mogło dać mu przewagę w tej wyrównanej walce. Nagle system bezpieczeństwa zawył ostrzegawczo, czerwone diody mrugały niczym wypalony, uliczny neon, Fury został namierzony. Dowódca Top Wing siedział Echelorowi na ogonie, odpalał właśnie wszystkie sześć swoich rakiet. Echelor wystrzelił flary i wabiki, żaden z pocisków nie dał się na to nabrać, więc pilot podjął jedyną słuszną decyzję. Na pełnym ciągu wzbijał się pionowo w górę wiedząc, że w próżni silniki rakietowe jego prześladowców stracą moc, co da mu szansę na uniknięcie kontaktu z nimi. Widok sześciu rakiet za swoimi plecami, w odległości zaledwie kilkunastu metrów, napawał lękiem serce i duszę pilota. W końcu jednak Fury zaczęła zwiększać dystans, ostatecznie uciekając z zasięgu rakiet.
      Echelor przemierzał kosmiczną pustkę, zatopiony w myślach, które jak żywy ogień wypalały go od środka. Jego umysł po raz kolejny przeszyła niewidzialna nić spaczenia, która wykręcała rzeczywistość na wszelkie sposoby tak, żeby jej ofiara poddała się i uległa. Chaos zaatakował ze zdwojoną siłą. Teraz, gdy umysł Echelora był osłabiony i pogrążony w odrętwieniu, łatwo było go omamić i pokierować w sposób, którego celem i zadaniem było tylko jedno. Zdrada.

      Echelora nie odnaleziono, jego dywizjon zlikwidowano, a pilotów zgodnie z przewidywaniami stracono za dezercję. Planetę Errant 0012 w końcu spacyfikowano, pochwycono lub zabito większość lotników z dywizjonu Top Wing, jednak losy generała Abramisa pozostały nieznane.
Echelor nie potrafiąc już żyć na powierzchni planety, najął się jako eskorta jednego z przemytniczych statków cywilnych. Za zarobione pieniądze modernizował swój myśliwiec, zbierał też fundusze na zakup większej jednostki, gdyż rola przemytnika bardzo mu się spodobała, a ukryte głęboko w duszy pragnienie zemsty na Imperium ludzi powodowało, że z niespotykaną determinacją osiągał wszystkie swoje cele.
      W 843.M41 Echelor posiadał już własny niszczyciel, zdobyty na jednym z kosmicznych pól bitewnych. Doskonali mechanicy jakich zebrał w ciągu kilku lat, doprowadzili okręt do stanu używalności i przeobrazili go w szybki transportowiec handlowy. Mając taki okręt, Echelor zapragnął poszerzyć zakres swoich działań, zaczął zatrudniać najemników, którzy mieli doświadczenie w abordażu i walce. Zwykły handel przestał być atrakcyjny, Echelor chciał walczyć, chciał zabijać sługusów Imperatora.
      W 856.M41 kommandor Echelor dowodził już flotą składającą się z dwóch niszczycieli i jednej fregaty. Wszystkie pochodziły ze złomu, jednak po paru latach napraw nadawały się do walki. Do tej pory, Echelor ograniczał się do atakowania małych konwojów, które nawiedzały czasem system Unar, jednak to mu nie wystarczało. Do podróżowania przez immaterium, potrzebował zaufanego psionika, a o takiego było trudno. Jednak wspierając się tezą, że za pieniądze można wszystko, dokonał swego i znalazł w końcu odpowiedniego kandydata. Z jego pomocą Echelor zmienił teren działania.
Mając sześćdziesiąt cztery lata, Echelor wyruszył w podróż po wszechświecie jako pirat, wyjęty z pod imperialnego prawa.

861.M41 Na orbicie jednej z planet w sektorze Segmentum Pacyfikus, Echelor napotyka niespodziewanie, toczącą się tam batalię. Chaotycka armada wyniszczała właśnie imperialną flotę powracającą z misji pacyfikacyjnej. Echelor postanowił w tym przypadku wstrzymać się na jakiś czas i obserwować. Coś w jego umyśle nie dawało mu jednak spokoju, coś kusiło go by podnieść banderę i zaatakować imperialne okręty z zaskoczenia. Umysł kommandora wypełnił szum zapachów i kolorów, jasne rozbłyski po woli odsłaniały zamazany obraz. Na nim, pośród glorii i chwały stał zwycięski Echelor, na powrót młody i silny, dzierżący w dłoni niewyobrażalną władzę, a u jego stóp klęczała ludzkość.
      Chaos w głowie Echelora wygrał kolejną bitwę, bitwę ostateczną. Człowiek zrozumiał, że jego życie dobiega końca w momencie, gdy tak na prawdę właśnie zaczęło się rozkręcać. Nie znał się na mocach Mrocznych Bóstw, wiedział jednak, że ich wyznawcy mogli liczyć na siłę, nieśmiertelność i bezcenne dary. Wiedział, że oto właśnie stoi przed nim szansa, ulotna jak dym na wietrze i jeśli jej w porę nie chwyci, nigdy już nie będzie miał okazji tego dokonać.
      Mała flota Echelora ruszyła pełnym ciągiem. Torpedy plazmowe i dziesiątki pocisków wyskoczyły z wyrzutni niczym głodne bestie, dopadły znienacka imperialne okręty, rozszarpując ich rufy pozbawione osłon i jakiejkolwiek ochrony myśliwskiej. Zdradziecki atak od tyłu zaskoczył flotę Imperium, która i tak ulegała już napierającym Chaotykom. W końcu doszło do kilkunastu abordaży, słudzy Imperatora nie mogli się mierzyć ze Space Marines Chaosu i ulegli bądź zginęli.
      Echelor ustawił swoje okręty w gotowości, nie był pewien zamiarów Chaotyckiej floty. Równie dobrze, jej okręty mogły pójść za ciosem i bez zbytniego wysiłku roznieść wątłe siły Echelora na strzępy. Nic takiego jednak się nie stało. Nawiązano kontakt radiowy i po krótkiej, zachowawczej rozmowie umówiono spotkanie przywódców flot. Echelora dławiły setki myśli przetaczające się tabunami przez jego głowę. Z minuty na minutę, gdy jego lądownik zbliżał się do ogromnego pancernika Chaotyków, stawał się coraz bardziej podenerwowany i tracił pewność co do swojej decyzji pertraktowania z mrocznym uosobieniem zła, jakim byli wojownicy Chaosu.
      Myślał, że głowa mu pęknie, gdy postawił stopę na pokładzie przeklętego okrętu. Mrużył oczy idąc korytarzem, bo to co go otaczało, przechodziło ludzkie pojęcie i przyprawiało o mdłości. Okropne mutacje nie przytrafiały się tylko załodze, one dotykały także samego okrętu, który zdawał się być żywą istotą. Ściany mówiły, dotykały Echelora i kusiły nieopisanym pięknem, za chwilę sprawiały, że maił ochotę uciekać, lub dusił się w trujących oparach. Prowadziło go dwóch wielkich marines, ich rogate hełmy przywodziły na myśl pyski dzikich zwierząt, a zmutowane pancerze odstraszały ostrymi jak igły wyrostkami, mackami i dodatkowymi oczami. Echelor był przerażony.
Podróż dobiegła końca, człowiek znalazł się w wypełnionej mrokiem, wysokiej komnacie. Zamknięto za nim drzwi, pozostawiając go sam na sam z przywódcą Piratów Chaosu. Kein Unfeeling wyszedł z ciemności i przemówił do swojego gościa.

      Echelor otrzymał nowe życie, Kein postanowił wejść z nim w tymczasowy sojusz, tak na prawdę, chcąc go przetestować i sprawdzić. Po trzech latach wspólnych, pirackich podbojów, Echelor dostąpił zaszczytu przeobrażenia, krwawy rytuał dał mu nowe, silniejsze ciało, a sam Kein przygotował dla niego wspaniały dar, jakim były skrzydła. Echelor nie zmienił się zbytnio fizycznie, sorcerer Betrezael wytłumaczył to tym, że każdy zmienia się podczas rytuału podłóg swoich wyobrażeń i tak, Echelor najbardziej zmienił się wewnątrz, stając się najbystrzejszym, najdoskonalszym i najskuteczniejszym pilotem, jakiego znał świat.
      Echelor przechadzał się po pokładzie swojego niszczyciela niczym mroczny, skrzydlaty anioł. Specjalnie dla siebie, z racji posiadanych skrzydeł, kazał przerobić jeden z chaotyckich myśliwców Swift Death, którym bardzo często osobiście uczestniczył w walce. Od wielu lat z racji swego wieku, nie walczył na pokładzie myśliwca. Jego ciało usychało i sprawiało niesamowity ból, gdy patrzył na innych jak śmigają w powietrzu. Teraz Echelor mógł na nowo cieszyć się życiem, siedząc w kokpicie swojej maszyny i rozpruwając kolejne setki pancerzy wrogich jednostek.

887.M41 był dla Echelora swoistym świętem, które postanowił obchodzić co roku, jako jeden z niewielu Chaotyków, którzy przywiązywali wagę do takich rzeczy. W dniu tym, jego nową, kilkuletnią fregatę odwiedził sam Kein Unfeeling. Lord zdążył już obdarzyć Echelora wielkim zaufaniem, bardzo często powierzał mu połowę swej floty w celu wykonania samotnych, wcale nie mało znaczących misji. Kein spotkał się z kommandorem sam na sam, rozmawiając z nim przez kilka godzin. Na następny dzień, Echelor spakował swoje rzeczy i wsiadł do transportera, w towarzystwie swoich najbardziej zaufanych oficerów. Celem ich podróży miał być „Crusader”, największa jednostka floty. Flagowy pancernik Keina Unfeelinga, duma Piratów Chaosu. Echelor, zgodnie z tym co rozkazał Lord, miał od tej pory piastować stanowisko kommandora floty, dowodząc bezpośrednio z pokładu „Crusadera”.
Echelor przez trzy dni nie trzeźwiał.

Echelor siedział wygodnie, uwielbiał swoje prywatne skrzydła, ale zajęcie miejsca w kokpicie jego Swift Death'a zajmowało czasem kilka minut. Na szczęście, myśliwiec tak przerobiono, by pomieścić kommandera bez konieczności obcinania jego drogocennych skrzydeł. Pilot rozglądnął się, po jego prawej leciał pazur „Harkin”, po lewej pazur „Drake”, a z tyłu „Myth” i „Asyr”. Wszystkie dywizjony leciały na pełnym ciągu, ich cel, lojalistyczna fregata zbliżała się z każdą chwilą. W tle jaśniała planeta Urathu, na powierzchni której, od kilku tygodni Kein Unfeeling toczył zaciętą batalię o fort zakonu Crimson Fists.
      Obrońcy nie poddawali się, ich odwaga i waleczność zadziwiały, jednak wystarczyło kilka dni bombardowania orbitalnego i Space Marines zmiękli by szybko. Niestety, Książę Kein nie zgadzał się na takie rozwiązanie, chciał dopaść mistrza zakonu Crimson osobiście i nikt nie śmiał podważać jego decyzji. Jednak takie długie oblężenie, niosło ze sobą ryzyko przybycia posiłków lub pomocy lojalistycznej załodze fortu i właśnie kilka minut temu, na orbicie Urathu pojawiła się jednostka zakonu Dark Angels. Flota Piratów zareagowała błyskawicznie, jednak w obliczu miażdżącej przewagi, wrogi okręt salwował się ucieczką, jednak nie wykonał skoku, co mogło świadczyć o tym, że szykuje desant na powierzchnię planety. W takiej sytuacji, Echelor postanowił wysłać do walki myśliwce i bombowce, które miały największe szanse dopaść szybką jednostkę wroga. Kommandor zdecydował, że weźmie osobiście udział w tej walce ośmielony tym, że na planecie, Książę Kein osobiście prowadzi swe oddziały do zwycięstwa.
      Swift Death przecinał pustkę gwałtownie zbliżając się do swojej ofiary. Załoga fregaty szykowała się do walki, stanowiska obronne co chwilę namierzały jakąś z maszyn Piratów, jednak nie oddawały strzałów, co świadczyło o tym, że wciąż mieli tam podniesione osłony. Echelor kazał rozproszyć szyk, to była jego nowa taktyka, którą dopieszczał od kilkunastu lat. Chmara myśliwców otoczyła fregatę, dziesiątki pocisków plazmowych szarpały jej osłony, jednak jednostka Space Marines nie należała do słabych celów. Jej doskonale zasilane osłony nie przepuściły żadnego pocisku. Nagle odezwała się broń pokładowa Dark Angels, co oznaczało, że osłony opuszczono i że najprawdopodobniej do walki wysłano myśliwce Fury.
      Echelor tylko na to czekał, wydał rozkaz i wszystkie dywizjony myśliwców Chaosu rozproszyły się jeszcze bardziej, tworząc nieregularną masę. Horda zachowywała się jak rój szalonych owadów, wszyscy latali we wszystkich kierunkach, nie wiadomo było, w którą stronę Piraci polecą, ani co zaatakują. Ostrzał z fregaty był dosyć nieskuteczny, zniszczono, bądź uszkodzono kilka bombowców, mimo to okręt zdołał odgonić pierwszą szarżę. Echelor zobaczył w końcu swój cel, trzy klucze po cztery myśliwce Fury zbliżały się do roju Swift Death'ów. Kommandor przekierował całą moc na działa laserowe i rzucił się do walki, zwinnie manewrując między latającymi chaotycznie Piratami.
      Piloci marines byli nieco zdezorientowani, nie potrafili obrać celu z pośród chmary maszyn, jakie ich otaczały. Dodatkowo musiało ich dziwić, że żadna z nich jak do tej pory nie otworzyła ognia. Nagle na rozkaz Echelora, wszystkie pirackie maszyny ustawiły się w nowy szyk, który wyglądał jak koło. Swift Death"y leciały pochylone nieco na bok, a ich dzioby skierowane były ukośnie do dołu, prosto w centrum koła, w którym znajdowały się myśliwce marines. Salwa czerwonych jak krew laserów rozjaśniła na chwilę gwiezdną pustkę. Prawie wszystkie myśliwce Fury przestały istnieć, a Piraci na powrót rozproszyli się w niezorganizowaną hordę.
      Echelor z uśmiechem podziwiał nieopisane ewolucje, które wykonywali jego piloci. Taktyka była bardzo skuteczna, wymagała dzikiej zręczności i koordynacji, ale lata ćwiczeń dawały zadowalające rezultaty. Teraz jednak Echelor skupił się na czymś innym. Ostatni z myśliwców Fury uniknął rzezi i mknął w kierunku powierzchni planety, licząc na to, że na tle jasnego kolosa nie zostanie zauważony. Echelor jako jedyny skoczył za wrogiem, który na kadłubie swej maszyny miał insygnia dowódcy eskadry.
      Kommander uwielbiał takie pojedynki, pozwalały mu się odprężyć i zrelaksować, po długich godzinach stania na mostku „Crusadera”. Przekierował zasilanie na osłony, chciał się trochę zabawić, a szybkie wyeliminowanie wroga nie przysporzyłoby mu satysfakcji. Marine nawiązał walkę, zwolnił nieco i wykonał nagły zwrot w lewo i w górę. Następnie rozkręcił maszynę w powolnej beczce i ciął przed siebie. Echelor wiedział, że wrogi pilot wyskoczy z beczki, jednak nie mógł przewidzieć, w jakim kierunku, zwolnił więc i wzleciał nieco nad myśliwiec Fury, czekając na decyzję przeciwnika. Nagle, zgodnie z oczekiwaniami kommandera, Fury wyskoczył. Dzikim zrywem przyspieszył, starając się wejść na kurs kolizyjny z Swift Death'em.
      To się spodobało Echelorowi, z łatwością wyminął pędzący pojazd i ostro zawrócił, by znaleźć się na ogonie śmiałka. Ten jednak, po raz kolejny zaskoczył Pirata. Zwolnił gwałtownie i wykonał płaską półpętlę, wchodząc na ogon Echelora, dwie kule plazmy minęły o włos kadłub Swift Death'a. Echelor był pełen podziwu, jego przeciwnikowi należał się respekt, pojedynek stawał się dla kommandera morderczą walką o życie, a nie rutynową strzelaniną do bezbronnych kaczek.
      Swift Death nabrał szybkości, Fury za jego plecami pluł dziesiątkami promieni laserów i plazmy, które coraz częściej nadwątlały moc osłon pirackiej maszyny. Echelor wykonał wyuczony przez lata zwrot. Wyhamował jak mógł najgwałtowniej i prześlizgnął się prawą, ostrą pętlą na bok przeciwnika, nie udało mu się jednak zająć pozycji za jego plecami. Piloci opuścili osłony, walka nabierała tempa, a granatową pustkę coraz częściej przecinały promienie plazmy. Echelor przez chwilę zastanawiał się, dlaczego jego wróg nie używa pocisków rakietowych. Nie możliwym było, by marine uniósł się honorem i zdecydował na uczciwą walkę wiedząc, że Pirat wystrzelił wszystkie pociski w poprzednim ataku na fregatę. Motywy działania lojalistycznego pilota pozostały nieznane.
      Echelor wiedział, że jego życie jest zagrożone, jednak czerpał nieopisaną radość z tak wymagającej walki. Czoła stawiał mu nie lada przeciwnik, który samotnie mógłby pewnie posłać do grobu dziesiątki pirackich myśliwców. Jednak walka nie mogła trwać w nieskończoność i ktoś musiał wyjść z niej zwycięski. Los jednak postanowił, że tego dnia będzie kapryśny i nie da satysfakcji, żadnemu z obu pilotów.
      Fregata zakonu Dark Angels zdołała wymknąć się stadom pirackich bombowców, jej kadłub został tylko nieznacznie uszkodzony, jednak w pełni sprawny okręt wykonał w końcu skok i zniknął w odmętach Warpu. Echelora wytrąciło ze skupienia głośnie nawoływanie w eterze, w układzie pojawiły się obce okręty, zwabione sygnałem sos, nadawanym od prawie miesiąca przez załogę fortu na powierzchni Uratchu. Flota Piratów potrzebowała swego kommandera, gdyż prowadzenie bitew już od dawna było jego domeną. Echelor musiał poddać walkę z lojalistycznym Myśliwcem, wyrównał lot, podniósł osłony i zakiwał maszyną w geście salutu dla wroga, któremu należał się respekt i uznanie. Fury nie odpowiedział, skierował się w stronę planety, najwyraźniej planując wylądować gdzieś i ukryć maszynę. Echelor z wielkim żalem obrał kurs na „Crusadera”. Już dawno nie miał takiej wspaniałej walki, a jej zakończenie było gorsze od przegranej.
      W kilkanaście godzin później okazało się, że fregata Dark Angels zdołała jednak niezauważenie wypuścić niewielki desant, który wspomógł topniejące siły Crimson Fists podczas obrony fortu. Do tego, na orbicie pojawiła się niewielka flota złożona z kilku jednostek innych zakonów Space Marines, nawet orkowy Hulk się zaplątał, zwabiony szykującą się walką. Echelor miał pełne ręce roboty, gdyż musiał stoczyć kolejną bitwę swego życia, którą opisał potem jako „niewiarygodnie nieudaną i pełną niewyjaśnionych sytuacji”.
Flota Piratów nie poniosła większych strat, jednak to, że większość wrogów po prostu uciekła, potraktowano jako niesamowity pech i brak przychylnego spojrzenia ze strony Mrocznych Bogów.
Echelor miał nadzieję, że chociaż jedną walkę z tej kampanii będzie mógł kiedyś dokończyć, walkę z nieznanym pilotem myśliwca Fury, który nie oparł się jego przytłaczającemu doświadczeniu i skuteczności, walcząc jak równy z równym bez strachu i kompromisu.

„ ...nie znam się na tym, ale myślę, że tą wajchę to powinieneś już przełożyć dawno temu sterniku...”
Kommander Echelor, cytat z nagrania wykonanego podczas panicznej próby wyminięcia asteroidu.

PS. No Avatarofhope, ja bym chciał się dowiedzieć, kto to zaś jest ten pilot, który tak złośliwie igrał z najlepszym Myśliwcem Piratów

Ostatnio edytowany przez Raziel (2011-11-27 12:34:16)


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#18 2010-10-27 13:02:21

 czlowiek.morze

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-17
Posty: 995

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Podziwiam was! Wspaniale opowiadania, powinniście pisać książki...
Czy macie modele które przedstawiają waszych bohaterów? Chodzi mi o takie dokładne odwzorowanie 1:1 - amulety, broń, ekwipunek, rany, tatuaże - wszystko co jest w waszych opowiadaniach. Chętnie bym zobaczył ich zdjęcia jak wy ich sobie wyobrażacie


http://i906.photobucket.com/albums/ac269/Slawol666/seaman1-2.jpg

Offline

 

#19 2010-10-27 14:35:58

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Ano ostatnio malowąłem swojego Kronikarza zgodnie z jego wyglądem.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#20 2010-10-27 16:00:35

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Ja tworzę sobie tak jakby rys historyczny swoich bohaterów. Czyli mam/będę miał figurki, przedstawiające kolejne fazy z życia herosów i tak, figurki Keina Unfeelinga mam od zwykłego gwardzisty, poprzez sierżanta, marinsa, marinsa Chaosu itd. do Daemon Princa. Mam zamiar zrobić tak dla każdej znaczącej persony. Figurki będą raczej na małych, klimatycznych dioramach, chociaż Keinem Gwardzistą gram w Inquisitira, co też bardzo pomaga w "ożywieniu" tej postaci. Kłopoty się zaczną, jak zechcę zdobyć myśliwce Fury i Swift Death dla Echelora

Ostatnio edytowany przez Raziel (2010-10-28 11:58:13)


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#21 2010-10-27 16:11:37

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

To fakt, że zdobycie misliwców może być dość kosztowne. A tak w krótkiej odpowiedzi na Twe pytanie zadane na końcu Razielu - mysliwcem dowodził zbrojmistrz Anvilius należący do personelu zajmującego się utrzymaniem floty zakonnej. Z racji bycia kosmicznym marines dysponuje on refleksem i inteligencją przewyższającą zwykłych pilotów, zaś szkolenie zbrojmistrzowskie sprawiło, że wyciska on "7 poty" z pilotowanych przezeń pojazdów. Szerzej jego postać przedstawię później.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#22 2010-10-27 19:20:22

 czlowiek.morze

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-17
Posty: 995

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

skoro macie modele, to musicie umieścić ich zdjęcia tutaj na forum!!!


http://i906.photobucket.com/albums/ac269/Slawol666/seaman1-2.jpg

Offline

 

#23 2010-10-27 20:51:32

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Spełniam Twoją prośbę człowieku.morze. Malowanie nie najlepszej jakości, ale wciąż się uczę.

Master Orias - Mistrz 3 kompanii Szturmowej (fluff opisywany będzie wkrótce)
http://img259.imageshack.us/img259/633/grandmasterorias.jpg
Shot at 2010-10-27
http://img512.imageshack.us/img512/6455/grandmasterorias2.jpg
Shot at 2010-10-27

Interrogator-Chaplain Gralien.
http://img513.imageshack.us/img513/6756/gralien.jpg
Shot at 2010-10-27
http://img227.imageshack.us/img227/1929/gralien2.jpg
Shot at 2010-10-27

Chaplain Ignis
http://img808.imageshack.us/img808/4779/ignis.jpg
Shot at 2010-10-27
http://img220.imageshack.us/img220/4171/ignis2f.jpg
Shot at 2010-10-27

Librarian Fabriel
http://img834.imageshack.us/img834/4241/fabriel.jpg
Shot at 2010-10-27
http://img827.imageshack.us/img827/3166/fabriel2.jpg
Shot at 2010-10-27


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#24 2010-11-02 21:18:40

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

"(...)
  Wichry ciemności w osnowie zawodzą
  świat chcąc przerazić swą grozą,
 
  Lecz syn nasz zwycięży osnowy cień grozy,
  przed nikim, nie padnie ni będzie się trwożył,

  Dzieckiem w kolebce on łeb urwie hydrze,
  W młodości zdusi centaury,

  Piekłu Caliban wydrze,
  Do nieba pójdzie po laury."

                             Fragment inicjacyjnej pieśni Mrocznych Aniołów

 
 
Na zapomnianym przez Imperatora świecie Calidias w roku 720.M.41 (według kalendarza Calidiaskiego w roku 1787 od wyzwolenia Kaldisa*), narodził się chłopiec. Był niechcianym dzieckiem swoich rodziców – synem lokalnego rządcy imperialnego oraz jego kochanki. Matka zmarła podczas bolesnego porodu w okropnych męczarniach, dziecko zaś postanowiono zostawić (z rozkazu ojca) na pastwę lokalnych zwierząt w pobliskim lesie. Płaczące niemowlę odnalazł dowódca miejscowej milicji, podczas patrolowania okolicznych terenów, które znane były z występowania na nich miejscowych drapieżników, które, że nie rzadko  atakowały ludzi.

Płacz niemowlęcia został usłyszany przez patrolujący okoliczne lasy oddział Strażnika Tymona. Straż była formacją zorganizowaną na planecie na kształt lokalnej milicji, mającej w przyszłości dać podstawy do sformowania samodzielnych regimentów imperialnej gwardii. Na chwilę obecną formacja ta była stworzoną przez lokalne administratorum do doraźnej ochrony siedzib ludzkich przed panoszącymi się potworami żyjącymi na planecie. Głównym uzbrojeniem Straży była broń ręczna, oraz prosta broń palna dostarczana przez Imperium.

Oczom patrolu ukazało się niezwykły widok. Obok  kwilącego z zimna niemowlęcia leżało truchło zmutowanego mocami osnowy węża. Tymon zdumiony widokiem postanowił przygarnąć chłopca i wychować jak własne dziecko. Znalezionemu maleństwu nadał imię Solar’Et’Umbra – co w lokalnym języku oznaczało – światło pośród mroku. W języku imperialnym jego imię zabrzmiało Solarian.

Tymon był bardzo szczęśliwy z losu jaki go spotkał. Starał się wychować przybranego syna najlepiej jak potrafił , z nadzieją, że dziecko zajmie kiedyś miejsce w formacji Strażników. W tym celu chłopiec uczęszczał do lokalnej szkoły oraz pobierał odpowiednie nauki od ojca. Pod jego okiem pierwszy raz wziął również do ręki strażniczą włócznię szokową oraz pistolet laserowy. Wytrwałość Solariana była wielka, a treningi wale nie należały do prostych, jednak dziecko za wszelką cenę starało się spełnić nadzieje jakie pokładał w nim ojciec, dlatego też w wieku 12 lat chłopiec został wcielony do oddziału pomocniczego lokalnej formacji Straży.

Rekonkwista Chaosu.

Zgubne moce nie pozostały jednak całkowicie głuche na zanik słabego strumienia modłów unoszącego się w osnowie z planety Calidias oraz pobliskich planet. Mimo, iż do końca nie była ona planetą chaosu, a jego kult był tam bardzo ograniczony, cztery potęgi uznały, że pora na powrót Calidias do pierwotnej postaci. Bogowie zesłali więc sny o potędze, chwale i łupach jednemu z głównych czempionów Legionu Niosących Słowo – Abdelowi Wiernemu. Misja odzyskania sektoru dla mrocznych bóstw w jednej chwili stała się życiowym zadaniem chaotyka.
I stało się. W roku 732.M.41 Legion Niosących Słowo uderzył na siostrzaną planetę Calidias – Calidias Minor.

Uderzenie było szybkie i bezlitosne. Okręty chaosu wyłoniły się z osnowy praktycznie w odległości desantowej od planety. Flota Niosących Słowo starła się z imperialną eskadrą, jednocześnie dokonując desantu na powierzchnię globu. Spychana do defensywy lojalistyczna flota zaczęła wycofywać się w kierunku pobliskiej gwiazdy. Okręty imperium doznały poważnych uszkodzeń i w obliczu silnego ostrzału ze strony nieprzyjaciela zmuszone były do dokonania skoku w osnowę. Blisko 3 godziny po pojawieniu się floty chaosu na orbicie Calidias Minor siły mrocznych Bogów dokonywały pełnego desantu. Nieliczne instalacje obrony planetarnej z racji swojej niedoskonałości i archaicznej budowy nie były w stanie w jakikolwiek sposób zagrozić siłom Abdela. Lokalne oddziały Gwardii Imperialnej szykowały się do desperackiej obrony, a ocaleli astropaci wysłali psioniczny sygnał wzywający pomocy dla napadniętego systemu.

Zagrożenie jakie spadło na Calidias Minor spowodowało mobilizację Strażników na głównej planecie systemu. Oddziały Straży pod dowództwem oficerów imperialnej gwardii zdecydowano się uformować w plutony, dozbroić w miarę możliwości i wysłać z odsieczą. Na Calidias stacjonowała jednostka powietrzna imperialnej gwardii wyposażona w transportowce oraz pluton gwiezdnych myśliwców. W budowanym właśnie porcie kosmicznym dokowała imperialna fregata. Dowództwo systemu zdecydowało się na przetransportowanie wszystkich zdolnych do obrony Strażników, w tym również odziałów pomocniczych. Tak więc Solarian wraz ze swym ojcem udać się mieli na wojnę. Prowizoryczne dozbrojenie lokalnych oddziałów miało podnieść ich szansę na przetrwanie konfliktu. ojciec Solariana dostał nowy aktywny pancerz gwardyjny, Solarianowi zaś trafił się prawdziwy rarytas – archaiczny model pistoletu boltowego – za duży i za ciężki dla 12 letniego chłopca.

Plan taktyczny zakładał desant sił blisko bieguna magnetycznego Calidias Minor – znajdującego się po drugiej stronie planety, z dala od miejsca desantu zdradzieckiego legionu. Uzupełnił go w ostatniej chwili sygnał nadawany przez zakon Mrocznych Aniołów – 5 kompania zobowiązała się pomóc w obronie najechanego systemu – realizując jednocześnie wytyczne zakonu. Kosmiczni Marines zobowiązali się do odciągnięcia floty nieprzyjacielskiej floty i związania ją walką, aby równocześnie po drugiej stronie planety desant obrońców mógł przebiegać bez zakłóceń.

Dysponując dwoma krążownikami – Anielski Chór oraz Dziecię Skały oraz czterema fregatami flota zakonu uformowała szyk liniowy z największymi jednostkami w centrum zgrupowania. Tak przygotowane okręty zwrócone burtami w stronę przeciwników dokonały skoku w osnowie zjawiając się w pobliżu nieprzyjaciół. W momencie pojawienia się wszystkie jednostki zrzuciły osłony i wypaliły ze wszystkich dział okrętowych w stronę wroga. Jedna z chaotyckich jednostek przyjęła większość salwy co opłaciła poważnymi uszkodzeniami kadłuba. Większość czarnoksiężników chaosu znajdowała się na powierzchni planety, więc nie mogła w porę ostrzec sprzymierzeńców na orbicie o zbliżającym się zagrożeniu. Atak Mrocznych Aniołów odniósł zamierzony skutek. Większość floty Niosących Słowo zwróciła się w stronę nowego zagrożenia. W tym momencie siły zakonne rozdzieliły się. Większa część floty całą naprzód rzuciła się przed siebie, Anielski Chór włączył osłony i zaczął odbijać w lewo. oddalając się od pozostałych. Dowódcy floty chaosu zwęszyli łatwy łup. Niemal cała flota jak wataha wilków rzuciła się w pogoń za samotnym pancernikiem. W tym momencie Dziecię Skały wykonało skok w osnowę w celu dołączenia do zgrupowania lojalistycznych jednostek zmierzających na pozycje umożliwiające desant. Cztery fregaty ze zgrupowania zwróciły się w stronę goniących drugi pancernik jednostek chaosu rażąc je raz po raz salwami swoich dział wespół z pociskami rakietowymi.

Tymczasem po drugiej stronie globu transportowce gwardyjne właśnie rozpoczęły desant posyłając Straż na powierzchnię planety wraz z dość niewielkim kontyngentem sił gwardii imperialnej oraz niezbyt liczną kompanią ciężkiego sprzętu. Po blisko godzinie z osnowy wyłonił się pancernik kosmicznych marines, który niemal natychmiast posłał salwę kapsuł szturmowych w kierunku powierzchni planety. Chwilę później 5 thunderhawków zakonnych odleciało z pancernika niosąc ciężki sprzęt na swych pokładach.

Solarian wraz z oddziałem ojca został umiejscowiony blisko głównego zgrupowania sił imperialnych. Kapsuły mrocznych Aniołów wylądowały daleko na południu – w znacznej odległości od sił lojalistów. Solarian jako członek oddziałów pomocniczych został przydzielony do obsługi sprzętu – głównie dostarczenia zasobników z amunicją do drużyn z ciężką bronią oraz budową prowizorycznych umocnień. Krzątanina na miejscu desantu trwała, poszczególne plutony ustawiały się w szeregi w celu pobrania odpowiednich rozkazów od swoich dowódców, jednak nie sposób było odpędzić się od myśli, że w obozie panuje chaos.
Względny spokój został przerwany przez wybuch pocisku artyleryjskiego w samym centrum zgrupowania. Wszyscy zaczęli krzyczeć jak opętani, dowódcy przekrzykiwali się wzajemnie, podając rozbieżne rozkazy, zapanował totalny chaos i panika. Za chwilę padł drugi pocisk zabijając kolejnych gwardzistów i Strażników. I Trzeci. Sytuacja wydawała się nie do opanowania, słychać było strzały z pistoletów. Kilku żołnierzy padło zabitych przez własnych dowódców – to przywróciło pewien porządek w szeregach lojalistów. Część żołnierzy zajęła wcześniejsze pozycje, kilkunastu zdążyło już zlokalizować przeciwnika. Na horyzoncie zamajaczyły dwa kształty mechanicznych behemotów, każdy z nich miał 4 metaliczne nogi oraz stalowe ramiona przypominające szczypce. Potwory ryczały jak opętane, wystrzeliwując przy okazji kolejne salwy z zamontowanych w ich korpusach armat. Tuż przy nich kroczyli chaotycy. Choć wyglądali przerażająco cały oddział nie był zbyt liczny, jednak z zawziętością parł do przodu. Gwardia zajęła odpowiednie pozycje, kolejne drużyny z ciężką bronią rozkładały swe maszynerie czekając aż zło wejdzie w zasięg ich broni. Chcieli tylko jednego – posłać ich do samego piekła. Solarian pomógł swemu ojcu oraz przydzielonemu do pomocy gwardziście rozłożyć ciężkie działko automatyczne, po czym pobiegł po dodatkowe zasobniki z amunicją. Tuż za szeregami piechoty obsługa zapalała silniki nielicznych czołgów oraz transporterów. Jeszcze zanim Solarian dobiegł z zasobnikiem amunicji do kompanów rozpoczęła się tyraliera. Ryk broni maszynowych oraz działek automatycznych rozdzierał błony bębenkowe w uszach młodzieńca, a powietrze stało się niemiłosiernie gorące. Fala ognia jaką wypluwały z siebie bronie lojalistów zdawała się nie mieć końca. Z ziemi podniosły się niewyobrażalne ilości kurzu. Do wystrzałów z broni automatycznej po chwili dołączyły działa czołgów. Ciemność odpowiedziała ogniem. Złowieszcze maszyny parły nieustępliwie naprzód strzelając ze swoich dział. Podążający za nimi naprzód marines otworzyli ogień ze swoich spaczonych bolterów.

Jeden z pocisków z pośród całej nawałnicy ognia trafił w przednie odnóże jednej z demonicznych maszyn rozrywając je na strzępy. Mała demoniczna głowa odwróciła się w stronę rozerwanej kończyny. Konstrukt wydał dziwny pomruk i zachwiał się. Po chwili utracił równowagę i runął w prawą stronę wprost pod odnóża kolejnego kolosa. Ten bezceremonialnie zmiażdżył korpus pierwszej maszyny posuwając się do przodu i nie zważając na truchło swego towarzysza. Ogień wyznawców chaosu również poczynił spustoszenie w szeregach lojalistów. Gwardzista obsługujący działko automatyczne przy, którym służył Solarian stracił ramię w wyniku uderzenia pocisku z boltera. Chłopiec natychmiast zajął jego miejsce nakierowując lufę broni w najbardziej jego zdaniem wrażliwe punkty nieprzyjacielskich sił. W oddali po jego lewej stronie nastąpił potężny wybuch. Pocisk z działa metalicznego pajęczaka rozniósł na strzępy jeden z gwardyjnych czołgów posyłając jego załogę wprost do piekła. Okopane nieopodal drużyny z ciężkimi bolterami zostały straszliwie zmasakrowane, a ciała ich załóg rozerwane i porozrzucane w promieniu kilkunastu metrów. W tym momencie słudzy chaosu wydali mroczny okrzyk i ruszyli do natarcia. Pomimo zaporowego ognia lojalistów biegli naprzód. Po prawej stronie Solariana pierwsi wrogowie przedostali się przez okopy uderzając w gwardię i Straż pistoletami boltowymi oraz najróżniejszym orężem do walki wręcz. Odgłos pracujących mieczy oraz toporów łańcuchowych zagłuszyły pierwsze krzyki umierających i straszliwie okaleczonych w walce wręcz, które wzniosły się w powietrze. Nawet niedoświadczony chłopiec widział, że zaprawieni w bojach żołnierze Gwardii Imperialnej oraz Straży z Calidias nie mają szans w walce przeciwko takiemu przeciwnikowi. Kosmiczni Marines Chaosu byli niczym mrok pochłaniający ostatnie promienie zachodzącego słońca. Solarian kątem oka spostrzegł, wbiegającego na jego własną barykadę zdradzieckiego członka Niosących Słowo. Jego dłoń zacisnęła się na szokowej pice, którą zawsze nosił przy sobie. Teleskopowa broń rozłożyła się a Solarian przyjął pozycję, w której jak mniemał uda mu się odeprzeć atak napastnika. Napastnik ruszył na niego z wysoko uniesionym mieczem łańcuchowym wykrzykując bluźniercze modlitwy. Jego czerwona zbroja wypełniła całe pole widzenia Solariana. Chłopcu z pomocą ruszył ojciec który, z dzikim wrzaskiem uniósł swoją broń i rzucił się na chaotyka. Ten gwałtownym ruchem złapał Tymona za rękę i wykręcił w niewyobrażalnym kierunku. Trzasnęły kości a ofiara wydała okrzyk niewysłowionego bólu. Kosmiczny marine z szybkością pantery ugodził Strażnika w podbrzusze mieczem, rozrywając jego lekki pancerz i przecinając podbrzusze. Odrzucił truchło człowieka i skoczył w kierunku Solariana. Chłopiec widząc co stało się z jego rodzicem nie zastanawiając się długo odrzucił swoją broń i zrobił unik. Jego przeciwnik wylądował na szokowej lancy łamiąc ją swoim ciężarem. Błyskawicznie obrócił się w stronę młodzieńca i wymierzył mu cios płazem miecza łańcuchowego w głowę. Solarian padł na ziemię. Uderzenie pozbawiło go zmysłów, niemal zemdlał. Wszystko wokoło zdawało się takie stłumione, takie odległe i za chwilę i jego życie dobiegnie końca. Zamglonymi oczyma dziecko dostrzegło górującą nad nim postać chaotyka przygotowującego się do zadania decydującego ciosu. Nagle Kosmiczny Marine Chaosu spojrzał w lewo. Odwrócił się w kierunku w którym patrzył. Wyciągnął spaczony pistolet i oddał kilka strzałów. Po chwili runęła na niego postać równie potężna co on uderzając go swoim barkiem i zwalając z nóg. Solarian dostrzegł ciemnozieloną zbroję energetyczną. Nowy przeciwnik Chaośnika dysponował podobnymi gabarytami oraz uzbrojeniem. Wywiązała się mordercza walka zdrajcy z Kosmicznym Marine. Przeciwnicy ścierali się i odpadali od siebie w morderczym tańcu. Żaden z nich nie mógł zdobyć wyraźnej przewagi. Solarian powoli dochodził do siebie. Obraz zmasakrowanego ojca stał mu przed oczami wzniecając coraz to większy gniew w podrostku. Przypomniał sobie o pistolecie boltowym, który ciążył mu przy pasie. Resztkami sił naładował broń, podczas gdy dwaj mocarze nadal ścierali się ze sobą. W pewnym momencie lojalista stracił równowagę i runął na ziemię. Członek Niosących słowo wskoczył na niego jak spragniony krwi wilk. Solarian odurzony gniewem zacisnąłpalce na spuście pistoletu. Resztkami sił podniósł ciężką broń i spróbował wycelować. Wystrzelił 4 razy. Dwie kule chybiły, jedna odbiła się nieszkodliwie od pancerze, jednak ostatnia sięgnęła celu przebijając ochronny hełm posłańca mrocznych potęg i rozrywając jego głowę. Ścierwo chaosu padło na ziemię. Siły Niosących Słowo oddały pole. Kosmiczny Marine wstał i spojrzał na chłopca. Podszedł do niego i wyszeptał kilka słów w nieznanym Solarianowi języku przytulając łkające dziecko.
Mroczni Aniołowie zaatakowali z lewej flanki. Ich siły wbiły się z impetem w odsłonięte szeregi Niosących Słowo. Drużyny taktyczne wyskoczyły z transporterów opancerzonych i otworzyły ogień do zdrajców. Dwa czołgi predator zajęły się zniszczeniem mechanicznego konstruktu chaosu. Osłonięte ogniem oddziały szturmowe ruszyły na wroga przechylając szalę zwycięstwa na stronę lojalistów. Atak chaosu załamał się w jego niedobitki były jeszcze przez wiele godzin ścigane przez szwadron kruczego skrzydła.

Mroczny Anioł zaopiekował się swoim wybawicielem. Kapitan Solon dowódca 5 kompanii Mrocznych Aniołów uhonorował Solariana i wcielił go do zakonu przydzielając  pod opiekę sierżanta drużyn zwiadowczych.
Wojna na Calidias Minor trwała już 12 lat. Wyniszczające walki między stosującą taktykę wojny pozycyjnej Gwardią Imperialną wspieraną przez 5 kompanię Mrocznych Aniołów a siłami chaosu, które zleciały się do najechanego świata jak pszczoły do plastra miodu przyniosła olbrzymie straty po obu stronach. Imperium odpowiedziało na wezwanie i na orbicie trwały nieustanne bitwy o kontrolę nad przestrzenią wokół planety. Solarian zahartował się w ogniu konfliktu. Wszczepione mu w trakcie zmagań genoziarno zmieniło młodzieńca w maszynę do zabijania w imię imperatora. Wpojone doktryny i nauki pozwoliły mu rozwinąć swe zdolności bojowe i intelektualne w krótkim czasie, czyniąc zeń niezrównanego wojownika, jednak to nie wystarczyło do zwycięstwa. Nieustanny napór chaosu wymusił na lojalistach nieuchronne decyzje, które praktycznie zaważyły na dalszym losie planety jak i całego systemu. W roku 745.M.41 Mroczne Anioły wycofały się z Calidias Minor z powodu strat oraz rozkazu swoich tajemniczych zwierzchników. Pomimo opozycji imperialnych dowódców oraz groźby skierowania wniosku do imperialnej inkwizycji przeciwko zakonowi wystosowanej przez Lorda Admirała Wilengtona – człowieka, który w międzyczasie przejął dowodzenie siłami imperialnymi, decyzja kapitana Solona pozostała niezmieniona. Wieść ta wstrząsnęła Solarianem. Mroczny Anioł przyjął wyzwolenie Calidias Minor, planety, która została grobem jego ojca za punkt honoru jednak wpojony przez lata konfliktu rygor nie pozwalał na sprzeciw. Solarian przed ewakuacją kompanii, przy akompaniamencie kolejnego desantu sił gwardii imperialnej i huku rozrywających ziemię dział, przy jękach konających gwardzistów złożył przysięgę:
- „Tę ofiarę wyrwę piekłu!”.

C.D.N.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Rebelia zwana wyzwoleniem Kaldisa wydarzyła się w roku 933. M.39. Było to powstanie mające na celu odrzucenie wiary w lokalne bóstwa i przyjęcie rozpowszechnionego w sąsiednich systemach kultu imperialnego. Przewodził jej Kaldis – lokalny uczony, alchemik oraz kapłan danych bogów wyznawanych na planecie. Ów człowiek był pierwszym, który odkrył, że dawna wiara doprowadziła glob do ruiny oraz stagnacji. Założenia doktryny starych bogów były mieszaniną szamanizmu połączoną demonicznym kultem. Praktykowana jednak w dość ograniczonym stopniu co sprawiło, że nie zwróciła ona uwagi bóstw Chaosu. Zakładała przede wszystkim trwanie w stanie obecnym, krytycznie odnosiła się do postępu zarówno w sferze nauki jak i wiary. Calidias było światem o rdzeniu politycznym przypominającym formą seniorat. Planeta podzielona była pomiędzy kilku władców feudalnych, z których najstarszy sprawował zwierzchnią władzę nad pozostałymi, będąc jednocześnie głównym kapłanem planety. Kaldis był nauczycielem jednego z feudalnych władców, który pchnął tchnął wen ducha postępu i przy jego pomocy wytoczył wojnę pozostałym – konserwatywnym przedstawicielom lokalnej arystokracji. Rebelia zakończyła się zwycięstwem Kaldisa, dzięki pomocy 5 kompanii mrocznych aniołów. Wsparła ona działania Rebeliantów w ostatniej fazie konfliktu zapewniając im zwycięstwo po brawurowym ataku i zdobyciu fortecy dzikiego słońca. Po rebelii Kaldis poddał planetę pod zwierzchnictwo Imperatora wprowadzając rządy kultu imperialnego.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2010-11-02 21:49:28)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#25 2011-04-10 21:46:18

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Oddalająca się Calidias Minor co i rusz naznaczana była świetlnymi rozbłyskami, które świadczyły o toczących się na niej walkach. Spojrzenie Solariana żegnało planetę – teraz niemal bezbronną i wydaną na pastwę wszetecznych sił chaosu. 13 lat konfliktu spędzonego w szeregach Mrocznych Aniołów odarło z Solariana resztki dawnego człowieczeństwa i ukuło go na nowo jako Kosmicznego Marine. Lata spędzone w oddziale zwiadowczym nauczyły go cierpliwości i spokoju. Mordercze starcia w drużynie devastratorów zaowocowały furią i brakiem litości dla wrogów. Walka ramię w ramię z braćmi z drużyny szturmowej przyniosła szaleńczą odwagę, a potyczki w drużynie taktycznej, szacunek dla towarzyszy, podziw dla braterstwa i gotowość do poświęcenia. Kapelani ofiarowali mu nieustępliwość, a zakonny kronikarz umysł otwarty na zmiany. Wszystkie te cechy na nic zdawały się ponuremu wojownikowi, który przybył na Calidias Minor – kuźnię swojego życia -jako nieopierzone dziecko, a teraz uciekał przed jej ogniami jako mianowany naprędce sierżant drużyny taktycznej 5 kompanii. Żal i gniew targały sercem Solariana.a poczucie niespełnionej misji i wstydu z powodu wycofania się z bataliii miału mu towarzyszyć jeszcze przez wiele dni.

Straty zakonne były znaczne. Ponad połowa kompanii w trakcie wieloletniego konfliktu przestała istnieć. W drużynie Solariana pozostało jedynie 2 braci. Podczas zmagań kompletnie rozbita została drużyna dowodzenia – poległ Kronikarz, Kapelan natomiast odniósł bardzo ciężkie obrażenia pomagając mistrzowi Solonowi odeprzeć atak prowadzony przez przywódcę niosących słowo Abdela Wiernego. Walk nie przetrzymał ciężki sprzęt zakonny. Dwa Predatory, jeden Razorback oraz pięć transporterów Rhino pochłonął szalejący konflikt a ich stalowe rozdarte powłoki spoczęły na splugawionym przez chaos świecie.

Umysłem Solariana targnęła kolejna fala niespokojnych myśli – żalu, wstydu i bezsilności z powodu ewakuacji. Zamknął oczy. W myślach przypominał sobie historie przekazywane mu przez Kapelana podczas nielicznych chwil oddechu na Calidias. Opowieści o upadłych zdrajcach, których nie mógł do końca pojąć. Pieśni, legendy i mity zakonne opiewały wielkich bohaterów poszukujących we wszechświecie czegoś co odkupi zakon z rzekomego grzechu. Solarian jak każdy z nowicjuszy zakonnych nie do końca rozumiał zawoalowaną w podaniach prawdę,  jednak w chwili obecnej było to bez większego znaczenia. Przysięga złożona na planecie paliła sierżanta niczym żar słoneczny. Wiedział, że cokolwiek się wydarzy zrobi wszystko aby ją wypełnić. Solarian otworzył oczy aby jeszcze raz spojrzeć na glob. Za późno. Okręt zdążył już uruchomić napęd osnowy i zanurzył się w immaterium.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#26 2011-10-25 18:55:46

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Gwałtowny wybuch pocisku rozerwał mosiężne odrzwia na strzępy otwierając drogę do wnętrza mrocznej świątyni. – Naprzód Bracia! Za Caliban! – okrzyk Mistrza Solariana zmieszał się z miarowymi krokami odzianych w pancerze Terminatorskie wojowników z I Kompanii Skrzydła Śmierci, którzy wkroczyli do wnętrza przeklętego sanktuarium.  Grupa Mrocznych Aniołów zagłębiła się w świątynny mrok i niemal natychmiast została zaatakowana przez stworzenia chaosu. Grupa czerwonych niczym krew demonów rzuciła się na bohaterów wymachując wielkimi dwuręcznymi mieczami płonącymi nienaturalnym żarem.  Ostrze pierwszego z nich opadło na energetyczną tarczę dzierżoną przez jednego z Terminatorów. Demon szykował się do kolejnego ciosu, gdy jego rogaty łeb został roztrzaskany potężnym uderzeniem młota energetycznego. Drugi z zakonnych weteranów rzucił się na kolejnego demona zagłębiając w jego paszczy szpony energetyczne. Potwór starał się jeszcze zadać cios, pomimo śmiertelnej rany jaką otrzymał, jednak bez rezultatu. Dwa kolejne demony w krwawym szale rzuciły się na walczących w zwarciu wojowników. Jeden z nich został przeszyty salwami bolterów szturmowych pozostałej trójki Terminatorów trzymających się z tyłu. Natarcie drugiego przerwał mistrz Solarian, który zamaszystym cięciem pozbawił demona nogi, a następnie zakończył jego marny żywot ciosem w łeb. Szóstka Mrocznych Aniołów powoli przebijała się naprzód odpierając kolejne ataki nadbiegających sług Khorna.  Drużyna dostała się do kolejnej komnaty powitana następną falą łaknących krwi bestii. Jedna z nich większa od pozostałych dosiadała demonicznego wierzchowca o metalicznej skórze naznaczonej plugawymi runami. Podczas gdy Mroczne Anioły zostały związane walką z pomniejszymi pomiotami, mechaniczny demon ruszył wraz ze swym jeźdźcem prosto w walczący tłum, tratując pod drodze swoich pobratymców. Impet uderzenia przyjął na siebie Terminator z tarczą energetyczną, zapierając się w dogodnej pozycji  oraz zawierzając masie i odporności swojego pancerza. Siła uderzenia zwalił wojownika z nóg. Tarcza energetyczna została strzaskana, jednak uwolniona przy tym energia ogłuszyła stalową bestię.  Szkarłatny jeździec puścił cugle i chwytając oburącz swój straszliwy miecz skoczył na powalonego terminatora.  Upatrzoną ofiarę zasłonił jeden z towarzyszy chwytając rękawicą energetyczną skaczącego demona za jego demoniczną broń. Siła terminatorskiej rękawicy skruszyła demoniczną stal. W końcu żywot demona zakończyła seria ze szturmowego boltera. W tym samym czasie Solarian wraz innymi Terminatorami walczył z pozostałymi w sali demonami, które pomimo przewagi zostały obrócone w perzynę. Ogłuszony stalowy moloch, został zmiażdżony furią energetycznych rękawic. Przed wojownikami pozostała ostatnia już komnata. W niej znajdował się cel ich misji.
Wkroczywszy do ostatniego pomieszczenia oczom wojowników ukazał się ołtarz krwawego boga. Naznaczony świeżymi ofiarami. Gospodarzem ostatniej komnaty był kosmiczny marine. Ubrany w bardzo wiekowy model pancerza energetycznego w kolorze czarnym. Jego dłonie były splugawione krwią złożonych ofiar. Solarian zmierzył Upadłego Mrocznego Anioła wzrokiem. Czarna postać w dłoni dzierżyła obsydianowy miecz spowity purpurową poświatą.
- Skończmy to Bracia! – chwilą ciszę przerwał głos Upadłego. – Ściągaliście mnie tak długo. Tak wytrwale. Tak nieustępliwie. Tak zawzięcie. Wszystko dlatego, aby mnie zbawić? Abym zabrał ze sobą tajemnicę, którą staracie się ukryć od dziesięciu  millenniów? – kontynuował.
- Do czego zmierzasz? Dobrze wiesz, że to koniec. Żałuj za grzechy, zaprzyj się chaosu a zostaniesz odkupiony! W przeciwnym wypadku odkupimy Cię twoją własną krwią! – odparł Solarian.
- Zamilcz Psie Imperatora! Nie ma czegoś takiego jak odkupienie! Ze ścieżki, którą wybrałem zejść nie można! Imperator mnie nie zbawi, tak jak nie ocali też was! W walce z Chaosem nie ma zwycięzców. Jest tylko śmiech Mrocznych Bogów! Khornie krwawy boże! Oddaję się w Twoje Ręce! Przyjmij tę ostatnią skromną ofiarę i sprowadź na swoich wrogów zagładę wedle swojego uznania! – krzycząc te słowa czarny wojownik powoli uniósł się w powietrze wypuszczając swoją broń z dłoni.  Spoglądając z góry na napastników rzekł : - Teraz połączę się z moim Panem w wieczności. Wy natomiast nie opuścicie tego miejsca żywi. – Po tych słowach ciało Upadłego eksplodowało we wszystkich kierunkach, a jego miejscu pojawił się krwawy cień, coraz bardziej zwiększający swoje rozmiary. Z cienia wyłonił się wielki Rogaty łeb, a po chwili również cielsko potężnego demona. Wzrostem przewyższał kilkukrotnie Terminatora, uzbrojony był w potężny topór. Para potężnych skrzydeł sięgała z jednego krańca komnaty do drugiego. Demon zaryczał wściekle i zakończone kopytami nogi ruszyły do przodu.


Od ostatniej bitwy z udziałem moich zakonników upłynął niemal rok, tymczasem splot zdarzeń szykuje coś nowego ....


Imię! Podaj jego imię! – mroczny głos kapelana śledczego Graliena przeszywał półmrok panujący
w więziennej celi umieszczonej gdzieś głęboko w podziemiach twierdzy Mrocznych Aniołów. Słowa przesłuchującego raz po raz ginęły wśród przerażających krzyków pełnych niewyobrażalnego
bólu – zarówno psychicznego jak i cielesnego. Przesłuchujący jeńca Gralien dbał, aby ostrza rozsądku – osławione narzędzie tortur wykorzystywane przez jego zakon nie przestawały działać ani przez chwilę. W tym samym czasie asystujący kapelanowi kronikarz Fabriel przenikał umysł więźnia używając swoich mocy do uwrażliwiania systemu nerwowego wyznawcy chaosu – co potęgowało i tak niewysłowione cierpienia jakich więzień doznawał od Graliena.   Podaj imię naszego brata a wszystko się skończy!  - kolejna fala bólu przeszyła ciało przesłuchiwanego ostatecznie niszcząc wszelki opór z jego strony. W końcu wrak chaotyka ostatkiem sił wykrztusił imię, którego poszukiwali. Systemy podtrzymywania życia więźnia zostały automatycznie wyłączone po czym padł on martwy na ziemię.  Z mroku jak na zawołanie wyłoniło się dwóch serwitorów, którzy podnieśli zwłoki i czym prędzej zawlekli je do spalenia.
- Fabrielu musimy zwołać naradę – rzekł Gralien. Powiadom o spotkaniu kapelana Ignisa i mistrza Oriasa i sierżanta Salencjana – Ciebie również oczekuję. Za godzinę spotkamy się z Reclusiam. Fabriel skinał głową i odłączył się od kapelana skręcając w korytarz wiodący do komnat dowództwa. Tymczasem Gralien idąc w milczeniu analizował w myślach ostatnie słowa przesłuchiwanego wyznawcy chaosu – „Betrezael – sługa Keina…”.

Zakonne Reclusiam było niewielkim mrocznym pomieszczeniem. Pośród płonących pochodni cztery  inne postaci rozważały o rewelacjach przedstawionych przez Graliena.  Bracia – jak zapewne dobrze pamiętacie, nieco ponad rok temu nasza kompania wzięła udział w bitwie – oblężeniu na jednej z planet w systemie Uratchu. – mówił Gralien. Tak kapelanie przybyliśmy tam na pomoc ocalałym członkom zakonu Crimson Fists, wraz z Czarnymi Templariuszami, Krwawymi Aniołami oraz Kosmicznymi Wilkami walczyliśmy tam przeciwko renegatom prowadzonym przez demonicznego księcia, po ich stronie byli także Necroni oraz wielu wyznawców Zmieniającego Ścieżki.  Najdziwniejszym wydarzeniem tej bitwy była niespodziewana inwazja Tyranidów, którzy nagle zaatakowali naszych przeciwników – wtrącił mistrz Orias.  Dokładnie Oriasie. Otóż moi bracia, wraz z Fabrielem w dniu dzisiejszym zakończyliśmy przesłuchiwania pojmanego w tamtej bitwie heretyka. Pod wpływem naszego miłosierdzia wyjawił nam imię naszego mrocznego brata, który w zamian za nieznane nam korzyści służy w armii przed, którą mieliśmy okazję się wtedy bronić. Jego imię brzmi Betrezael. W księgach naszego zakonu widnieje jako odszczepieńczy kronikarz, który w nieznanym nam czasie przeszedł na stronę mrocznych mocy. Kolejny upadły. Nie muszę nikomu przypominać co jest naszym najświętszym obowiązkiem wobec tego zdrajcy – tym bardziej, że mieliśmy okazję już się z nim zmierzyć – kontynuował kapelan. Gralienie – wtrącił Salencjan – sierżant weteranów 3 kompanii – ten człowiek służy w armii potężnego demona. Na własne oczy stojąc u boku Oriasa widziałem jak ta bestia sama w mgnieniu oka rozprawiła się
z potężnym Tyranem Roju, w dodatku dysponuje wielką armią popleczników chaosu. Nie mylisz się bracie – odparł kapelan śledczy – podejrzewam też wspólnie z kronikarzem Fabrielem, że demon ten jest w jakiś sposób w stanie kontrolować necronów. Którzy walczyli z nami wtedy. Niemniej skala ryzyka nie zwalnia nas z obowiązku pochwycenia zdrajcy. Nasze siły są rozproszone. Toczą walki w różnych częściach galaktyki, dlatego my Oriasie musimy sprostać temu wyzwaniu. Wydałem już odpowiednie rozkazy. Krucze skrzydło tuż przed naszym spotkaniem opuściło Skałę
w poszukiwaniu Betrezaela. Bądźmy czujni zatem. Oczekuję od kompanii pełnej gotowości bojowej. Ja tymczasem postaram się pociągnąć za kilka sznureczków, które być może ułatwią nam nasze zadanie – zakończył spotkanie Gralien.

Mój Panie. Przechwyciliśmy wiadomość wysłaną z okrętu Mrocznych Aniołów, podejrzewam,  że może Cię zainteresować – Astropata kłaniając się nisko podszedł do Inkwizytora Luciusa , podając mu zapisaną kartkę papieru. Inkwizytor szybko obiegł wzrokiem lakoniczną wiadomość. – Czy nasi telepaci potwierdzają jakiekolwiek zaburzenia osnowy, które mogłyby potwierdzić to co jest tutaj napisane?! Nie Panie, ale być może ich umiejętności są niewystarczające aby wykryć demoniczną inwazję z takiej odległości.  Inkwizytor zmarszczył brwi czytając po raz kolejny wiadomość przechwyconą przez jego inkwizycyjnych astropatów : „Bracie, nasi zwiadowcy, na jednym ze światów natrafili na tworzący się demoniczny kult. Planeta ta jest jednym z gęściej zaludnionych światów w sektorze. Na razie nie podaję jej nazwy, ani położenia, gdyż zagrożenie jeszcze nie nastąpiło. Najprawdopodobniej jednak demoniczna inwazja jest nieunikniona. Zaburzenia osnowy są zbyt nieregularne. Będę potrzebował twojego wsparcia, gdyż w momencie ziszczenia się naszych obaw siły naszej kompanii mogą okazać się zbyt słabe. Nie ulękniemy się jednak. Liczę na twoje przybycie. Oczekuj dalszych instrukcji o terminie oraz miejscu ataku. Kapelan Gralien. -------- do rąk własnych Mistrza Solona 5 Kompanii Szturmowej. „ Jeśli to prawda, musimy uderzyć pierwsi, a nie czekać, aż demony sama zaatakują – Mroczne Anioły to głupcy! – Wściekłość targnęła myślami Luciusa. Astropato! – nakazuję ciągłe badanie osnowy i namierzanie kolejnego sygnału ze strony Mrocznych Aniołów – chcę znać wszystkie ich ruchy – Inkwizytor Lucius w pospiechu oddalił się z mostka krążownika inkwizycyjnego na którym się znajdował. Nerwowym krokiem skierował się do sekretnego pomieszczenie transmisyjnego. Po wkroczeniu do niego jego głos wypełnił całą komnatę  - Przygotować mi pilną transmisję na Tytan!

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2011-10-25 19:35:17)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#27 2011-11-26 23:32:21

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Betrezael spoglądał w półprzeźroczystą sferę, wielkości głowy człowieka, unoszącą się nad kamiennym stołem, przy którym siedział. Marines Chaosu po chwili wstał, odsuwając do tyłu toporny, stalowy taboret i przeszedł kilka kroków w kierunku jednej ze ścian swojej obszernej komnaty. Słowa przekazu, które przed chwilą usłyszał, napełniły jego mroczną duszę niepokojącą radością.
- Co o tym myślisz, mój drogi przyjacielu, czy twoi bracia połknęli przynętę? - Czarnoksiężnik skierował pytanie do przysadzistej postaci, stojącej w jednym z rogów pomieszczenia. Okryty cieniem Marines z początku nic nie odpowiedział, jednak po chwili zdobył się na kilka słów.
- Z tego co mówił ten cały inkwizytor wynika, że zainteresowanie jest po obu stronach. Jeśli więc nasz plan ma zadziałać, to musimy się pośpieszyć.
To mówiąc, mroczna postać zrobiła krok do przodu, wychodząc z cienia rzucanego przez niewielką lampkę elektryczną, zamocowaną na środku pordzewiałego sufitu. Mimo to, twarzy Marinsa nie było widać, gdyż tonęła w otchłani głębokiego, niegdyś białego kaptura.
    Betrezael przestał na chwilę spacerować po komnacie i zatrzymał się przy niewielkiej, szklanej gablotce, w której umieszczono prastare tomiszcze, oprawione w ludzką skórę. Zerkał to na książkę, to na swojego rozmówcę, w końcu odezwał się konspiracyjnym szeptem.
- Rozumiem, że twoja wendetta jest dla ciebie priorytetem, ale jak chcesz mnie zapewnić, że po wszystkim, mi i mojemu panu dostanie się zasłużona zapłata i nagroda, które przyrzekłeś?
- Nigdy nie złamałem danego słowa! - uniósł się tajemniczy Marines.
- Właśnie! To ciebie odróżnia od nas! Ty swoją zdradę traktujesz jak błogosławieństwo! - odparł atak czarnoksiężnik.
- Podczas gdy my, traktujemy ją jak to czym jest, jak przekleństwo.
Po tym oświadczeniu Betrezael zamilkł, patrząc wyczekująco na zakapturzonego osobnika i czekając na jego reakcję. Marines ruszył z konta komnaty w kierunku Chaotyka, wypluwając ze swych ust słowa, niczym pociski.
- Przejrzałem na oczy, tak samo jak moi bracia i zrozumiałem, że Imperator to jedno wielkie kłamstwo i sposób na bezgraniczny wyzysk i tyranię. W rękach skorumpowanych karierowiczów, bajka o półbogu kochającym ludzi, to doskonałe narzędzie, służące tylko i wyłącznie polepszeniu ich samopoczucia i dobrobytu. Chcesz mi powiedzieć, że zostałeś czarnoksiężnikiem i wyznawcą Chaosu na siłę? Że nie zgadzasz się z moimi ideałami? - Mówiąc to, Marines oparł dłonie na boltowym i plazmowym pistolecie, wiszących przy jego pasie. Czarnoksiężnik nawet nie drgnął, jednak jego słowa wyrażały groźbę i ostrzeżenie.
- Nie unoś się zanadto młody przyjacielu, twoje życie zasługuje na kilka kolejnych rozdziałów, nie pisz sobie zakończenia w tej ponurej, obskurnej komnacie. Moje przekonanie i wiara, na zawsze pozostaną niezrozumiałe dla twojego wąskiego umysłu. Chcę jednak się upewnić, że dotrzymasz przysięgi, a skoro już jedną złamałeś, to jak mnie zapewnisz, że nie złamiesz kolejnej?
Betrezael ruszył przed siebie, a nieco zbity z tropu Marines zszedł mu z drogi. Czarnoksiężnik podszedł do swojego stołu i oparłszy się o niego obiema rękami kontynuował rozmowę.
- Widzisz, w przeciwieństwie do ciebie, to nas zdradzono. My nie zdradziliśmy Imperatora, on i jego psy pierwsi wycelowali swoje lufy w nasze serca, gorzko za to zapłacą, w swoim czasie.
Zakapturzony Marines najwyraźniej miał już dosyć tej rozmowy, postanowił więc, skończyć ją i opuścić nieprzyjazne pomieszczenie.
- Gwarantuję ci Betrezaelu, że jak pomożesz mi i moim braciom dokonać zemsty na aniołach, to strona z twojej przeklętej księgi trafi w twoje ręce, a teraz pozwól, że cię opuszczę, muszę potrenować przed bitwą. - Mówiąc to, nieznajomy skierował się do wyjścia, otworzył stalowe drzwi i zniknął w mroku korytarza.
    Betrezael zamknął oczy, a wtedy na jego czole otworzyło się trzecie oko, które spojrzało głęboko w kulistą sferę, unoszącą się nad stołem.
- Panie? Nasz aniołek jest zdeterminowany i wściekły, tak jak chciałeś. Nie pozostaje nam nic innego, jak przygotować flotę do startu. Placówka jest już umocniona i czeka na nasze przybycie, a moja niespodzianka jest już prawie na ukończeniu, jeszcze kilkanaście dni i będę w pełni sił by ją wykorzystać.


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#28 2012-03-08 10:12:43

 Xyxel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-09-21
Posty: 2191

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

(potrzebne mi dla historii bohatera, a ten wątek jest najbliższy temu tematowi)
Czy ktoś z was wie jak Eldarzy odmierzają czas?
Na lexicanum i 40k wikipedi nic na ten temat nie znalazłem. Może w jakiejś książce, albumie, itp. ktoś natrafił?


-------------------------------------------------------------------------------------------
Chaos Space Marines, Necrons, Chaos Daemons, Warriors of Chaos, Tomb Kings.

Offline

 

#29 2012-03-08 13:29:17

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Nie mam pojęcia, ale jesli miałbym już tworzyć dla nich kalendarz to pewnie podzieliłbym go na okres:

1) okres świetności Eldarów przed narodzinami Slaanescha
2) po narodzinach Slaanescha i upadku Eldarów

Wiem, że pewnie niewiele pomogłem, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy ani nie słyszałem o żadnym alternatywnym sposobie odmierzania ich czasu.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#30 2012-03-08 14:17:31

 cavalierdejeux

Riddle me this...           Riddle me that

Skąd: Breslau-am-Oder
Zarejestrowany: 2010-08-18
Posty: 10089

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Moim zdaniem nie używają dat w naszym rozumieniu... szczęśliwi (inaczej) czasu nie liczą


Boreliusz, I've a feeling we're not in Özz anymore.
Battlefleet Gothic (Imperial Navy) ● WH40k (Gwardia Imperialna) ● Necromunda (Ratskin/Cawdor/Spyrer)
Infinity (Ariadna) ● Konfrontacja / Hell Dorado / Alkemy / AT-43 (wszystko)

2016... "Changes never changes."/"Changes never been so much fun."

Offline

 

#31 2012-03-08 16:41:46

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Eldarski kalendarz to przekazywany z pokolenia na pokolenie spis najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce w historii ich rasy. Nigdy nie odnotowują w kalendarzu nic, co istotne dla innych nacji, bo ich to nie interesuje. Są aroganccy i zadufani w sobie.
Rozmawiając, Eldarzy nie wspominają konkretnych lat, tylko kojarzą pewne wydarzenia. Np. "pamiętasz jak po raz pierwszy przeleciałeś swoją służącą? Tak, to było dokładnie wtedy, gdy naszą farseer porwali ze światostatku"
Wiedza ta pochodzi z książek Black Library, więc może mijać się z prawdą GW.


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#32 2012-03-08 16:59:20

 cavalierdejeux

Riddle me this...           Riddle me that

Skąd: Breslau-am-Oder
Zarejestrowany: 2010-08-18
Posty: 10089

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Raziel napisał:

Np. "pamiętasz jak po raz pierwszy przeleciałeś swoją służącą?

Fake. Wszyscy eldarzy są równi... I to zarówno pomiędzy sobą, jaki przed przed bogiem (wiadomo jakim)


Boreliusz, I've a feeling we're not in Özz anymore.
Battlefleet Gothic (Imperial Navy) ● WH40k (Gwardia Imperialna) ● Necromunda (Ratskin/Cawdor/Spyrer)
Infinity (Ariadna) ● Konfrontacja / Hell Dorado / Alkemy / AT-43 (wszystko)

2016... "Changes never changes."/"Changes never been so much fun."

Offline

 

#33 2012-03-08 17:43:10

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

"Czas leczy rany" Pomyślał półmartwy Imperator siedząc na swym złotym tronie. Buahahahahahah :-)  sry za offtop.

Offline

 

#34 2012-03-08 21:45:27

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Ciemność, cisza, zimno i pustka oświetlona miliardem świateł gwiazd. W bezdennym mroku spowitego ciszą wszechświata mroczne kształty szybują pchane prądami gwiezdnego wiatru. Bezkształtne olbrzymy suną bezszelestnie z żelazną konsekwencją ku znanemu tylko im celowi, pod osłoną cienistej powłoki towarzyszącej całemu ich rodzajowi.

„Głód… jesteśmy… stado… głód…” – przedzierające się przez immaterium myśli targnęły pogrążoną w letargu istotą. „My… rój… muszę…” – kolejna porcja myśli przepłynęła przez ciało uśpionego olbrzyma, a istota nerwowo zaczęła poruszać łbem i kończynami rozrywając przy okazji czerowną błonę, którą była pokryta. Nagle pojedyncze, zdawkowe myśli istoty utonęły w przypływie umysłu nowego, wszechogarniającego bytu. „Za wcześnie się obudziłeś! Jeszcze nie nastał twój czas! Śpij!” – rozkaz woli potężnej świadomości sprawił, że pogrążony a letargu obcy całkowicie znieruchomiał. W jego umyśle brzmiały kolejne słowa nadświadomości. „Myśleli, że nas pokonali… zniszczyli nasz ul… skazali na głód… Ale stado przetrwało! Teraz nie spodziewają się niczego więc śpij! Niedługo nadejdzie twój czas. Wyruszysz na łowy. A wtedy… pożremy ich wszystkich!” Wybudzony behemot opuścił łeb między cztery wielkie kończyny i ponownie pogrążył się w letargu. Tylko ciemność, cisza, zimno i pustka oświetlona miliardem gwiazd wszechświata były świadkiem jak szybujący z gwiezdnym wiatrem rój zmierza ku sobie tylko znanemu celowi…

C.d.n.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#35 2012-03-09 14:16:10

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

- „Port gwiezdny Anphelion VI do okrętu handlowego Taurs. Odbiór.”
- „Okręt Taurus, zgłaszam się. Odbiór.”
- „Obserwujemy wasze wyjście z osnowy. Przygotowujecie się do lądowania?. Odbiór.”
- „Tak - tu Kapitan Ivanus z okrętu handlowego Taurus. Proszę o wyrażenie zgody na lądowanie w porcie gwiezdnym Anphelion VI i wskazanie współrzędnych naszemu astropacie. Odbiór.”
- „Nadrządca Caleb, do Kapitana Ivanusa, przewozicie zakazane substancje kapitanie? Czy wasz okręt przeszedł autoryzację? Odbiór.”
- „Kapitan Ivanus do Nadrządcy Caleba. Hangary mam puste, zmierzamy do kolejnego systemu. Chcemy lądować w celu konserwacji napędu. Odbiór.”
- "Nadrządca Caleb do Kapitana Ivanusa. Przyjąłem. Rozpoczynamy procedurę autoryzacji. Podajcie kod dostępowy sektora Ultima Tempestus dla okrętów handlowych klasy Kupiec.”
-  "Kapitan Ivanus do Nadrządcy Caleba. Podaję kod 47889-5632-BX-96783-0005-XCT765.DG6.”
- „Nadrządca Caleb do Kapitana Ivanusa. Autoryzacja dokonana macie pozwolenie na podejście do lądowania. Widoczność słaba, brak wiatru, wilgotność powietrza 76%, stężenie siarczanów w atmosferze wysokie - powyżej 3 %, pozycja do lądowania 456-872. Przesyłam dane waszemu astropacie. Odbiór.”
- „Kapitan Ivanus do…. Co to jest do cholery?!!! Cała wstecz!!! ……………………….”

- „Nic więcej nie zarejestrowaliście?” – wysoki mężczyzna w oficerskim mundurze, przesłuchiwał ocalałego technika z portu kosmicznego już od kilku godzin.
- „Nic więcej panie. Odczyty skanerów i radaru magnetycznego nie wskazywały niczego. Widzieliśmy tylko statek handlowy. I on… on nagle zniknął. Przerwał nadawanie tak jak jest to zarejestrowane. Potem… potem było już tylko to co zrelacjonowałem wcześniej.” - głos przesłuchiwanego zadygotał, stał się niemal histeryczny. „Nie wiem czy ktokolwiek oprócz mnie ocalał.” – głos technika całkiem się załamał, po czym zmieszał się z żałosnym szlochaniem. Drzwi pokoju w, którym odbywało się przesłuchanie otworzyły się i wkroczyła doń, postać jeszcze wyższa niż oficer śledczy prowadzący przesłuchanie.
- „Co my tu mamy pułkowniku?!” – przybysz rozpoczął rozmowę. Na dźwięk jego głosu oficer aż zadrżał.
- „Lordzie Inkwizytorze. Dane zebrane przez oddziały zwiadowcze podległego mi regimentu gwardii imperialnej oraz relacje tego świadka wskazują na inwazję tyranidów w sektorze Anphelion. Według jego relacji inwazja rozpoczęła się w momencie autoryzacji lądowania jednego z lokalnych statków kupieckich około dwóch dni temu. Podobno w jednej chwili statek zniknął, a zaraz potem niebo zaroiło się od tyranidzkich jaj spadających na powierzchnię planety.” – zrelacjonował pułkownik.
- „Tak było Panie! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Jak tylko ujrzałem co się dzieje natychmiast poderwałem do lotu jeden z myśliwców i uciekłem. ” – załkał technik.
- „Prawdziwi słudzy imperatora nie opuszczają stanowisk. Nigdy!” – słowa Inkwizytora sprawiły, że roztrzęsiony technik, rozpłakał się niczym małe dziecko. – „Zostaniesz osądzony przez regimentalnych komisarzy za dezercję! Straż! Zabrać tego człowieka!” Na dźwięk słów inkwizytora do pomieszczenia weszło dwóch gwardzistów, którzy biorąc załamanego człowieka pod ramię bezceremonialnie wyprowadzili go z pomieszczenia.
- „Musimy podjąć odpowiednie kroki pułkowniku. Trzeba zawiadomić najbliższy zakon Adeptus Astrates a cały system poddać kwarantannie. Czy planeta jest do uratowania?!” - w głosie inkwizytora można było wyczuć poważną nutę wątpliwości, zaakcentowaną w ostatnim pytaniu.
- „Nie posiadam dokładnych danych panie. 12 z 15 wysłanych okrętów zwiadowczych zostało zniszczonych, jednak pozostałe powróciły z informacjami, które wskazywałyby, że najeźdźcy są w zaawansowanym stadium pochłaniania materii organicznej planety.” – zameldował pułkownik.
- „Nie pozostaje mi nic innego jak kwarantanna systemu i exterminatus tego świata”.

4 doby później imperialna flota uderzeniowa przemieściła się w okolice Anphelion aby przeprowadzić bombardowanie sejsmiczne planety. Działanie to okazało się zbędne. Po najeźdźcach pozostał jeden ślad – odarty z wszelkiego życia glob planety.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#36 2012-03-11 13:07:52

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Tyranidzkie jajo z hukiem uderzyło w twardy niebieskawy grunt, chwilę po nim kolejne  i następne. Ich deszcz zdawał się nie mieć końca. Dwa gazowe księżyce zwykle oświetlające część Vuratraxu o tej porze roku niemal całkowicie zostały zasłonięte przez tyranidzki rój wznoszący się na orbicie, czego naturalną konsekwencją był panujący na globie półmrok. Pomimo tej anomalii wydarzenia dziejące się na jej powierzchni oświetlała paleta świateł będących wynikiem wybuchów i strzałów dwóch ścierających się sił. Tyranidzka inwazja spotkała się z zaciętym oporem wojowników chaosu, którzy ufortyfikowali tę planetę kilka lat wcześniej jako dobre miejsce wypadowe do ataków na imperium ludzi. Dla tyranidów niesnaski między chaosem a imperium nie miały żadnego znaczenia. Wybudzony niedawno z letargu rój, po ciągnącej się w nieskończoność podróży przez przestrzeń kosmiczną pragnął zaspokoić powstały w czasie snu głód. Kilka lat wcześniej flota pochłonęła jedną z planet systemu Anphelion aby uzupełnić siły, których wymagał długotrwały lot. Niesiona prądami gwiezdnych wiatrów flota przybyła tutaj.  Przyszyła pora na planetę mrocznych bogów. Jednak wieczny głód roju nie był jedynym motywem inwazji na tak mocno broniony świat. Psioniczny krzyk wyznawców chaosu mordujących w imię swoich bogów rodzimych mieszkańców Vuratraxu kilka lat wcześniej przykuł uwagę tyranidzkiego roju, wrażliwego na wszelkie psychiczne zmiany w osnowie. Zmiany te wyłapane zostały przez jego sieci synaptyczne. Im większa anomalia, tym bardziej rozwinięte psionicznie lub silne istoty ją powodowały, co za tym idzie pula ich genów stanowiła oczywisty cel dla dążących do doskonałości drapieżników. Instynkt roju nie mógł zignorować tak silnego sygnału. 
Deszcz tyranidzkich torbieli trwał już od kilku godzin. Pierwsze kreatury toczyły zażarte walki z wojownikami chaosu nie mogąc jednak sforsować ich sytemu obronnego. Stada gauntów ginęły w nawałnicy na wpół magicznego ognia wylewającego się ze stanowisk obronnych stronników chaosu. Co i rusz czarnoksiężnicy uwalniali energię osnowy obracając dziesiątki niewielkich tyranidzkich stworzeń w nicość. W całej masie roju szturmującego pozycje obrońców dostrzec można było większe sylwetki wojowników wspierających szarżujące gaunty ogniem swoich dział jadowych. Mimo liczebnej przewagi atak zdawał się załamywać. Z pozycji obrońców wyrwały się dwa transportery Rhino nacierające wprost na stado termagauntów. Część z nich zginęła pod gąsienicami pojazdów, te które przeżyły starły się z opuszczającymi pojazdy berserkerami Khorna.  Ci ostatni wykrzykując psychodeliczne okrzyki na chwałę swojego boga siekali bez opamiętania swymi toporami oraz mieczami łańcuchowymi tyranidzką masę przerabiając ją na krwawą bereję. Atak najeźdźców w obliczu impetu i furii krawawych wojowników wyraźnie stracił na sile.  Do starcia włączyło się stado trzech tyranidzkich wojowników. Jeden z nich w zwierzęcym szale wbił się w szyk berserkerów nabijając jednego na żądło wystające ze zrośniętego z jego ramieniem działa jadowego. Rzucił nadzianym chaotykiem niczym szmacianą lalką, a następnie zamaszystym ruchem pozostałej pary szponów rozerwał kolejnego wydając przy tym groteskowy pomruk. Chwilę później jego własna głowa potoczyła się po pobojowisku miażdżona stopami wyznawców chaosu. Dwóch kolejnych tyranidów uzbrojonych w dwie pary rozrywających kos toczyło zaciekłą walkę z upadłymi kosmicznymi marines jednak, pomimo zaciekłości i wsparcia kolejnych nadbiegających gauntów zostali zmasakrowani, a wyznawcy pana czaszek rzucili się do kolejnej szarży. Mordując następny oddział tyranidzkich gauntów chaośnicy zostali zaskoczeni  przez spadające z nieba jajo. Jego uderzenie odrzuciło kilku z nich nie czyniąc im większej krzywdy, za to miażdżąc pod sobą pół tuzina termagauntów. Skorupa ociekającego parą jaja została gwałtownie rozerwana. Transportowana w jego wnętrzu bestia - Tyran roju wyrwała się z jego wnętrza, jak spragniony wolności ptak trzymany zbyt długo w ciasnej klatce. Z szybkością przekraczającą możliwości kosmicznego marine behemot ruszył na głupców, którzy śmieli jako pierwsi stanąć mu na drodze. W akompaniamencie ogłuszającego ryku, wyznawcy Khorna, mogli dostrzec w jego  oczach żądzę mordowania nie mniejszą niż ich sama. Wymachując czterema koso szponami tyran rzucił się na oddział berserkerów, dwóch z nich miażdżąc, a kolejnych trzech rozrywając w biegu. Pozostali chaotycy rzucili się na nowego przeciwnika usiłując posłać go do piekła w imię swego boga. Jeden z nich ciął piłomieczem w prawą nogę, drugi niemal dokładnie w tym samym momencie usiłował dosięgnąć lewej. Tyran odskoczył jednak od przeciwników, po czym nie czekając ani chwili ponownie zaszarżował nabijając ich na ostrza swoich kościanych kończyn, na koniec dopadł kolejnego odgryzając mu głowę. W tym samym momencie uderzeniem ogona zwalił z nóg dwóch innych przeciwników, tylko po ty by za chwilę wykonać obrót i rozerwać ich na strzępy. Załoga transporterów otworzyła ogień ze szturmowych bolterów, nie czyniąc jednak żadnego zagrożenia tak opancerzonemu przeciwnikowi. Tyran zmiażdżył dwóch pozostałych przeciwników, podczas gdy pięciu kolejnych pochłonęła fala ujadających gauntów. Potwór podbiegł do pierwszego transportera dekapitując załoganta próbującego wyrządzić mu krzywdę. Po chwili dopadł kolejne Rhino i wskakując na nie, wyrwał górny właz, po czym rzesza mikropijawek zamieszkujących szczeliny w pancerzu tyrana dokończyła dzieła zniszczenia we wnętrzu wraku transportera. Potwór wyprostował się i rozejrzał po polu walki. Po prawej stronie drednot chaosu czynił spustoszenie w szeregach tyranidów,  wnet został uciszony strzałami z działa pobliskiego Tyrannofexa. Na lewej flance stado wojowników osłaniało ogniem szarżującego Carnifexa. Tyran w ferworze walki starał się wypatrzyć kierującego poczynaniami chaosu przywódcy, jednak ani jego własne oczy ani też ślepia wszystkich podległych mu stworzeń nie widziały kto nim jest. Inwazja dopiero się zaczęła. Jeszcze go dopadnie.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2012-06-24 18:41:45)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#37 2012-04-10 00:08:12

 Xyxel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-09-21
Posty: 2191

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Hmm nikt nie wiedział więc sam musiałem poszukać odpowiedzi.
W zaczętej książce "Path of the Warrior" http://www.blacklibrary.com/warhammer-4 … rrior.html znalazłem nieco informacji o tym jak Eldarzy odmierzają czas.
Eldarzy oceniani jako młodzi mają 80 Passes starzy np. 400. Jest to więc jakiś odpowiednik lat/roku w kulturze Imperium. Ktoś zaproponuje polską nazwę? ; ) Przeminięcia?
Krótkie okresy (czyjaś nieobecność, długość medytacji) liczone są jako Cycles i wygląda to na odpowiednik dnia.
Bardzo niewiele w tej kwestii. Eldarzy jak zwykle są tajemniczy.
Może w nowym kodeksie eldarskim albo którejś z nowszych książek wydawnictwa Black Library kiedyś to doprecyzują...


-------------------------------------------------------------------------------------------
Chaos Space Marines, Necrons, Chaos Daemons, Warriors of Chaos, Tomb Kings.

Offline

 

#38 2012-04-10 00:37:40

 cavalierdejeux

Riddle me this...           Riddle me that

Skąd: Breslau-am-Oder
Zarejestrowany: 2010-08-18
Posty: 10089

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Najgorsze jest to, że do passes najlepiej pasuje określenie... cykle, a jak wiemy z Twojego postu tak się określa krótkie odstępy czasu

No chyba, że pójdziemy w ten deseń:

megacykle - passes
cykle - cycle


Boreliusz, I've a feeling we're not in Özz anymore.
Battlefleet Gothic (Imperial Navy) ● WH40k (Gwardia Imperialna) ● Necromunda (Ratskin/Cawdor/Spyrer)
Infinity (Ariadna) ● Konfrontacja / Hell Dorado / Alkemy / AT-43 (wszystko)

2016... "Changes never changes."/"Changes never been so much fun."

Offline

 

#39 2012-04-10 11:01:01

KvaN

http://i.imgur.com/gZjTx.png

3688133
Skąd: Byłem Tu a teraz jestem Tam :P
Zarejestrowany: 2011-03-25
Posty: 2816

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

A może zamiast okresleni megacykle używać np. epoki?

Offline

 

#40 2012-04-10 11:14:04

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Cycle to raczej doba, nie dzień.
Passes może rozwiązać po staropolsku: 80 wiosen? (przesilenia? Na Ziemi są dwa duże słonecznie roczne, co daje pół roku).
Mega oznacza milion, więc z tym ostrożnie.

Trafiając na pisarsko/edycyjny problem zazwyczaj próbuje się go obejść, jeśli nie daje się znaleźć rozwiązania szybko. Najlepiej jest jednak go zaanektować: napisz to tak, jakby Eldarzy specjalnie mówili w sposób zrozumiały dla ludzi, coby Ci mogli ich zrozumieć.


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#41 2012-04-10 11:47:49

 cavalierdejeux

Riddle me this...           Riddle me that

Skąd: Breslau-am-Oder
Zarejestrowany: 2010-08-18
Posty: 10089

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Zielarz napisał:

Mega oznacza milion, więc z tym ostrożnie.

No to luz przecież...
załóżmy, że cycles to minuty:
60 minut x 24 godziny x 365 dni = 525 600 cycli, czyli MEGAcykl to niecałe dwa lata

Oczywiście przeliczanie takie jest nie trafne zbytnio (podobnie jak wiosna czy przesilenie) bo dotyczy to czasu planetarnego, a podejrzewam, że raczej posługują się czymś bardziej uniwersalnym.

Zielarz napisał:

napisz to tak, jakby Eldarzy specjalnie mówili w sposób zrozumiały dla ludzi, coby Ci mogli ich zrozumieć

I to bardzo trafna porada


Boreliusz, I've a feeling we're not in Özz anymore.
Battlefleet Gothic (Imperial Navy) ● WH40k (Gwardia Imperialna) ● Necromunda (Ratskin/Cawdor/Spyrer)
Infinity (Ariadna) ● Konfrontacja / Hell Dorado / Alkemy / AT-43 (wszystko)

2016... "Changes never changes."/"Changes never been so much fun."

Offline

 

#42 2012-04-10 11:58:53

KvaN

http://i.imgur.com/gZjTx.png

3688133
Skąd: Byłem Tu a teraz jestem Tam :P
Zarejestrowany: 2011-03-25
Posty: 2816

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Można by to odnieść to bardziej uniwersalnych cykli, np panujących w galaktyce (np okres zmiana pulsacji najbardziej widocznego pulsara)

Offline

 

#43 2012-07-03 22:22:54

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Klęczaca postać otoczona była spojrzeniami dziesiątek zebranych w zakonnej katedrze Szarych Rycerzy. Oczy wszystkich zwrócone były w stronę centralnej części budowli, gdzie na niezbyt wysokim podwyższeniu odbywała się główna część cermonii - rytułału, który wykonywany był od stuleci i wykonywany będzie póki światłośc Imperatora jaśnieje pośród Osnowy.
- "Miecz twoją prawością! Twój pancerz bastionem wiary! Płomień twym wybawieniem! Nie lękamy się zła, bo tacy jak Ty walczą z nami ramię w ramię! Nie lękamy się zła bo nie ma ono nad nami władzy! My jesteśmy wybawieniem ludzkości ze szponów ciemności! A od dzisiaj Ty bracie jesteś ostrzem naszej sprawiedliwości!" - potężny głos kierującego ceremonią Wielkiego Mistrza Mordraka wypełniał przestrzeń świątyni. - "Powstań bracie-kapitanie! Kroczyć będziesz ścieżką chwały wraz ze swymi zaufanymi paladynami. Strażniku Świątyni – tytułem tym szczycić się będziesz wśród pobratymców. Wrogowie przeklinać go będą i na jego dźwięk spowije ich serca trwoga! My wszak jesteśmy światłem ludzkości stającym w jej obronie Ostatnim darem Imperatora dla umędzonej w bezradności rasy ludzkiej. My Szarzy Rycerze! A dziś ty bracie dostępujesz grona pierwszego pośród równych! Bracia z płomieni wiary narodziło się nowy kapitan! Anaserianie powstań! Dołącz do swych braci z piątej kompanii. Niech pod twym przywództwem staną się światłem niosącym nadzieję tym, którzy ją utracili." - zakończył swoją przemowę Wielki Mistrz. Anaserian, świeżo mianowany brat-kapitan piątej kompanii powstał, po czym uścisnął prawicę swego mentora Mordraka, a następnie odprowadzany wzrokiem zebranych braci opuścił świątynię.

Wydarzenia ostatnich tygodniy wydawały się biec dla nowego kapitana z nadnaturalną szybkością. Ledwo zdążył opłakać swojego dawnego dowódcę Uthera, poległego w czasie demonicznej inwazji na Skorus, a już został wybrany przez zgromadzenie paladynów na jego następcę. Wydarzenia na Skorus dobrze zapadły w pamięci Anaserianowi. Przebijał się wraz ze swoimi braćmi paladynami oraz kapitanem Utherem przez hordę demonetek. Hipnotyzujące demony Pana Rozkoszy wystawiały ich oddział na ciężką próbę wobec pokus i wyimaginowanych uciech, którymi ich wabiły. Mimo wszystko wycięli i wypalili sobie drogę do zwycięstwa wprost w kleszcze Strażnika Tajemnic N'kari, którego koniec oznaczał zakończenie piekielnego zepsucia na Skorusie. W rozpaczliwej walce z potężnym sługą Slanesha poległ kapitan Uther, a jego psioniczny młot został zniszczony przez enigmatyczną bestię. Poświęcenie dowódcy nie poszło jednak na marne i doświadczony oddział paladynów wypędził stworzenie chaosu z materialnego świata. Anaserian zadał ostateczny cios swym nemesysjskim psionicznym mieczem kończąc materialny byt demona, co zapewne przyczyniło się do jego awansu na brata-kapitana. Wojownik w pełni świadom był wiążącej się z tym odpowiedzialności. Zanim został wybrany na tę zaszczytną funkcję spędził lata służby w elitarnym gronie paladynów wypędzając największe demoniczne byty do immaterium. Ze swymi braćmi lądowali zawsze w sercu najcięższych starć. Zawsze gotowi do zadania ostatecznego ciosu odwracali losy bitew nieodwracalne nawet dla Adeptus Astrates. Zawsze chronili prowadzącego ich do boju Uthera, jednak nie dane było im odczynić jego los w ostatniej potyczce. Anaserian zatapiając ostrze swojego miecza w cielsku N'kari dostrzegł przebłysk demonicznej świadomości w oczach piekielnego bytu. Z goryczą zdał sobie w tym momencie sprawę, że jego ukochany mentor Uther odszedł na zawsze, podczas gdy powrót demona jest tylko kwestią – dłuższego ale jednak czasu. Do końca swoich dni będzie go ścigał. Dopadnie i odeśle w niebyt po tysiąckroć o ile tylko pozwoli mu to na wypełnienie pustki po utraconym Utherze. Dawno temu to młody Uther – wówczas jeszcze pladyn dostrzegł w Anaserianie potencjał, który pozwolił mu przejśc pomyślnie próby ducha i walki po czym przyjął go do elitarnego grona paladynów. Uthera już nie ma. Kompania czeka zaś na nowego dowódcę. Gdziekolwiek ich nie poprowadzi ogień będzie kroczył z nimi.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#44 2012-07-05 20:43:36

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Anaserian skierował swe ktorki ku części monastyru zajmowanego przez piątą kompanię Szarych Rycerzy. Za chwilę po raz pierwszy stanie między oddanymi mu pod dowództwo braćmi. Po raz pierwszy jako ich kapitan. Myśl ta sprawiała, że czuł się skrępowany. Dziś nie mógł liczyć na wsparcie stających z nim ramię w ramię braci paladynów. Jak przyjmą jego obecność ci, którzy stracili swojego poprzedniego przywódcę? Przywódcę, którego między innymi on miał chronić? Kapitan stanął przed rzeźbionymi wrotami z rafinowanej plastali. Mechanizmy sterujące jak na komendę sprawiły, że brama rozwała się niczym paszcza mitycznego lewiatana pragnącego pożreć swoją ofiarę.  Wkroczywszy do środka Anaserian ujrzał oczekujących na swojego kapitana braci. Tradycja wymagała aby rozpoczął sprawowanie swojej funkcji od krótkiej przemowy. Kapitan wiedział już, że jego przekaz krótki nie będzie.
- "Bracia rycerze!" - zaczął. "Wiele razy stawaliśmy ramię w ramię przeciw naszym wrogom. Jednak zawsze jako równorzędni towarzysze broni. Dziś po wielu latach wspólnej posługi przyszło mi sięgnąć po zaszczyt jakim jest przewodzenie naszej kompanii. Nigdy nie tego nie pożądałem, lecz bracia paladyni, kapitanowie oraz wielcy mistrzowie zadecydowali inaczej. Jestem tu z wami spełniając mój obowiązek. Całe życie stałem u boku kapitana Uthera. Czyniłem wszystko co mogłem aby jego misja trwała niewzruszona. Niestety nie ma rzeczy wiecznych, a los potrafi zbuntować się przeciwko najbardziej heroicznym czynom synów imperium. Nie było was tam, gdzie poległ wasz kapitan. Tamtego dnia bitwa powierzona została wyłączenie Paladynom oraz Oczyszczającym..." Milczace zgromadzenie piątej kompanii Szarych Rycerzy wsłuchiwało się w słowa ich nowego dowódcy...

"Lordzie Inkwizytorze osiągneliśmy odpowiednią odległość do teleportacji. Natychmiast wysyłam pierwszą grupę!" - Kasztelan Garran Crowe wydawał się bardzo zniecierpliwiony.
"Jeszcze nie teraz Kaszetalnie. Dajmy więcej czasu kapitanowi Utherowi na zlokalizowanie celu. Pojawienie się Oczyszczających w tym momencie mogłoby zniewczyć cały nasz plan. N'kari wyczuje zaburzenia osnowy i wasze przybycie, a wtedy jego ponowne odnalezienie może nam zająć całe wieki!" - niespokojny głos Inkwizytora zdradzał jego wyraźne zdenerowanie. Jego rozbiegane oczy unikały spojrzenia Crowe'a niczym dwa świetliki umykające polującemu na nich ptakowi.
"Dobrze dajmy im jeszcze trochę czasu." - odrzekł Crowe, lecz w po tonie jego głosu można było poznać, że ta zgoda wymuszona jest tylko stanowiskiem zajmowanym przez Inkwizytora. - "Módlmy się aby go znaleźli".

Strzały bolterów były jedynymi cywilizowanymi dźwiękami pośród szalejącej burzy wszelkiego rodzaju skowytów, jęków i wrzasków. Zdyscyplinowany oddział Paladynów przebijał się przez hordę piekielnych demonów, rozpaczliwie usiłując wypełnić przydzielone im zadanie. Kapitan Uther po raz kolejny analizował dane z wyświetlacza swojego hełmu, jednocześnie usiłując wyczuć esencję większego demona, podczas gdy reszta oddziału z niewypowiedzianym kunsztem posyłała kolejne atakujące ich stworzenia w niebyt. Walczyli już od długiego czasu, zbyt długiego jak dla Uthera, a N'kari wciąż nie został namierzony. Jednak dane psioników nie mogły się mylić. Demon musiał stać na czele tej inwazji. Stado demonetek slaneesha naparło na trzymających się blisko siebie Paladynów. Zatańczyły nemesysjskie halabardy oraz miecze, tnąc i siekając napierającą, piekielną masę. Pomimo kilkugodzinnej walki z oszalałą demoniczną hordą, żaden z Paladynów nie zginął. Towarzyszący im aptekarz Marius Vaxilon czynił za to niezwykły użytek z dzierżonego kostura psionicznego osłaniając towrzyszy i wymierzając sprawidliwość. Uther wraził ostrze swej halabardy w pierś kolejnej demonetki, szybkim ruchem wyciągnał uwięzioną broń z ciała demonicznego pomiotu, podczas gdy stojący obok brat Johan Wult zarząsł ziemią po uderzeniu swojego psionicznego młota. Impet uderzenia oprócz zniszczenia jednego z demonów sprawił, że pozostałe odskoczyły na bezpieczną odległość. Drużyna rycerzy wykorzystała ten fakt i jak jeden mąż zdziesiątkowała je serią z bolterów szturmowych, by za chwilę znów zdobyć kilka metrów cennego gruntu posuwając się do przodu. Anaserian tanczył w bitewnym zgiełku. Przydzielona mu rola osłaniania tyłów grupy była wypełniania nad wyraz dobrze. Niczym lew broniący stada przed bandą hien, co chwilę oddzielał pracych naprzód paladynów od ściagjących ich demonów ścianą ognia wyrzucaną z dzierżonego przezeń spopielacza. W przerwach między salwami z broni zwierał się z wrogiem odrzucając każdy atak siłą umysłu oraz miecza psionicznego. Większe zgrupowania palił mocami osnowy manifestowanymi w formie białych kul ognistej pożogi, która rozdzierała rzeczywistość i posyłała skamlące z bólu bestie wprost to immaterium. Odparł właśnie kolejną próbę ataku na tyły oświetlając teren prometejskim ogniem, gdy nagle z demoncznej masy wyłonił się groteskowy potwór. Bestia mierzyła przynajmniej 3 metry wzrostu. Stawiała kroki na czterech zakończonych kopytami łapach, o oznaką jej niecierpliwości był tłuczący o ziemię, zakończony żądłem ogon. Stwór wpatrywał się w Anaseriana swymi świecącymi niczym szafiry oczami, wysuwając przy tym w błyskawicznym tempie, zgrabny rozwidlony język ze swojego podłużnego, zakończonego trąbką pyska.  Bestia wydała śpiewny pomruk, nie przestając wpatrywać się hipnotycznym spojrzeniem w paladyna. Jej nienaturalnie długie, wyrastające z korpusu ręce zakończone były mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy potężnymi szczypcami. Paladynowi ciężko było nawet stwierdzić, który z nich dominuje w ubarwieniu tego potwora. Wydawał się idelnie błękitny, by za chwilę razić po oczach iskrzącą się żółtą barwą. Jego oczy wciąż się wpatrywały. Odgłosy bitwy stawały się coraz bardziej odległe. Miłe zapachy wyciągały po Anaseriana swoje długie zgrabne dłonie. Dłonie powoli stawały się pięknymi kobietami, które czułymi gestami propnowały mu spokój i odpoczynek wśród nich. Barwa kolorów dodawała im niesamowitego wdzięku. Zapach był tak słodki, a kobiety takie piękne...
- "Uważaj Bracie!" - donośny głos aptekarza Mariusa wyrwał paladyna z hipnotycznego transu, akurat w momencie, gdy groteskowa bestia zamachiwała się poteżnym szczypcem w ciosie, który gdyby trafił, bezapelacyjnie pozbawiłby Anaseriana życia. W ułamku sekundy kleszcze bestii opadły na ofiarę, jednakże natrafiły na opór aptekarza Mariusa Vaxilona i jego kostura. Powietrze zapełniło się białymi iskrami, gdy impet uderzenia oparł się o pole siłowe wytwarzane przez broń Mariusa. Przez chwilę czas jakby stanął w miejscu. Bestia Pana Rozkoszy z całej siły chciała przebić pole siłowe jednak bezowocnie. Stwór cofnął się fukając i wydając bardzo głośne podobne do gwizdu dźwięki, po czym w porywczej szarży ruszył na Anaseriana. Paladyn wypuścił falę ognia ze swojego spopielacza zmuszając stwora do gwałtownego hamowania, które całkowicie wytrąciło go z równowagi. Bestia runęła na ziemię po czym spowiły ją płomienie przywołanego przez paladyna holokaustu. Piski stwora stały się jeszcze wyższe i cięzkie do zniesienia, nawet dla odzianych w pancerze terminatorskie Paladynów. Anaserian wbiegł w wywołaną przez siebie pożogę. Jego miecz zatańczył nad głową po czym runął na bestię pozbawiając ją w pierwszej kolejności jednych szczypiec. Ranny bies piszcząc z bólu zerwał się na nogi, odsłaniając poważne poparzenia na swoim dotychczas nieskalanym ciele. Pozostałymi szczypcami próbował dosięgnąć rycerza jednak Anaserian zaciekle odbijał ciosy bestii, wyprowadzając własne. Jeden z ich sięgnął torsu pomiotu, który po zadanym ciosie runął na ziemię. Nim skończył swój żywot pochłoneły go płomienie spopielacza. Paladyn znów dołączył do prącej naprzód grupy.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2012-07-05 22:05:50)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#45 2012-10-07 22:00:16

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

I
Pierwszy Cios


Baltazar szybkim cięciem pozbawił rebelianta ręki, po czym płazem miecza rozłupał mu czaszkę pozbawiając definitywnie życia. Idąca za nim drużyna taktyczna masakrowała przeciwników precyzyjnymi  salwami swoich bolterów osłaniając kapitana i towarzyszącą mu drużynę dowodzenia. Okrzyk bólu dotarł do filtra dzwięków wbudowanego w system autozmysłów hełmu kapitana uświadamiając mu, że po jego prawej kronikarz Zarahiel zakończył żywot jednego z przeciwników. Chwilę później wiązka psionicznych błyskawic zelektryzowała powietrze pozostawiając lekki zapach jonizowanego powietrza i bardziej intensywny swąd spopielonych mocą kronikarza ciał tych, którzy obrócili się przeciw Imperium. Zarahiel parł naprzód niemal wyprzedzająć pozycję Baltazara, kierując energię osnowy w stronę kolejnych przeciwników. Baltazar pierwszy raz potykał się z przeciwnikami mając u boku Zarahiela. Kronikarz ten od niedawna był pełnoprawnym członkiem librarium i zwykle unikał podobnych pacyfikacji. Po prawdzie w żadnej z dotychczasowych przeprowadzanych przez kompanię udział dodatkowego członka zakonnego librarium konieczny nie był. Tumriel osobisty kronikarz 5 kompanii szturmowej wysłany został na Skałę w związku z wezwaniem Mistrza Ezekiela, który w zamian do wsparcia oddelegował Zarahiela. Kunszt bitewny kronikarza zdumiewał Baltazara. Styl walki bardzo przypominał mu kapelana Ignisa z 3 kompanii. Kronikarz był niczym grot strzały przebijający kolejne warstwy zbroi zbyt cienkiej aby zapobiec jego utkwiciu w sercu ofiary. Natarcie rozpoczeło się raptem kilka minut wcześniej a już okopane siły rebeliantów bliskie były załamaniu. Zarahiel idealnie wpisywał się w filozofię walki prowadzącego natarcie mistrza. Nie dla Baltazara moznolne plany i pieczołowicie przygotwane uderzenia. Szybkości, zaskoczenie i gwałtowność – tych trzech elementów nigdy nie mogło zabraknąć w prowadzonych przez niego kampaniach. Także i w tym przypadku atak Mrocznych Aniołów nastąpił tak niespodziewanie, że stawiający silny opór od kilku tygodni imperialnej gwardii rebelianci, z przerażeniem oddawali pole, gdy zstąpiły na nich anioły śmierci. Niektórzy ginęli próbując stawić opór, inni uciekając w pozbawionej sensu panice biegnąc w stronę usypanych umocnień, gdzie mieli nadzieję znależć wybawienie. Baltazar, przerywając obserwację walczącego kronikarza odbezpieczył i rzucił granat odłamkowy w stronę najbliższego okopu zmuszając zajmujących je rebeliantów do porzucenia ich schronienia. Gdy tylko wybiegli ratując się przed wybuchem rzucił się na nich z impetem wściekłego lwa. Przywitało go przerażenie w ich oczach, paniczne wrzaski, oraz skamplenie o litość. Próżny trud. Dla zdrajców Imperatora jedyną łaską była śmierć i skazanie na zapomnienie. Towarzyszący kapitanowi weterani oczyścili okop z resztek pozostałych przy życiu przeciwników, zajmując umocnioną pozycję wroga w imię Imperium.

Komunikator głosowy Baltazara zatrzeszczał sygnalizując nadchodzącą wiadomość.

Żyjesz Mistrzu?- znikształcony głos kapelana śledczego Gauriwiusa dotarł do dowódcy.
Ledwo... ledwo bracie dosięgam przeciwników. Zarahiel zostawia niewiele dla nas – odpowiedział mu śmiech Baltazara.
A tak prawdę mówiąc mam tu cięzki orzech do zgryzienia. Wróg stawia zacięty opór, nigdy z kimś takim nie walczyłem - zadrwił po raz kolejny Mroczny Anioł, rozrywając przy okazji strzałem z pistoletu boltowego klatkę piersiową dopiero co namierzonego wroga.
A teraz już na poważnie. Przeciwnik wyparty z okopów. Zarządzam desant Skrzydła Śmierci na jego tyły, dopilnuj aby zaden z tych buntowników nam się nie wymknął kapelanie - rozkaz Baltazara był prosty i zrozumiały, z tonu jego głosu znikneły resztki okazywanej przed chwilą wesołości.
Krucze Skrzydło zajmie się resztą mistrzu. Rozkazy wydane, przywódcy tego zgrupowania wkrótce zostaną pojmani - odparł kapelan.
Chwała Imperatorowi! - zakończył rozmowę Baltazar zagłębiając ostrze swego miecza
w ciele kolejnego rebelainta strzelając jednocześnie do kolejnego rebelianta w zasięgu jego wzroku.

Dziesięć minut później cztery drużyny terminatorów Skrzydła Śmierci wykonały desant.
Tu Archanioł – głos sierżanta Berehiela zabrzmiał w urządzeniu łącznościowym pozostałych drużyn elitarnej jednostki. Zajmujemy wschodnie skrzydło bunkra - słowom tym towrzyszył ruch odzianych w adamantyt postaci zasypujący gradem pocisków swych szturmowych bolterów umocnione wschodnie wejście do siedziby rebeliantów.
Serfain. Przyjąłem osłaniamy was Archanioły. Zapora Ogniowa na północny wschód oczyścicie teren dla drużyny Berehiela. - zakomendował sierżant Harnon. Ryk działka szturmowego jednego z Serfainów jako odpowiedź na rozkaz sierżanta, był ostatnim odgłosem jaki usłyszeli obsługujący pobliski ciężki karabin rebelianci. Chwilę później nawałnica rakiet wypuszczona z systemu Cyclone drugiego z terminatorów ostatecznie zmiotła z powierzchni ziemi ostatnii punkt oporu przy północnym wejściu bunkra. Drużyna Archanioł jak jeden mąż ruszyła by po chwili wejść do wprost do centrum dowodzenia tej częsci frontu.

Bunkier składał się z jednego ciasnego pomieszczenia. Ich oczom ukazały się jedynie dwie postaci klęczące i wznoszące modły do nieznanych bogów, oraz kilkanaście trupów, w większości z zakrwawionymi bagnetami w zaciśniętych zimnych dłoniach. Nieszczęśnicy woleli odebrać sobie życie niż zginąć w walce. Jedna z pozostałych przy życiu postaci struchalała na widok białych wojowników Skrzydła Śmierci.

Kapitanie mamy dwóch rebelianów. Jeden z nich wygląda mi na oficera, drugi... drugi jest chyba jakimś kapłanem. Pojmać więźniów? - Zameldował Baltazowari Berehiel.
Czy któryś z nich dowodzi tym buntem? - odpowiedź kapitana była szybka.
Kto z was jest dowódcą tego powstania? – syntezatorowy głos sierżanta wydobył się z terminatorskiej zbroi wprawiając modlącego się buntownika w jeszcze większe drżenie. W odpowiedzi spotkało go milczenie i kolejna fala szeptanej modlitwy. W oddali usłyszeli potężny wybuch pocisku artyleryjskiego. Walka wciąż trwała.
Odpowiadać na Imperatora! - grzmiący głos Berehiela zniekształcony systemem fonicznym nabrał diabelskiej wręcz barwy. Potężny terminator górował nad przeciwnikami oczekując odpowiedzi.
Mmmy my... my tylko głosimy prawdę..nawracaliśmy, pomagaliśmy chorym... O...Oniii, oni nie chcieli nas słuchać. Namiestnik, too to jego wina. Z jego rozkazu oskarżali nas, bili, prześladowali...grozili nam śmiercią. Chcieli aby wydano im Naszego Mistrza... - rozhisteryzowany głos na wspomnienie o "Naszym Mistrzu" dalece się uspokoił.
Nie pozwolimy na to! - rebeliant, którego sierżant opisywał jako oficera z niespodziewanym zapałem podniósł wzrok i rzucił się na Berethiela, lecz zaraz padł na ziemię przeszyty serią z boltera szturmowego sierżanta.
Głupcy! Dziś jesteście zwycięzcami, lecz los się wkrótce odwróci. Dzień sądu nastanie i miłosierdzie Mistrza naszego i was nie ominie! Zrozumiecie coście uczynili... - klęcząca postać nie przestawała wpatrywać się w posadzkę bunkra. Krztusząc się łzami wypowiadała swoją kwestię.
Kapitanie, żaden z nich nie wydaje się być dowódcą, jednego zmuszony byłem zabić. Drugi histerycznie bełkocze o ich rzekomym "mistrzu" i końcu świata. Co z nim począć? - zakomunikował sierżant.
Skróć jego cierpienia. Niech nie męczy się dłużej poza światłem łaski Imperatora, którego sam się wyrzekł. - rozkazał Baltazar.
Zaczekaj Baltazarze – Zarahiel włączył się do rozmowy.
Nie kończmy jego marnego żywota zbyt pochopnie. Mamy przecież środki aby wydobyć z niego więcej, znacznie więcej – zaproponował psionik.
Zostawmy nasze metody na Upadłych kronikarzu. Ten tutaj nie przeżyje nawet chwili w kontakcie z ostrzem rozsądku. Nie dowiemy się odeń niczego – stwierdził Berehiel.
Być może ostrza nie będą konieczne sierżancie. W słabym umyśle czytam jak w otwartej księdze. Ci tutaj... Nie sądzę by ich psychika była bardzo zahartowana skoro dali się ponieść fali ideologii, która spycha ich ku nieuchronnej zgubie. Ty zaoszczędzisz parę pocisków, niewartch wystrzelenia w tego psa. W zamian być może otrzymamy informacje, które pozwolą nam szybciej uporać się z tym powstaniem i skupić na rzeczach, które naprawdę interesują nasz zakon – przekonywał Zarahiel.
Barahielu zabierz go na statek – zadecydował Baltazar.

Bełkot i szloch rebelianta był jedyną odpowiedzią na rozkaz Mrocznego Anioła. Po skończonej akcji Barahiel długo jeszcze rozpamiętywał słowa nieszczęsnika – "Mistrzu wybacz im, bo nie wiedzą co czynią".

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2012-10-07 22:15:21)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#46 2012-10-10 19:31:20

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

II.
Władcy umysłu.



Mistrzu wybacz im bo nie wiedzą co czynią. Wybacz im, jak i ja im wybaczam. - dygoczący z zimna, nagi jeniec powtarzał tę kwestię już po raz setny, uparcie odmawiając odpowiedzi na wszelkie pytania Gauriwiusa. Morczny Anioł musiał w duchu przyznać, że śmiertelnik wykazywał niezwykłą wprost odporność na zaserwowane mu metody przesłuchiwania. Niestety bardziej skuteczne stosowane przez niego podczas przesłuchań środki obarczone były ryzykiem przedwczesnego zgonu więźnia bez wydobycia ani krzty informacji spomiędzy bęłkoczacych wciąż jedną i tę samą frazę ust. Zarahiel przekonał Baltazara aby ten pojmał tego człowieka, a teraz sam nie ma czasu zająć się jego przesłuchiwaniem – zadrwił w myślach kapelan.
Mistrzu wybacz im.... - zaczął po raz sto pierwszy jeniec, co duchowny przyjął z ciężkim westchnieniem. Musi zmienić taktykę aby ten śmieć powiedział mu choć trochę zanim udusi go własnymi rękoma. Klnie się w duchu, że jeżeli zaraz nie zjawi się kronikarz, a on po raz kolejny usłyszy paranoidalną frazę złapanego wroga, nie powstrzyma się, tylko wymierzy należną mu sprawiedliwość swym Crozius Arcanum.
Twój "mistrz" nie usłyszy twoich modlitw – zaczął Gauriwius starając się trzymać swoje nerwy na wodzy.
Modlisz się do fałszywego idola człowieku – dodał odwracając się od usadowionego na prostym przypominającym krzesło bez oparcia siedzisku, więźnia.
My go wcale nie czcimy...Mistrz jest jednym z nas, naszym bratem, przyjacielem. Przyjacielem wszystkich, nawet tych, którzy go nienawidzą i prześladują. - odparł jeniec. Na dźwięk jego słów kapelan znów odwrócił się spoglądając w jego zapadnięte oczy.
Jest też waszym katem – ripostował kapelan.
Porzucił was i wasze szańce zamiast być przy was gdy uderzyliśmy. Jest tchórzem.
Moja rola do odegrania jest niewielka, jego oznacza dla nas wszystko. Ja mogę zginąć za jego słowa, on musi trwać, aby pamięć o nim nie zapomniała, a kto pamięta dostąpił zbawienia... - jęk bólu i gruchot łamanych kości szczęki rebelianta nie pozwolił mu dokończyć kolejnej pompatycznej kwestii. Komnatę wypełnił zamiast tego rozwscieczony głos Gauriviusa, który ciosem opancerzonej pięści postanowił uciszyć bluźniercę.
Milcz psie! Jedyne co czeka ciebie i waszego plugawego przywódcę to zapomnienie. Wszyscy spłoniecie w ogniu naszego gniewu! Nie ostanie się nikt, a każdy kto o was kiedykolwiek słyszał skończy w karnych ekspedycjach na krańcach galaktyki. Wasze rodziny, synowie i ojcowie – wszyscy otrzymają łaskę służenia Imperium jako serwitorzy! A za pół roku, nikt nie wypowie już imienia twojego "mistrza". Ma praca skończona. Bezcelowo ściągnęliśmy psa do gniazda orłów aby bluźnił – Kapelan sięgnął po Crozius Arcanum i zamierzył się do oddania ostatecznego ciosu.
Dłoń w odziana w błękitny pancerz powstrzymała go od usmiercenia jeńca.
Piękna przemowa kapelanie – stwierdził Zarahiel zdejmując rękę z ramienia duchownego.
Nie musiałeś łamać mu szczęki. Teraz nie powie już niczego, wątpię by nawet aptekarz był w stanie tu coś zdziałać. Aż dziw, że nie stracił przytomności po takim ciosie – zadrwił lekko kronikarz.
Nareszcie się pofatygowałeś Zarahielu. Rób swoje, ale szybko, nie zdzierżę więcej bluźnierstw tego robaka! - Odparł Gaurivius po czym obrócił się na pięcie i oddalił.

Kronikarz odprowadził wzrokiem duchownego po czym spojrzał na zakrawionego jeńca. Komunikacja z nim w takim stanie nie była możliwa, przynajmniej nie ze strony pojmanego.
Sprawdźmy więc co kryje się w twej głowie "przyjacielu". Kim jest osoba, którą nazywasz "Mistrzem"? - dźwięk słów kronikarza zabrzmiał niemal ciepło. Jeniec spojrzał na zamykającego oczy Zarahiela, po czym jego umysł zalał mrok.

Pomagajcie bliźnim, potrzebującym i chorym. Miłujcie nieprzyjaciół swoich. Nie oddawajcie Imperatorowi ponad miarę, albowiem nie godzi czcić się pana swego niczym boga. Nieście moje słowa gdziekolwiek przystaniecie, albowiem zbliża się godzina tryumfu prawdziwej dobroci. Imperialna dziesięcina przestanie być zbierana. Nie zaznacie ucisku i krzywdy. Bedziecie wolni, równi, wszyscy braćmi i siostrami. Dobro zwycięża wszystko, nawet "boskiego" imperatora. - tłum zebranych ludzi wsłuchiwał się w słowa stojącego na progu skalnym człowieka. Odziana w szarą szatę postać przemawiała głosem donośnym i charyzmatycznym ogłaszając wszystkim koniec przemocy i ucisku ze strony Imperium. Umysł pojmanego rebelianta przekazywał obraz wspomnień nad wyraz dobrze. Zarahiel nie miał problemów z odróżnieniem twarzy poszczególnych słuchaczy, gdy jego niematerialna forma przeciskała się przez tłum, nie zdający sobie sprawy z obecności psionika. Zjawił się w pierwszym szeregu chcąc zapamiętać wygląd wygłaszającego swe poglądy "mistrza". Zobaczyć twarz postaci stojącej na skale i buntującej ludzi przeciwko władzy boskiego Imperatora. Jego wzrok zawędorwał jednak w stronę stojącej obok "mistrza" postaci. Kobieta. Odziana w podkreślającą jej piękne kształty prostą suknię. Ubrana skromnie, z wielkimi złocistymi oczami i krągłościami, które zwykłego mężczyczyznę wprowadziłyby w stan wybujałych fantazji na jej temat. Zarahiel podszedł bliżej, po czym zaczął wspinać się po niezbyt stromym zboczu aby znaleźć się blisko mówcy i jego towarzyszki. Postaci tłumu zaczęły się rozmazywać zlewając się w bezkształtną masę myśli i słów, mimo to obraz mistrza i kobiety pozostał wyraźny. Gdy znalazł się na ich wysokości stanął obok mężczyzny, którego zaowalowana twarz zwrócona była w stronę ludu, spojrzał na kobietę. Jej promienny uśmiech i przyjacielskie gesty podkreslały każde słowo wypowiadane przez mówcę. Obróciła głowę i popatrzyła wprost w twarz kronikarza. Zarahiel poczuł się dziwnie, gdy spostrzegł, że jej źrenice spotykają się w spojrzeniu z jego własnymi. Przecież ona jest tylko wspomnieniem schwytanego powstańca. Nie może go zobaczyć, dotknąć ani usłyszeć. Jest tylko niematerialną rzeczą niezdolną do samodzielnego działania, Zarahiel dla niej nie istnieje, a ona odtwarza tylko rolę zapamiętaną przez rebelianta. Oczy kobiety przesuneły się na napierśnik psionika, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę obserwuje ona przemawiającego oratora. Myśl ta już zaczęła uspokajać kronikarza, gdy jej oczy niespodziewanie znów wbiły się w jego wzrok.
Witaj Zarahielu. - Uśmiechnęła się mówiąc – Czekaliśmy na Ciebie.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2012-10-23 19:52:06)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#47 2012-10-23 19:35:59

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Kronikarz cofnął się instynktowanie, nie ściągając wzroku z oczu kobiety.
Nie bój się wojowniku – powiedziała, uśmiechając się – przyszedłeś do nas, chciałeś nas poznać i zobaczyć, cieszy to nas, cieszy to mnie. – Zarahiel wciąż nie mógł uwierzyć, że strzęp umysłu mówi do niego jak zupełnie niezależna i myśląca istota.
Czym jesteś? - odpowiedział kronikarz.
Nie musisz się mnie obawiać. Szukasz prawdy o nas. Podejdz, posłuchaj, pokażę Ci kim jesteśmy –  podeszła do Mrocznego Anioła chwytając jego opancerzoną dłoń. Nie wyczuwał złych emanacji empireum wokół tej mary, czemu więc nie miałby się dowiedzieć czegoś o swoich przeciwnikach?
Oboje podeszli bliżej przemawiającego "Mistrza". Gładko ogolona głowa staruszka wyglądała spod zarzuconego kaptura. Zamglone oczy starały się odnaleźć słuchaczy – na próżno. Z jego ust wydobywały się nauki, które kronikarz okresliłby jako prawidłowe wzorce zachowań ludzkich, gdyby tylko nie podburzały ludu przeciwko Imperium. Skąpany w przemowach staruszka tłum w milczeniu wsłuchiwał się w kolejne zdania wypowiadane przez mówcę. Zarahiel przyznał w duchu, że gdyby wszystkie myślące istoty zastosowały się do wskazówek "Mistrza" świat stałby się utopijnym rajem. Niespodziewane uczucie przemkneło przez jego umysł. Przeniósł wzrok na trzymającą go za rękę kobietę. Wpatrywała się w swego "Mistrza" chłonąc każde jego słowo, z wypiekami na twarzy. Jej wzrok wyrażał szczerą aprobatę jego mysli i dogmatów. Była z nim całą duszą, co sprawiało że wyglądała fanatycznie pięknie. Z jej symetrycznej twarzy nie schodził delikatny usmiech, rzeźbiący subtelne zmarszczki na różowych policzkach. Złociste oczy ozdobione były długimi czarnymi rzęsami. Całości dopełniały ogniste kasztanowe włosy zalewające twarz burzą loków. Postruę miała drobną i delikatną, jednak uścisk dłoni zdradzał drzemiącą w niej determinację. Kosmiczni Marines nie odczuwali kobiecego piękna jak ci, których przysięgli bronić, jednak Zarahiel przyjął, iż gdyby był zwykłym cżłowiekiem kobieta ta wydałaby mu się piękna. Zachwycałby się jej urodą i blaskiem złocistych oczu podziwiając zgrabną kobiecą sylwetkę. Niewiasta spojrzała na kronikarza.
Czym jesteś? - powtórzył swe pytanie Zarahiel.
Mam na imię Anna Zarahielu – odparła.
Skąd znasz moje imię?
On mi je zdradził – kwitneła głową wskazując na "Mistrza".
Wiedział, że przyjdziesz do nas, nie mógł się doczekać spotkania, niestety nie może z Tobą porozmawiać gdyż inni potrzebują jego pomocy w swej niedoli.
Rozmowa z myślą buntownika jest bezcelowa, ale czy nie czujesz że swoimi naukami ściągnie na was zgubę? - spytał.
Wierzymy w świat, który głosi – odparła.
Tłum zebranych słuchaczy zawrzał. Kronikarz zauważył grupę otaczających ich imperialnych gwardzistów, na czele z umundurowanym kapitanem. Nowoprzybyli żołnierze nie zwracali na niego uwagi.
Z rozkazu jego eminencji Lorda Namiestnika aresztuję cię za próbę wywołania buntu. Żołnierze! - na rozkaz kapitana odbezppieczyli broń celując w "Mistrza". Część z nich odgradzała napierającą coraz bardziej tłuszczę. Padło kilka ostrzegawczych strzałów.
Nie! - krzykneła Anna.
Nie możecie go zabrać, nie jest przestępcą – skoczyła w stronę najbliższego z żołdaków usiłując wyrwać mu karabin. W odpowiedzi otrzymała silny cios w brzuch, który odbierał jej resztki oddechu gdy upadała na ziemię. Jej wzrok stał się mętny, błądził po całej scenerii szukając ratunku dla "mistrza". Spojrzała po raz ostatni na kronikarza.
Nie pozwól im – jękneła.

Krzyki tłumu nabrały na sile. Kilka znalezionych kamieni posłużyło za broń miotane w gwardzistów. Salwy ostrzegawcze przybrały na częstotliwości, jednak nie zdziałały już niczego dobrego. Zabłąkany pocisk z broni przyniesionej przez kogoś z tłumu, trafił oficera, który brocząc krwią padł na ziemię. W odpowiedzi żołnierze oddali salwę w stronę zebranej gawiedzi. Zaczął się chaos. Ludzie dopadali strzelających gwardzistów okładając ich pięsciami i wszystkim co tylko mieli pod ręką. W ataku szalenstwa wykrzykiwali słowa modlitw, którymi nakarmił ich ich mentor. W natłoku wydarzeń Zarahiel stracił z oczu "Mistrza". Usiłował także dojrzeć Annę, która również zniknęła gdzieś w szaleństwie rozgniewanego tłumu.

Wir wydarzeń skończył się równie szubko jak zaczął. Kronikarz padł na ziemię ledwo słysząc agonalne jęki schwytanego buntownika. Wyczerpanie jakiemu został poddany jego umysł okazało się zbyt wielkie dla słabego organizmu. Psionik podniósł się spoglądając na zwłoki człowieka.
Czy wiedziałeś, że jesteście wiedzeni za nos? - rzucił w stronę trupa. Odpowiedziała mu cisza, jednak on już podjał decyzję. Anna. Odnajdzie ją.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2012-10-23 19:40:47)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#48 2013-04-07 21:32:39

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Temperatura dwóch rakotwórczych słońc nad Eryd 210 osiągnęła swoje maksimum. 45 stopni, promień skażenia - poniżej średniej, wilgotność powietrza maksymalna, prędkość wiatru 60 m na sekundę, kierunek południowy zachód. Odczyty z senorów pancerza Oriasa, od kilku minut sygnalizowały zmianę pogody. Tuż po telportacji wyłączył system łączności z byłymi towarzyszami na orbicie planety, po czym zaczął przeczesywać ruiny miasta. Miejsca, w którym kilkadziesiąt dni wcześniej stoczył najważniejszą batalię życia. Ogień wciąż płonął zarówno w ruinach magazynów, wypalając ostatnie resztki oleistych mazi wylewających się z rozprutych zbiorników. Przemierzał spowite dymem pobojowisko pchany niewidzialną siłą. Mimo, że w promieniu kilku mil od miasta nie było żywej duszy mroczny anioł nie był sam. Ogień w jego sercu, przerodził się w szum
w głowie. Wiele głosów szeptało mu o Keinie, zakonie i kłamstwach Imperium, które prowadziły jedynie do niepotrzebnej śmierci Graliena. Mistrz wszedł w ruiny magazynu, w których demoniczny moloch zabił jego przyjaciół. Ślady starcia były świeże, jakby miało ono miejsce kilka minut wcześniej. Orias słyszał szczęk broni, modły Graliena i wycie demonicznego miecza Keina. Wzmagający się wiatr niósł echo walki po opustoszałych ruinach, przeistaczając się w istne tornado. Orias stał w jego oku. Widział Graliena. Duch niedawnego towarzysza stał naperziw niego. Jego pancerz spływał posoką wrogów, czerwony i lepki od krwi. Zamiast Crozius druch trzymał olbrzymi miecz. Z głowy wystawała para długich rogów. Przypominający oderzenie gromu głos wydobył się z martwych ust kapelana:
- Siła Oriasie. Przetrwają najsilniejsi. Zemsta należeć będzie tylko do silnych. Musisz być silny - ryczał Gralien jednocześnie wymierzając cios w stonę dawnego towarzysza. Pancerz kapelana rozpadł się na kawałeczki, a w jego miejsce pojawiła się czerwona bestia wymachująca wściekle mieczem. Orias uskoczył. Bestia zawyła dziko i kontynuowała atak. Cios w bok mistrz zablokował swoim obysdianowym ostrzem. Znów się cofnął. Następny atak wykonał sam Kein, a jego czarny oręż liznął pancerza Oriasa. Anioł chwycił miecz księcia rękawicą energetyczą po czym przyciągnął z niebywała siłą wielkie cielsko Keina w swoją stronę, przebijając go własnym mieczem trzymanym w drugiej dłoni. Demon zawył z rozpaczy. Iluzja opadła i zamiast Keina czerwone ciało szalonego demona Khorna padło na ziemię. Wydająca ostatnie tchnienie bestia sporzała Oriasowi w oczy wzrokiem wyrażającym diabelskie zadowolenie. Tornado wokół wciąż wyło przeradzając się burzę smagającą ruiny miasta wiązkami czerwonych błyskawic. Odchodzący w immaterium demon znów przybrał formę Graliena, tym razem bez pancerza.
- Pomścij mnie - wyszeptał. Czerwony Anioł podąża za Czerwonym Bogiem - głos znikającego Graliena zmieszał się z wichrem, który został po ustępującej burzy - po swoją zemstę...
Wyjący wiatr nadal spowijał ruiny dymem palących zgliszcz, towarzysząc Oriasowi w jego tułaczce po pobojowisku.

Panie mój! osiągggnęliśmy orbitę Eryd 210 - wypaplał skamlałym głosem pozbawiony części uzębienia nawigator po czym skulił się w oczekiwaniu na rozkazy.
Varion siedział na swym kościstym tronie, pośrodku mostka. Nie skwitował informacji sługi żadnym gestem ani słowem. Jakby zupełnie nie obchodziło go gdzie się znajdują. Pomimo pozorów jego zmutowane serce radowało się. Bóg w snach powiedział mu, że tu na pozbawionej wiary planecie znajduje się jego cel. Wyzwanie, które musi pokonać by z błogosławieństwem Bogów zniszczyć galaktykę. Nagrodą będzie chwała i cześć - jego największego z wyznawców Khorna. Pogładził delikatnie ostrze swego dwuręcznego topora i wstał, a jego długi płaszcz zszyty ze skór pokonanych wrogów opadł do samej ziemi.
Lądujemy - rozkazał oschłym i pozbawionym barwy głosem.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#49 2013-04-15 14:45:11

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Kilka dni później.

Gęste dymy wciąż okrywały szczelnym całunek zrujnowane pobojowisko na Eryd 2010, niby zwłoki poległego olbrzyma w przygotowaniu na pochówek, który nigdy nie nastąpi. Orias błądząc wśród gruzowiska, ścierał się z wyimaginowanymi wrogami, ratował poległych i wzywał niedawnych towarzyszy broni do walki. Obłęd wdarł się do każdego skrawka jego umysłu pochłaniając resztki z niedawnego obrońcy Imperium.
Wycie smolistego wichru było jedynym przyjaznym dźwiękiem na pobojowisku, jednak od krótkiej chwili mieszał się z innym odgłosem. Oriasowi zdało się, że słyszy kroki. Odgłos stąpania kilkunastu postaci, odzianych w pancerze podobne do jego własnego. Być może jego niedawni bracia wysłali pościg za uciekinierem. Anioł zacisnął rękawicę energetyczną i przygotował miecz. Ostrze służyło mu wiernie w niezliczonych bitwach, teraz zapewne użyje go ponownie. Gładząc delikatnie stylizowaną na anielskie skrzydła głownię miecza spostrzegł, że w broni zaszły drobne zmiany od czasu, gdy władał nią po raz ostatni. Czarne jak noc ostrze odbijało kolor ciemnej posoki.
Wśród smogu przewleczonego przez pobojowisko, zaczęły się ujawniać sylwetki terminatorów. Rogate hełmy i wystające szpice z ponabijanymi czaszkami, odznaczały ich wystarczająco dobrze od Mrocznych Aniołów. Na czele opancerzonych niczym czołgi wojowników chaosu, pewnym krokiem szła postać odziana w stary pancerze energetyczny, pamiętający jeszcze zapewne czasy Wielkiej Krucjaty. Jej krwistoczerwona zbroja wyróżniała się wśród czarnych terminatorów.
- Na tron czaszek! Oto i moja ofiara! - zawył Varion przywódca chośników. Orias obiegł wzrokiem zbliżających się przeciwników. Z takim zgrupowaniem nawet kilka drużyn Skrzydła Śmierci miałoby problem. Żar w jego duszy rozniecał się. Kolejni przeciwnicy na drodze do jego zemsty.
W jego głowie pojawił się goszczący coraz częściej dudniący głos.
-  Oto droga twojej retrybucji. Wkrocz na nią, a nic cię nie powstrzyma - szepnął.
Varion zbliżył się do Oriasa i wściekle rzucił się na mistrza, wrzeszcząc chore okrzyki w kierunku swego przeciwnika. Wielki topór lorda chaosu uniósł się po raz pierwszy usiłując dosięgnąć swym olbrzymim ostrzem anioła. Pudło. Mistrz ciął trzymanym w prawej dłoni mieczem, trafiając zaślepionego furią chaotyka w ramię. Pancerz ustąpił pod naporem ostrza anioła, które posmakowało po raz pierwszy krwi swego przeciwnika. Myśli niedawnego lojalisty zniknęły w morzu krwi zalewającej jego świat. Wewnątrz fal posoki, dryfowały czaszki pokonanych przez niego w przeszłość i wrogów. Topiły się i wypływały na wierzch ociekając strumieniami krwi z pustych oczodołów. Czaszki orków, eldarów i ludzi uśmiechały się do Oriasa grzechocząc żuchwami i dławiąc się limfą. Krew zalewała żar palący jego duszę. Dawała wytchnienie umęczonemu śmiercią towarzyszy sumieniu kosmicznego marine i sprawiała radość.
Świadomość powróciła do Oriasa. Świat jakby zatrzymał się w miejscu, a lord chaosu dopiero co wyprowadził swój pierwszy cios i broczył krwią z lewego ramienia po ripoście anioła.  Varion cofnął się przeklinając. Furia z jaką rozpoczął starcie nagle go opuściła. Niezgrabnym ruchem wykonał kolejny powolny zamach swą bronią, a potem jeszcze dwa następne. Oba niecelne. Orias obszedł przeciwnika z jego osłabionej lewej strony, po czym wyprowadził cios mieczem, mając nadzieję, że przeciwnik spróbuje sparować go toporem. Nie pomylił się. Anioł perfekcyjnie wyczuł czas reakcji przeciwnika i zręcznym ruchem zahaczył o ostrze topora po czym gwałtownym szarpnięciem wyrwał broń z obu rąk przeciwnika. Przez obserwujących starcie chaośników przemknął pomruk niezadowolenia z obrotu spraw. Kilku z niech zaczęło strzelać w stronę Oriasa. Mistrz jednak nie zważając na to, iż za chwilę rzucą się na niego ruszył w stronę przeciwnika i zaciskając na jego hełmie rękawicę energetyczną przygwoździł go do ziemi. Szarpnięcie naramiennika zasygnalizowało mu, że obserwujący walkę terminatorzy strzelają do niego. Spojrzał na nich. Kilku z nich już ruszyło do ataku wrzeszcząc wściekle. Powalony Varion z rękawicą energetyczną Oriasa na hełmie rzucał się gwałtownie. Nagle jeden z nacierających terminatorów został powalony na ziemię. Potężny, przewyższający niemal dwukrotnie rozmiarem wzrost chaotyka topór wystawał z jego pleców. Pozostali zatrzymali się na chwilę patrząc na ścierwo towarzysza. Powłoka rzeczywistości rozdarła się w tej samej chwili. Z immaterium szponiasta łapa sięgnęła po topór, ujawniając resztę swej postaci. Rogaty łeb i skrzydła wyłoniły się z wyrwy w rzeczywistości patrząc gniewnie na pozostałych chaośników. Wokół Oriasa i Variona pojawiły się czerwone pomioty krwawego boga z płonącymi mieczami u swego boku. Zwróciły się w stronę nacierającej elity chaosu dając do zrozumienia, że pan czaszek nie ścierpi przerwania tego pojedynku. Terminatorzy cofnęli się, niemniej jednak kilku z nich potrząsało z niezadowoleniem swym orężem, gotowi w każdej chwili na starcie z siłami jednego z ich mrocznych patronów. Demoniczny książę wymachując z furią olbrzymim toporem zaryczał:
- Każdy kto im przerwie skończy jak ten tutaj - wskazał toporzyskiem na ciało zamordowanego wojownika chaosu. Niespodziewanie skrzydlaty demon odwrócił łeb w stronę Oriasa, który rozpoznał w nim głos towarzyszący jego pobytowi na pobojowisku, przez ostatnie dni.
- Oto narzędzia twojej zemsty - zamaszystym gestem wskazał na zgromadzonych wyznawców chaosu oraz na warczące rogate demony.
- Dopełnij swego losu a klnę się na spiżowy tron, że pan mój i ja dopomożemy Ci w twojej zemście na stworzeniu zwanym Keinem Unfeelingiem.

Morze krwi, chłostało falami umysł anioła, gasząc ostatnie ogniska palącego żaru. Czaszki dla tronu czaszek. Krew dla boga krwi. Czerwony Anioł powstanie z popielnego żaru by osiągnąć swój cel.
Orias spojrzał w oczy demonicznego księcia i dostrzegł w nich ten sam ogień, który trawił jego duszę. Trzask miażdżonego hełmu Variona i chrzęst pękających kości zmieszanych z głuchym spazmem ofiary przypieczętował pakt.


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#50 2013-06-30 12:42:38

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Po ucieczce Oriasa i śmierci Baltazara obrano nowego mistrza 5 kompanii. Hektor Lear - dotychczasowy sierżant 8 drużyny Skrzydła Śmierci, jako nowy mistrz piątej objął także tymczasowo przywództwo nad trzecią kompanią.

Przewodzeniu kompanią Mrocznych Aniołów potrzeba zaprawionego w bojach weterana, który udowodnił swą wartość i lojalność dla Zakonu setki razy. Trafiają oni w szeregi 1 kompanii. Jedynie Ci, którzy wykazali nadzwyczajne zdolności przywódcze, mogą kiedykolwiek awansować na Mistrza Kompanii. Uzbrojony w najprzedniejszy ekwipunek przechowywany w zbrojowniach zakonnych, w relikty pamiętające czasy początków Imperium Mistrz Kompanii może przebić się przez nieprzyjacielską hordę lub powalić nawet najpotężniejszego przeciwnika w pojedynku.

http://imageshack.us/a/img405/2851/vski.jpg
http://imageshack.us/a/img560/1255/687c.jpg
http://imageshack.us/a/img16/2831/vi16.jpg


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#51 2013-09-27 13:32:26

 cavalierdejeux

Riddle me this...           Riddle me that

Skąd: Breslau-am-Oder
Zarejestrowany: 2010-08-18
Posty: 10089

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.


Boreliusz, I've a feeling we're not in Özz anymore.
Battlefleet Gothic (Imperial Navy) ● WH40k (Gwardia Imperialna) ● Necromunda (Ratskin/Cawdor/Spyrer)
Infinity (Ariadna) ● Konfrontacja / Hell Dorado / Alkemy / AT-43 (wszystko)

2016... "Changes never changes."/"Changes never been so much fun."

Offline

 

#52 2015-11-20 22:00:04

 Avatarofhope

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-08-23
Posty: 643

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Temat od dawna przeze mnie nie aktualizowany, więc pomyślałem, że premiera Betrayal at Calth i wejście figurkowe w czasy herezji, są bardzo dobrą okazją do napisania czegoś, o tym dlaczego zamierzam stanąć w tej wojnie po stronie lojalistów, a konkretnie XIII legionu - Ultramarines. Niedługo, wzorem Omadana, napiszę też parę słów o moich weteranach wielkiej wojny. Tymczasem, do rzeczy.


Pierwszym, najbardziej prozaicznym powodem jest oczywista oczywistość faktu, iż Ultramarine jest uosobieniem idealnego obrońcy imperium. Takim futurystycznym Rolandem stawianym za wzór wszystkim rycerzom 40 millenium stawającym na ubitej ziemi w słusznej sprawie. Nie kierują się partykularnymi interesami legionu, zamiast tego wybierając dobro tworzonego przy ich pomocy Imperium. Jakże inaczej od zbieranych przeze mnie Dark Angels-ów, którzy wyfruwają sobie z bitwy kiedy im się podoba, mając w poważaniu swoich sojuszników i fakt, że swoim odwrotem, często niweczą wysiłek milionów imperialnych żołnierzy, marnując przy okazji także ich życie. Wszędzie gdzie obecność Ultramarines zaznacza się dłuższym odstępem czasu, lokalna ludność doświadcza spokoju i prosperity, a i z Ultramar Regnum  uczynili miejsce do życia, na które z zazdrością spoglądają imperialni dygnitarze. W dwóch słowach, Ultramarines to prawo i sprawiedliwość. Prawo i sprawiedliwość, nie w znaczeniu demolującej instytucje demokratycznego państwa prawnego, partii politycznej, a w znaczeniu sprawiedliwości ulpiańskiej będącej stałą i niezmienną wolą przyznania każdemu tego, co mu się należy. Schemat kolorystyczny i rzymskie "korzenie" legionu również bardzo mi odpowiadają, nadając im barwy i wyrazistości na polu bitwy.


Po drugie, i najważniejsze sam klimat wojny domowej, która rozdarła Imperium na dwie zwalczające się części i wstrząsnęła podstawami znanego wszechświata - to jest to, czego nieco mi brakuje w dziejącej się dziesięć tysiącleci później przyszłości (wiecznie czekającej na armageddon w postaci XIII czarnej krucjaty). Wojny domowe zawsze były bardziej zaciekłymi i wstrząsającymi niż inne znane konflikty. Dwie ścierające się racje mające inny pogląd na uprzednio wspólne im dobro - to zawsze prowadzi do katastrof. I tak jest też w tym przypadku. Zdrada, wiarołomstwo, podstęp, zerwane więzi (czemu jeszcze nikt nie zrobił o tym filmu pełnometrażowego lub serialu?), niewyobrażalne masakry, uczucie straty i niepewności. Czy to naprawdę zdrada? Czy imperium jeszcze istnieje? Czy Imperator żyje? Spieszyć na Terrę czy ocalić chociaż ideę? W tym chaosie, przy całej beznadziejności sytuacji, obrońcy trwają. Świadomość zdrady zagrzewa ich do walki na tysiącach światów bardziej niż cokolwiek. Na isstvanie, na Calth, na Prospero, na Pythos. Byłem tam. W dniu gdy Horus zamordował Imperatora.

Ostatnio edytowany przez Avatarofhope (2015-11-20 22:02:11)


WH40K : Ultramarines, Dark Angel's, Grey Knights,  Chaos Deamons.
Age of Sigmar: Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound, Order Alliance.

Infinity : PanO; Nomads - O:I models.

Offline

 

#53 2015-11-21 16:51:35

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Nasi Bohaterowie - Historia, Fluff i ich perypetie.

Świetny tekst! Aż żal ściska, że na polu bitwy będę po drugiej stronie barykady. Czekam na więcej

Offline

 

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.snag.pun.pl www.blogomania.pun.pl www.wrestlingforever.pun.pl www.speedfire.pun.pl www.wilkimagiczne.pun.pl