Wargaming Wrocław

Baner 26cm

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW


#1 2016-01-14 18:16:47

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

"Paradiso: Aftermath" - ZERO

POCZĄTEK - ZERO

Narodziny były krótkim ale bolesnym przebłyskiem. Dopiero potem poczułem słodkie ciepło otulającego mnie Ziarna. Bezpieczny, w kokonie gęstej surowicy spokojnie sączyłem mleko Matki a z nim historię gatunku, wiedzę o mojej rasie i o celu naszego istnienia. Później Matka nakarmiła mnie kilkoma umiejętnościami i zrozumiałem dlaczego obdarzono mnie łaską życia.
Jadłem, spałem i rosłem w Ziarnie aż nadszedł dzień, w którym Matka zdecydowała, że czas mnie wykluć. Wtedy opuściłem Ziarno. Pierwszy raz stanąłem na własnych nogach.
„Jesteś Corax” – to stwierdzenie wypaliło piętno w mojej jaźni; naznaczyło mnie.
- Jestem Corax – powtórzyłem smakując dźwięk własnych słów.
„Twój klan przeznaczono wielkim celom – łagodny głos Matki tchnął spokojem. – Niewielu dostępuje zaszczytu takich narodzin. Ty zostałeś wyróżniony. To początek drogi, tylko od ciebie zależy, jak nią podążysz. Albo dokonasz rzeczy wielkich, albo okryjesz nas hańbą. Nie ma innego wyboru.”
Pochyliłem głowę w szacunku dla Matki. Teraz zostanę nazwany, to ważna chwila.
„Twoje pierwsze imię brzmi Zero.” - Serce uderza mocniej gdy to się dzieje. Wiem, że zero symbolizuje nicość, bezwartościowość. Wiem, że zrobię wszystko, by to zmienić.
„Daj nam dni chwały. Uczyń nas potężnymi.”
Matka milknie lecz ja jeszcze przez parę oddechów mam w sobie echo jej słów.
„Nie ma innego wyboru.”
Po otwarciu oczu widzę speculo. Stoi przede mną piękna i niebezpieczna niczym warkocz komety.
- Nadchodzi czas zabijania – mówi. Jej twarz promienieje niemal seksualnym podnieceniem. -  Chodź, przygotuję cię na Chrzest Krwi.
Kiwam głową; Chrzest Krwi to pierwsza walka, którą każdy nowy Shasvastii ofiarowuje Matce.
Speculo prowadzi mnie w głąb statku. Nie patrzę na porzucone Ziarno, bez żalu opuszczam Wylęgarnię. Dni, które tu spędziłem już się skończyły…
Teraz nadchodzi czas zabijania.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-01-30 20:58:42)

Offline

 

#2 2016-01-23 08:15:52

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

Rozdział pierwszy - CIERŃ

    Drżenie kadłuba przenika przez żel kapsuły, kiedy transporter przebija atmosferę planety. Wracamy do Statku. Misja zakończona… Część Ziaren zasiana, mając to w pamięci czuję dumę z dobrze wykonanego zadania.
    - Nie ciesz się tak, młody – symbiontyczne łącze przesyła myśli dowódcy. Noctifers spoczywa w kapsule obok. – Nie wystarczy tylko to, że dobrze się sprawiłeś.
    - Przeklęci Tohaa! – Wściekłość speculo pali żywym ogniem. Zabójczyni wije się w kapsule po mojej lewej stronie. Strata  siostry bardzo ją boli; łącze przesyła żal, tęsknotę i gniew… Blokuję symbionta, odcinam się. Wiem, że śmierć tak znamienitej wojowniczki mocno nas osłabia, ale teraz nie chcę o tym myśleć. Moim pragnieniem jest smakować te piękne uczucia, które poznałem na polu bitwy… Moc jaką daje opanowanie lęku… Żar trawiący trzewia gdy tęsknie wypatrujesz wroga… Przemożne pragnienie zabijania… Opuszczam powieki; wracam wspomnieniem do starcia z oddziałem Tohaa. Przez długi czas nie liczy się nic innego.
    Wkrótce dolatujemy do Statku. Zostawiam kapsułę i kieruję się do wyjścia, potem ruszam w stronę windy. Nagle drogę zastępuje mi speculo; wszystko dzieje się błyskawicznie – dostrzegam refleks światła na ostrzu noża i czuję jak prawe ramię kąsa stal, a ciepła krew spływa po skórze. Nim jestem w stanie zareagować speculo wbija się w moje usta, gorące wargi składają mocny pocałunek.
    - Witaj w Stadzie – mówi cofając się, lekkim ruchem nadgarstka strzepuje czerwień z broni. Oto danina dla Matki, uświęcony wielowiekową tradycją symbol poddania i wierności.
      Patrzę jak krew wnika w podłogę hangaru, nim przebrzmi jeden mój oddech nie ma po niej śladu. Speculo odchodzi. Potrząsam głową odganiając chaos myśli, zerkam na pociętą rękę. Krew już zasycha na krawędziach rany. Wiem, że blizna, która zostanie jest wielkim zaszczytem, świadectwem tego, że przekroczyłem próg dzieciństwa i stałem się wojownikiem. Żaden Shasvastii nie pozwoli, aby taki znak kiedykolwiek zanikł na jego ciele. Głęboko wdycham powietrze statku, mam wrażenie, że teraz pachnie inaczej.
    „Witaj w Stadzie, żołnierzu.”
    - Matko. – Z szacunkiem pochylam głowę.
    „Twoja krew mówi, że polubiłeś walkę. To dobrze, wkrótce czekają nas kolejne bitwy. Liczę, że już zwycięskie.”
    - Wykonam Twoją wolę – zapewniam.- Żyję by Ci służyć.
    „Żyjesz by służyć Shasvastii!” – Matka akcentuje ostatnie słowo. Wciąż przesyła mi pozytywne wibracje więc to tylko przypomnienie podstawowej prawdy.
    - Tak jest i tak będzie – wypowiadam słowa Przysięgi Przymierza.
    „Tak jest i tak będzie” – powtarza. Po chwili kontynuuje. – „Nie będę cię męczyć zbędną niepewnością. Walczyłeś dzielnie, dlatego pozwalam ci zdecydować… Podaj nowe imię.”
    Duma dławi mi krtań, to honor móc dokonać takiego wyboru.
    - Cierń – wypalam prawie bez zastanowienia. Trochę przeraża mnie ta zuchwałość. – Chcę aby mówiono do mnie: Cierń.
    Coś jakby echo zaskoczenia ociera się o moją jaźń lecz tak wiele się dziś działo, że nie zwracam na to uwagi. „Dobrze, zatem Cierń. – mówi Matka, w tym przekazie nie słyszę nagany. Traktuję to jako aprobatę mojego wyboru. – Teraz idź, całe Stado już czeka.”
    Jej obecność zanika, znów jestem sam. Niespiesznie ruszam w stronę najbliższej windy; kiedy przerzuci mnie na mój poziom zacznie się święto. Wtedy poznam imiona wszystkich wojowników Stada a oni poznają moje. Teraz mam jeszcze czas dla siebie, więc sumuję kim się stałem od momentu narodzin:
2XP – haker -        by nauczyć się magii
2XP- +1WIP        aby lepiej czarować
2XP – inżynier     dla wsparcia oddziału
2XP – miner        żeby nieść podstępną śmierć wrogom
    Mam nadzieję, że wkrótce zdobędę nową wiedzę, nauczę się nowych rzeczy i nowych sztuczek. Wszystko po to, aby godnie służyć Matce i mojej rasie.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-01-23 08:16:20)

Offline

 

#3 2016-02-02 16:29:15

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

BTS

    Trzecia pora karmienia to czas, w którym mój umęczony umysł i równie umęczone ciało ponownie znajdują chwilę odpoczynku. Siadam w sarkofagu, naciągam na twarz maskę, potem zapadam w żel. Kiedy purpurowa toń zamyka się nade mną, opuszczam powieki i sącząc posiłek podawany przez maskę, pozwalam myślom oddalić się od trudnej sztuki hakerstwa, którą zgłębiałem cały dzisiejszy cykl.
     Paradiso… to temu światu zawdzięczam swoje istnienie. Z dostępnych dla mnie danych wynika, że plan inwazji nie został zrealizowany; śmierć Avatara a w konsekwencji porażka Pierwszej Fali zepchnęła nas do defensywy. Rozbici i zdziesiątkowani nie mieliśmy wystarczających sił do kontynuowania walki według dotychczasowej doktryny, z tego względu koniecznym było przejście do działań partyzanckich. Jednostki bojowe zdolne do prowadzenia samodzielnej misji otrzymały nowe rozkazy i pozostały w rejonie Paradiso zaś te, które doznały zbyt dużych uszkodzeń przekazały swoje zapasy i powróciły do baz.
     Zostało nas niewielu… W północnych sektorach krąży pancernik Połączonych, na jego pokładzie powinny znajdować się grupy bojowe wszystkich nacji sojuszu. Teraz w tamtym rejonie trwa burza magnetyczna, łączność rwie się, dlatego nie wiemy, jaki jest aktualnie status tego okrętu. Natomiast wschodnie sektory upodobał sobie dowódca Moratów lecz ich Forteca z reguły nie odpowiada na nasze wezwania. Zbyt dumni, pełni aroganckiej pychy nie rozumieją, że to nie czas na samotne stawanie przeciw całemu światu. Zwłaszcza, że wrogów jest dużo… Z całą pewnością należą do nich Tohaa, lecz to nie nimi się teraz martwię.  Nowy przeciwnik… ludzie. Ta różnorodność w obrębie jednego gatunku nieco przytłacza i z całą pewnością stanowi zagrożenie, którego nie można zlekceważyć. Na Paradiso dobitnie to udowodnili.
     Maska tłoczy ostatnią porcję pożywienia. Koniec przerwy. Rozluźniam się, oczyszczam umysł. Przez kilka oddechów koncentruję się tylko na tym, aby być… tu i teraz. Potem powoli napinam mięśnie, po kolei od stóp aż po barki. Żel wykonał swoje zadanie, po zmęczeniu nie ma śladu. To mnie cieszy, bo w tym cyklu zaplanowane mam jeszcze  testowanie bojowych programów hakerskich. Poruszam palcami, na przemian lewej i prawej dłoni; każdą z nich równie biegle potrafię już obsługiwać interfejs. W formie luźnego ćwiczenia, w myślach przywołuję procedurę startową…
     „Doceniono twoje postępy”. – Niespodziewanie słyszę głos Matki. I choć jak zwykle jest łagodny niemal kojący, to tym razem wstrząsa mną dreszcz. Za mocno skupiłem się na treningu, zaskoczenie obecnością Matki jest pełne. Chcę ją przeprosić lecz czuję… coś się zmienia… Jakby otworzono w moim umyśle kolejne drzwi… To… to…  jak wejście na wyższy poziom… Rozchlapując żel gwałtownie siadam w sarkofagu. Nawet nie wiem kiedy zdejmuję maskę.
     BTS +3, wzmocnienie tej cechy daje nowe możliwości… Palcami niecierpliwie wybijam sekwencję wejścia w system i dopiero wtedy pojmuję, że przecież nie nie jestem podłączony. Zrywam się, znacząc drogę plamami żelu szybkim krokiem podchodzę do niszy, w której przechowuję odzież oraz osobiste wyposażenie. Pospiesznie oczyszczam ciało, naciągam kombinezon, zakładam sprzęt; inicjuję połączenie z siecią.
     - Spokojnie, żołnierzu. – Symbiont przesyła głos i jednocześnie pozycję noctifersa.  Tchnienie Pustki, najbieglejszy haker w Stadzie czeka na mnie w trzeciej komorze Sali Testów.- Zachowaj trochę tego entuzjazmu dla naszych wrogów, na razie potrzebuję tylko twojego skupienia.
     - Pędzę! – odpowiadam ruszając w stronę windy. Wskakując do bąbla przypominam sobie o Matce. Już nie czuję jej obecności, więc tylko koduję w myślach, aby przy najbliższej okazji wyrazić wdzięczność za dzisiejszy dar.
     Chwilę później staję naprzeciwko noctifersa, i od razu muszę bronić się przed wrednym atakiem mającym wypalić mi mózg. Walczymy zawzięcie, raz za razem dynamicznie zmieniając programy oraz procedury, i tylko symulator beznamiętnie sumuje ilość wyłączeń, unieruchomień lub śmierci. Przez długi czas nie liczy się nic więcej.

    Komentarz techniczny:
punkty do wykorzystania :  3XP
wydano:                            2XP
uzyskano                          + 3 do wartości BTS
w rezerwie pozostawiono:  1 XP.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-02-02 17:19:26)

Offline

 

#4 2016-02-25 18:37:40

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

Kwestia techniczna:
   niżej przedstawione treści w sposób bezpośredni odnoszą się do starcia sił Shasvastii i Tohaa podczas działań oznaczonych kryptonimem: "Terror Strike". Pełny ich opis znajduje się w zakładce "Paradiso: Aftermath" - AARy. Zapraszam do wcześniejszego zapoznania się z tamtą relacją.

Rozdział drugi - SMAK ŚMIERCI

     Na Paradiso budzi się nowy dzień. Oparty o ścianę jednego z budynków porzuconego osiedla patrzę w jaśniejące niebo; lekko odchylam maskę i radością chłonę świeże powietrze. Brakuje go w sterylnych korytarzach Statku.
     - Cierń! – słyszę warknięcie dowódcy. Nie musi mówić nic więcej, natychmiast ruszam na wyznaczoną pozycję.
     Tohaa mają Cube naszego porucznika Thant Aung Sana oraz fragmenty Kosmolitu. To obelga, którą może zmyć tylko ich krew. Dotychczas nie wiedzieliśmy gdzie przechowują te artefakty, i co zamierzają z nimi zrobić. Teraz wiemy; informację o ich aktualnej lokalizacji oznaczono kodem najwyższego priorytetu. Dlatego wylot na misję był niemal rozpaczliwie szybki.
     Z danych przekazanych przez wywiad wynika, że Tohaa zamierzają porzucić ten sektor i przetransportować artefakty w inne miejsce. Oczywistym celem jest przechwycenie ich oddziału i odzyskanie tych rzeczy. Oprócz tego mamy dokonać włamania do terminali rozmieszczonych na terenie osiedla. Jakimś cudem przeciwnik nie zadał sobie trudu, aby dostatecznie je zabezpieczyć, dlatego nie można zaprzepaścić szansy na tak łatwy dostęp do obcej datasfery.
     Każdy zna swoje zadanie i miejsce rozlokowania. Ziemia pryska spod moich butów kiedy wybiegam na przedpole, dosłownie moment trwa rozstawienie miny. Potem cofam się i kładę za jednym z kamieni. Q-Drona HMG tkwi tuż obok; jest coś drapieżnie groźnego, a zarazem uspokajającego w zwartej bryle jej sylwetki. Aktywny mimetyzm sprawia, że ramiona rema wydają się falować na wietrze niczym skrzydła podniebnego potwora.
     - Kontakt! – Zwijak, nasz Med-Tech przesyła obraz z oczu slave drony.
     Zaczęło się!
     W moją stronę sunie TO Camo. Uśmiecham się, jestem gotów na to starcie, pragnę go. Przeładowuję broń.
     - Spokój, młody! – Gwailos szorstkim tonem szczeka mi do ucha. – Utrzymać pozycję!
     Tłumię w sobie chęć ruszenia do przodu, mocniej ściskam w dłoniach karabin. Potwierdzam rozkaz. Na razie przypada mi rola biernego obserwatora. Jestem przekonany, że tym razem nie na długo.
     Slave pokazuje, że wróg podchodzi do naszej pozycji, przykurczona sylwetka majaczy na tle niedalekich zabudowań. Naraz widzę błysk wystrzału - mała drona zostaje brutalnie wyłączona. Obraz gaśnie. Symbiont dokonuje natychmiastowej analizy przekazu. Ocena zagrożenia: clipsos snajper.
     - Kontakt! – chwilę później melduje Q-Drona HMG. Teraz to jej wizory przesyłają obraz okrytej kamuflażem postaci. To prawdopodobnie ten sam clipsos, który weliminował serwanta.
     Atak snajpera następuje niemal natychmiast, w odpowiedzi rem pluje ogniem z czterech luf. Pociski drą powietrze, słychać jak pęka pancerz.  Drona wysyła komunikat o zniszczeniu pierwszej struktury, na razie jej metalowe serce nie jest zagrożone. Pomimo częściowego wyłączenia, wizory rema nadal pracują. Za ich pośrednictwem widzę jak clipsos przyklęka przy pobliskim budynku. Jeszcze mnie nie dostrzegł.
     - Kontakt! – ponownie melduje Q-Drona. W centrum pola wyłania się TO Camo. Kolejny clipsos! Ten oddaje dwa strzały, które ostatecznie kończą  stalowe życie stojącego obok mnie rema. Kątem oka zerkam na zniszczoną dronę, nie jest to budujący widok.
     Od tej chwili transmisję przejmuje symbiont shroudeda przytulonego do jednego z kontenerów. To Pięść Mgły, jego ulubioną bronią jest ciężka strzelba. Mam nadzieję, że kamuflaż zapewni mu szansę przetrwania. Tymczasem clipsos wchodzi na dach kontenera; wtedy zauważa Zakapturzonego, następnie wykrywa go. Pięść Mgły stara się uniknąć wymierzonej w siebie broni, niestety bezskutecznie - jego życie gaśnie szybciej niż trwa jeden oddech.
     Mielę w ustach przekleństwo. Biotechnologiczni bogowie Tohaa dziś wyjątkowo szczodrze obdarzyli szczęściem swoich wyznawców. Jak gdyby słyszał moje myśli, niespodziewanie clipsos kieruje na mnie wzrok. Blada twarz nie wyraża żadnych emocji. Tryskam w jego stronę jadem rozsadzającej mnie wściekłości lecz wiem, że głupotą jest teraz stawać z nim w zawody strzeleckie. Rzucam się w bok, pociski rykoszetują o kamień, granitowe drobiny biją w moją maskę. Jak najlepiej staram się wykorzystać osłonę, jeszcze niżej przypadam do ziemi.
     - Cierń, musisz wytrwać!– Dowódca szybko wypluwa z siebie słowa. Mimo to nie słychać w jego głosie zdenerwowania.- Potrzebuję wsparcia na Q!
     Moje palce szybko kreślą niezbędne formuły; używam przekaźnika Ikadrona i wzmacniam drugą Q-Dronę podnosząc jej celność. Rem rusza do walki. Seria posłana w kierunku przeciwnika nie przynosi pożądanego efektu. Zgrzytam zębami w bezsilnej złości gdy widzę, że przycupnięty na dachu kontenera clipsos zdołał bez szwanku przetrwać deszcz plazmowych pocisków.
     - Szept, załatw go! - Gwailos zdecydowanie chce wyeliminować tego snajpera. Rozumiem dlaczego to robi, drań blokuje dostęp do najbliższego terminala!
     Szept w Deszczu, pierwszy z dwóch zabranych na misję hakerów, przesuwa się w stronę clipsosa. Ten jest wyraźnie zaskoczony pojawieniem się nowego przeciwnika. Na pewno wie, że skuteczna obrona przed atakiem z tak krótkiego dystansu będzie nie lada wyzwaniem. Malignos wypala z karabinu lecz snajper ponownie unika ataku, tym razem jednak odczołguje się na tył kontenera. Przeszkoda usunięta, podejście do terminala jest teraz możliwe bez żadnych bliskich zagrożeń.
     - Szept, czekaj! – nakazuje dowódca. – Skrzydlaty, załatw tego drugiego.
     Nieopodal mnie pojawia się noctifers; natychmiast wykonuje krok za najbliższą osłonę i strzela ze spitfira. Nie musi nic mówić, jego symbiont pokazuje, że i ten wróg przetrwał atak.
     - Czy oni są nieśmiertelni?- pyta Zwijak.
     - Cisza! – warczy gwailos. – Szept, znikaj. Q i Skrzydlaty, kryjecie pole.
     Haker odpala TO Camo, jego postać rozmywa się na tle kontenera. Wizory Q-Drony omiatają przestrzeń, rem pozostaje w pełnej gotowości do natychmiastowego położenia plazmowej zapory. Noctifers przestawia spitfire na ogień ciągły. Widzę jego płaszcz falujący na wietrze. Nieaktywne maskowanie dziwnie zakrzywia światło. Brak mi czasu aby dłużej skupić się na tej myśli, snajper Tohaa powraca na wcześniejszą pozycję i atakuje Q-Dronę. Po raz kolejny clipsos wygrywa pojedynek strzelecki, potem spokojnie dobija rema. Echo wystrzałów niknie pomiędzy opuszczonymi zabudowaniami.
     - Kontakt! – informuje Szept w Deszczu.
     Wróg napiera, w polu widzenia hakera pojawiają się kolejne jednostki. To makaul i sakiel; pierwszy niesie miotacze ognia, drugi transportuje Cube Thant Aung Sana. Za nimi sunie ktoś trzeci. Makaul zostaje oznaczony przez symbionta jako główne zagrożenie lecz to sakiel otrzymuje status celu priorytetowego. Trzeci z żołnierzy nie zostaje rozpoznany.
     Później wszystko dzieje się błyskawicznie. Makaul wykrywa malignosa, ten sprytnie unika spalenia schodząc z linii ognia. Niestety, tym samym wkracza w strefę reakcji symbio bomby. Ta odpala się, Szept w Deszczu próbuje obrony BTS. Eksplozja gasi przekleństwa na jego wargach, haker pada nieprzytomny. Bezwarunkowym odruchem chroni się transformując w jajko. Mam nadzieję, że zdoła tak przetrwać do chwili, w której użyje automedyka.
     Teraz obraz przekazuje Tchnienie Pustki. Ten haker stoi na granicy lewej strefy naszego rozstawienia skąd ma dobry widok na centrum pola bitwy. Jego symbiont beznamiętnie transmituje ruchy Tohaa, a ci wypalają miotaczami miejsce, w którym leży Szept w Deszczu. Jestem na tyle blisko, że słyszę syk płomieni i trzask eksplodującego jajka. Z moich ust płynie potok przekleństw i tylko echo głosu dowódcy, który krzyczy gdzieś na granicy mojej jaźni powoduje, że nadal pozostaję na wyznaczonym mi posterunku.
     - Kontakt! – podaje Skrzydlaty.
     Znów widzę makaula, tym razem atak skierowany jest właśnie przeciwko Skrzydlatemu. Ten próbuje uciec ścianie płynnej śmierci lecz także nie ma szczęścia; żar pochłania go w mgnieniu oka. Symbiont odcina wrzaski umierającego szturmowca, blokuje je w naszych głowach. Widzę sylwetkę noctifersa miotającą się to w jedną, to w drugą stronę. Żywa pochodnia w jaką się przemienił wkrótce pada i nieruchomieje. Martwe ciało kruszy się na popiół. Obok mnie także dogorywa slave. W blasku płomieni trawiących tego małego rema, widzę cienie biegnących żołnierzy Tohaa. Kiedy są w jej zasięgu, uruchamiam minę, ale to nikogo nie zatrzymuje. Są coraz bliżej. Słyszę chrzęst piasku pod podeszwami ich butów. Odrzucam karabin, sięgam po strzelbę. Moje serce zaciska się w lodowatą pięść.
     - Cierń, nie mogą pójść dalej. – mówi dowódca. – Tchnienie, twój cel to datasfera. Ruszysz, gdy odwrócę ich uwagę.
     Obaj potwierdzamy rozkaz. Zaraz potem widzę jak gwailos wychyla się zza osłony i ładunkami z ciężkiej strzelby miota w kierunku clipsosa wciąż leżącego na dachu kontenera. Symbiont podaje, że cel jest za daleko, atak nie ma szans powodzenia. Snajper też to wie, spokojnie naciska spust. Na szczęście chybia. Gdzieś daleko, na szczycie budynku odległej ambasady rozkwitają rozbłyski wystrzałów. Naraz symbiont Med-Techa pokazuje, jak gwailos wali się w tył; krytyczne trafienie amunicją shock natychmiast pozbawia go życia.
     - Grom nie żyje – oczywistą prawdę szepcze Zwijak. Jego głos drży i łamie się, nie trudno poznać, że balansuje na granicy paniki.
     - Tchnienie, naprzód! – wołam.
     Mój przyjaciel prze ku clipsosowi, ten wzdryga się nagle zaskoczony akcją do tej pory niewidocznego TO Camo. Chyba nawet nie przeładował karabinu po pojedynku z Gromem, widzę jak teraz to robi. Śledzi ruchy hakera, jakby wyczekując dogodnego momentu na strzał z głównej broni. Wkrótce z tego rezygnuje i czym prędzej próbuje złamać maskowanie noctifera. Kiedy to się nie udaje, sięga po pistolet. Wiem co zamierza, Tchnienie Pustki też to wie, ale nie zważając na zagrożenie podbiega do terminala. Za tą marną osłoną wpina się w gniazda, łamie blokadę BTS i pobiera dane. Śmieje się gdy pociski snajperów śmigają mu koło uszu. Ja śmieję się razem z nim.
     - Mam…- Krztusi się tym słowem. Wtedy pojmuję, że chwila, w której uwierzyłem w jego sukces była tylko naiwnie marną nadzieją.
     - Niech to…- Tchnienie Pustki przełamuje słabość, teraz już tylko gniew tłoczy krew w jego żyłach. Z nową energią kroczy w stronę Tohaa, którzy przyczaili się niedaleko mnie. Siecze serią po ich plecach; makaul pada, pozostali wychodzą bez szwanku.
     - Pamiętaj…- mówi.
     I tak umiera.
     - Nigdy nie zapomnę - przyrzekam. W duchu składam przysięgę, że uczynię wszystko, aby odzyskać jego Cube.
     Rola na wpół biernego obserwatora właśnie się skończyła. Oddycham głęboko. Furia od dłuższego czasu rosnąca gdzieś z tyłu mojej głowy tylko czeka, aby zerwać się ze smyczy.
     - „Już… już za moment moja śliczna.”
     Sakiel przy pomocy pakietu medycznego uzdrawia makaula. Ten wstaje i od razu skacze w moją stronę. Przetaczam się przez prawe ramię, ognista mieszanka wypala czarny ślad na ziemi tam, gdzie jeszcze przed momentem leżałem. Makaul zbliża się, ma na sobie skrwawiony pancerz pełen dziur po odniesionych wcześniej obrażeniach, a w oczach bezgraniczną nienawiść. Nie będę prosił o litość i nie zamierzam jej okazać. Nie ustąpię! Spuszczam z łańcucha swoje demony, przeklinam Tohaa do ostatniego pokolenia. Strzelba niczym szalony gaki  szarpie, rzuca się w moich dłoniach. Nagle na wprost mnie pojawia się fala ognia, patrzę jak rośnie i wszystko pożera.
     Szybuję w powietrzu a daleko, daleko w dole stoją jakieś istoty. Nie umiem ich rozpoznać, nie wiem kim są.
     - Sha’ar tyd deev ar’thuuu….- wołają.
     Jestem… kapłanem… jestem… bogiem… Słyszę pieśń tysięcy głosów. Czuję oszałamiającą potęgę ich wiary.
     - Sha’ar tyd deev ar’thuuu…. - krzyczę, krzyczę, krzyczę bez końca…
     Wizja kończy się tak samo niespodziewanie jak się zaczęła, niczym ucięta nożem. Znów stoję na Paradiso, a tańczące wokół płomienie z wolna nikną. Ogień nie uczynił mi żadnej szkody! Potwierdza to raport symbionta - brak większych uszkodzeń. Zrzucam z ramion tlące się strzępy płaszcza, zrywam z twarzy maskę. Ta niemal rozsypuje się w palcach, jej struktura uległa całkowitemu zniszczeniu. Biorę głęboki wdech, wszystko wokół śmierdzi spaloną śmiercią.
     Spluwam popiołem.
     Przeładowuję broń.
     Jak przez mgłę widzę kolejnego Tohaa, ale nie jestem w stanie rozpoznać tej sylwetki. Nie wiem czy majaczące przede mną postaci to resztki wizji, czy omam z dymu snującego się nad wyjałowioną ziemią. Strzelam na oślep. Coś bije mnie w pierś…
     Świat przewraca się…
     Nie rozumiem… co… jak… się dzieje…To niemożliwe?!… Zawiodłem?
     Potem jest tylko krew i metaliczny osad w ustach…
     Ostatnia myśl:
     -„Czy tak smakuje śmierć?”

     Rozsiane w atmosferze meduzy-przekaźniki wiszą wysoko nad polem bitwy. Przejmują transmisje symbiontów żołnierzy, wzmacniają je i przesyłają do krążącego na orbicie transportera. Tam Córka, wysłana na tę misję częściowa kopia Matki, na bieżąco dokonuje analizy sytuacji taktycznej.
     Pomimo utraty całej grupy bojowej ocena akcji nie jest jednoznaczna; doznano ogromnych strat ale też osiągnięto sukces - datasfera przeciwnika została zinfiltrowana. Niemniej Cube porucznika nie został odzyskany, a fragmenty Kosmolitu żołnierze Tohaa wywieźli w nieznane miejsce.
     Niezwłocznie po ucieczce wroga, zgodnie z obowiązującymi ją procedurami, Córka wysyła prom z grupą techników. Ci odnajdują siedem sztuk Cube poległych Shasvastii, zabierają też resztki zniszczonych remów.
     Po powrocie ekipy ratunkowej, Córka uruchamia silniki, kieruje transporter w stronę Statku. Ponieważ każda chwila jest cenna, specjalistyczny program-zespół „SamboR” dokonuje diagnostyki odzyskanych Cube, a potem stara się wskrzesić poległych. Ostatecznie tylko Szept w Deszczu nie zdołał przetrwać, jego Cube spłonął do końca. To znacząca strata, hakerzy są jednym z filarów armii. Nim narodzi się nowy minie sporo czasu.
     Córka specjalną uwagę poświęca Cierniowi. Nie jest tajemnicą, że Matka ma wobec niego szczególne plany. Corax to okaz rzadki niczym Diament Przeklętych w oku czarnej dziury, dlatego jego życie trzeba pielęgnować i dbać o nie inaczej niż o wszystkie inne. Córka cieszy się, że może dostarczyć Matce dobre wieści. Jej ulubieniec przeżył, już wdrożono specjalną procedurę przyspieszonego klonowania. Na pewno narodzi się szybciej niż nowy malignos.

SamboR napisał:

http://kostnica.eu/roll/56cb15c480143/

Wynik 4 pozwala mu (Cierniowi - dopisek redakcji) na pozbieranie się po walce.

SamboR

Paradiso niknie w oddali. Gdzieś tam, na jego powierzchni mknie pociąg z żołnierzami Tohaa. Córka jest pewna, że wkrótce uda się ich odnaleźć; przesłała już wywiadowi wstępne wytyczne.
     Shasvastii nigdy nie porzucają swoich.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-03-12 14:18:57)

Offline

 

#5 2016-03-05 11:24:29

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

PONOWNE NARODZINY.

1.
    Oto znów spoczywam w Ziarnie, rodzę się po raz drugi. Tak niewiele brakowało, by moje życie ostatecznie zgasło. Biorąc to po uwagę cena, jaką jest ból ponownych narodzin, nie wydaje się wygórowana.
     Surowica otula mnie niczym pieszczota ukochanej, czuję się bezpieczny, jestem spokojny. Przez kilka dni zadawalałem się tymi uczuciami lecz dziś mam dość. Wiem, że nie mogę pozostać tu dłużej, moja prawdziwa natura nie pozwoli na wieczne wspominanie ostatniej porażki. Wróg wygrał, lecz ja przeżyłem. Mądry wojownik wie, że jego miarą nie jest głupie rozpamiętywanie poniesionej klęski, tylko powrót i ponowne starcie się z tym, co go pokonało.
    Uznałem, że najwyższy czas wrócić.
    Dziwi mnie, że Matka nie protestuje kiedy przebijam kokon. Wiem, że jest jeszcze za wcześnie, abym opuścił Ziarno. Mimo to nie rezygnuję; dużo sił kosztuje mnie rozerwanie błony. Potem wyczołguję się na mokrą od surowicy posadzkę. Oddycham chrapliwie, nowe płuca po raz pierwszy chłoną powietrze Statku. Ręce na których się wspieram są słabe, drżą od nadmiernego wysiłku. Matka wciąż milczy. Nie wiem ile czasu trwa, nim w końcu udaje mi się podnieść i stanąć na nogi. Spoglądam na nowe ciało, jest blade i wątłe, nie zdołało jeszcze osiągnąć pełnej dojrzałości. Zdecydowanie za krótko przebywałem w Ziarnie; nic mnie to teraz nie obchodzi. Wiem, że wystarczy kilka dni i kilka posiłków ponad normę, a powrócę do pełnej sprawności. Gdzieś tam jest wróg, który nie odpoczywa, ja też nie mam na to czasu.
    Podchodzę do wyjścia z Wylęgarni. Otwieram drzwi, ale nie ruszam dalej.
    W korytarzu zgromadziła się chyba cała załoga Statku, patrzą z szacunkiem i troską. W pierwszym szeregu stoi speculo. Poznaję ją i słabo się uśmiecham. To Łza Skał, ta która powitała mnie przy pierwszych narodzinach, ta sama, która naznaczyła ramię ostrzem noża. Inaczej niż wtedy, dziś jej twarz pokrywa biały barwnik. Przez środek oblicza wojowniczki biegnie pionowa czarna linia, która symbolizuje dwoistość naszej natury - przenikające się życie i śmierć. Łza Skał ma na sobie lekki biały pancerz, przy pasie rękojeść miecza. Obok niej widzę Zjadacza Dusz, twarz aswaunga zasłania rytualna maska, to symbol szacunku i powagi. Oblicza innych wojowników też są zakryte przez takie maski.
    - Stojący w Płomieniach – mówi speculo i nisko pochyla głowę. Wszyscy idą za jej przykładem
    - Stojący w Płomieniach…
    Wchodzę między nich. Jestem nagi, umazany surowicą lecz to nie przeszkadza. Każdy kogo mijam dotyka moich ramiom, muska ręce, plecy, brzuch. Oddając mi hołd cały czas powtarzają:
    - Stojący w Płomieniach…
    To chwila uświęcona odwieczną tradycją. Podczas Zagłady, gdy miliony pożarów zabijały całe kontynenty a nasze planety umierały jedna po drugiej, nie było  groźniejszego żywiołu niż ogień. Niewielu zdołało mu się oprzeć. Tak narodziła się kasta świętych wojowników – Stojących w Płomieniach. Takie doświadczenie albo złamie, albo zahartuje w sposób, który uczyni z ciebie filar każdej społeczności.
    Docieram do końca korytarza, odwracam się. Widzę całe Stado, każdy patrzy na mnie,  czujnie śledzą moje ruchy. Wiem, że mimo szacunku jakim mnie obdarzyli, są gotowi w jednej chwili skoczyć mi do gardła, rozszarpać na strzępy. Jeżeli nie okażę się godny tytułu jaki otrzymałem, nikt nie zawaha się nawet przez mgnienie.
     Czy jestem gotów ich poprowadzić?
     Odpowiedź może być tylko jedna.
     - Rha aterm naa Shaa… - mówię głośno.
     „Żyję po to, by służyć Shaa…”
     Dlatego się narodziłem.
    Żaden z tych, którzy oparli się płomieniom, ale przekroczyli przy tym granice szaleństwa, nigdy nie zdobył się na wypowiedzenie tych słów.
    - Rha aterm naa Shaa… - Stado powtarza zgodnym chórem.
    Shaa – najwyższy byt Shasvastii, bóg życia, pan wszelkiego stworzenia. Shaa to Shasvastii, a Shasvastii to Shaa.
    „Żyję po to, by służyć Shasvastii”.
    „Witaj, Stojący w Płomieniach”- szepcze Matka. Z radością przyjmuję jej głos.- „Cieszę się, widząc Cię znów między nami. Przygotowałam komnatę, nie wypada byś nadal mieszkał z innymi.”
    Bez zbędnej zwłoki udaję się w kierunku, który mi wskazuje.

2.
    Mam za sobą kolejny męczący dzień wypełniony naprzemiennymi cyklami treningu i odpoczynku. Właśnie skończyłem ćwiczenia strzeleckie i pochłonąłem dodatkowy posiłek. Zbliża się pora snu; ostatnie chwile postanowiłem poświęcić na kontemplację piękna otaczającej nas przestrzeni. Patrzę na gwiazdy. Matka specjalnie dla mnie jedną ze ścian komnaty uczyniła przezroczystą. Nie jest to trudne, Statek to żywy organizm w pełni posłuszny jej woli.
    Wokół drga grafitowa czerń. W setkach, tysiącach miejsc znaczą ją błyski słońc, gdzieś tam wyjątkowo jasno świeci umierająca gwiazda. Widzę komety mknące w głąb kosmosu, a nieco dalej przenikające się różnobarwne wstęgi galaktyk. Moje myśli krążą swobodnie, chociaż ostatnio zawsze dotyczą tego samego.
        Kim byłem?
        Kim jestem?
        Kim będę?
        Pozornie odpowiedź na dwa pierwsze  pytania jest łatwa.
        Narodziłem się jako Corax, syn kasty wojowników, których jedynym przeznaczeniem jest doskonalić się w każdej ze sztuk wojny. Mam w sobie echo wspomnień dziesiątek pokoleń; każdy z moich przodków oddał część siebie, by przekazać następnemu fragment zdobytej wiedzy. Stąd jej niezaspokojony głód - u mnie objawił się wzmożonym zainteresowaniem sztuką wojny cybernetycznej. Wiem, że to dopiero początek na drodze do szerszego poznania.
        To kim się narodziłem i jak starałem się zasłużyć na tę godność, uczyniło ze mnie jednego ze Stojących w Płomieniach. A to z kolei sprawiło, że Stado liczy, iż posiadłem wiedzę jak poprowadzić ich do zwycięstwa. Z całych sił pragnę dać im chwałę, lecz czuję tylko pustkę. Mam wrażenie, że tak jak na Paradiso, wciąż patrzę w płomienie. To chwila, w której może wydarzyć się wszystko. Ale jeszcze się nie wydarzyło.
         - „Sha’ar tyd deev ar’thuuu….”
         Echo tej pieśni wciąż wraca. Nieodmiennie dręczy mnie uczucie, że umyka mi coś ważnego, to, co już niemal jestem w stanie dostrzec. Niezdefiniowane coś jednak zawsze wycofuje się na obrzeża postrzegania, zawsze chowa w cieniu…. Tym samym wzmaga moją frustrację. Mam wrażenie, że jestem ułomną istotą, której odebrano pamięć o fragmencie duszy. Czuję się niczym nic nie znaczący robak, czołgający na oślep w poszukiwaniu…. Czego?
         Potrząsam głową, staram się pozbyć tych myśli. Mimo, że nawiedzają mnie codziennie liczę, że są tylko echem pośmiertnego szoku. Mam nadzieję, że ten stan szybko przeminie.
         Zmęczenie przytłacza, oczy same się zamykają. Wchodzę do sarkofagu, nasuwam na twarz maskę. Opadam w żel, natychmiast zasypiam.

3.
    „Mamy nowe zadanie” – niespodziewanie oznajmia Matka.
    Czyszczę broń, na stole przy którym stoję leży całe moje uzbrojenie. Obracam w palcach zamek strzelby, dokładnie spryskuję go nanosmarem.
    - Pociąg? – pytam.
    „Tym razem ludzie” – mówi. – „EI z pancernika Połączonych prosi o pomoc. Przejęła część jednego z sektorów Paradiso, ale nie ma wystarczających sił do walki na tak wielu frontach. Potrzebuje nas, ludzie przeniknęli na tyły jej armii. Musimy ich zatrzymać.”
    Przez chwilę bawię się zamkiem, nanosmar brudzi dłoń. Coś drga w moim sercu, oto wyzwanie, na które czekałem.
    „Odprawa odbędzie się przed drugą porą karmienia.”
    Kiwam głową.
    - Dziękuję za ten zaszczyt – mówię.
    Matka muska mnie cieniem uśmiechu.
   


    Komentarz techniczny:

CIERŃ - Corax Spec-Ops.

Mov    CC    BS    PH    WIP    ARM    BTS    W
4-4      12     11     9     14      1         3        1

Haker (EI Hacking Device)
Inżynier
Miner

Wykorzystano:                10XP
Pozostawiono w rezerwie: 4XP

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-03-12 14:20:56)

Offline

 

#6 2016-03-12 14:32:13

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

Komentarz techniczny:
Część niżej przedstawionych treści w sposób bezpośredni odnosi się do starcia sił Shasvastii i Military Orders podczas działań oznaczonych kryptonimem: "Doppleganger".
Pełny ich opis znajduje się w zakładce "Paradiso: Aftermath" - AARy.
Zapraszam do wcześniejszego zapoznania się z tamtą relacją.




Rozdział trzeci – LUDZIE: pierwsze starcie.

    Dolina, w której wylądowaliśmy przedstawia przygnębiający widok. W przeszłości musiała być areną zażartych walk; ślady tego konfliktu są powszechne i nad wyraz widoczne – wypalona ziemia, nieliczne strzępy roślinności, zniszczone budynki. Nawet biegnąca przez środek postrzępiona formacja skalna nosi na sobie blizny, nierówne powierzchnie czarnych skał znaczą brzydkie ślady po pazurach laserowych wyładowań… Ta część Paradiso wygląda, jakby porzuciło ją wszelkie stworzenie; w powietrzu zalega cisza, nie ma żadnych zwierząt. Cokolwiek się tu wydarzyło, należy już do przeszłości. Dzisiaj nasz oddział napisze nową historię tej ziemi.
      Większość czasu zajęły przygotowania do nieuchronnego starcia. Wzmocniliśmy strukturę niektórych budynków, stworzyliśmy kilka zapór, opracowaliśmy plan obrony. Doniesienia wywiadu wskazują jednoznacznie - naszym przeciwnikiem jest stalowa pięść Ludzkiego Dominium zwana Military Orders. Przestudiowałem dostępne dane na ich temat, nie jest to budująca wiedza. Dlatego nie mam złudzeń co do szans na pełne powodzenie misji. Spryt i wola walki Shasvastii spotka się z brutalną siłą człowieka! Czy wystarczy nam determinacji, aby pokonać tego przeciwnika? Żywię nieśmiałą nadzieję, iż ludzie ugrzęzną w pajęczynie uplecionych przez nas podstępów. Niemniej na wypadek ostatecznej porażki, przygotowałem niespodziankę: nieautoryzowane otwarcie niewłaściwego budynku zaboli nieproszonych gości. Uzbrajam nanoroboty i zamykam drzwi drugiej pułapki. Wtedy zbliżają się pozostali członkowie grupy.
    Dziś także dowodzi Grom, w jego oczach widzę nieugiętą wolę walki. To cieszy, taka postawa dowódcy zawsze pozytywnie wpływa na resztę zespołu.
   - Stojący w Płomieniach…. – mówi gwailos przyklękając.
    W ślad za nim klęka Szary Wiatr, Procarz i Zimny Głos. Zniszczak tylko pochyla głowę, pancerz Tag’a przenikają błękitne wyładowania nieaktywnego kamuflażu.
    Po kolei dotykam ramion wojowników gwailos.
    - Niech Shaa będzie w waszych sercach! – Do każdego kieruję te same słowa. – Walczcie dzielnie, oby wróg szczodrze okupił krwią ten dzień.
    Grom i pozostali wstają. Na twarze nasuwają maski, ruszają w kierunku przygotowanych stanowisk. Tworzą zgraną ekipę, każdy zna swoje zadanie i przydzielone miejsce.
    Spoglądam w górę, patrzę w rubinowe oczy Sphinx’a.
    - Zabijaj ludzi! W imię Shaa!
    Zniszczak zaciśniętą pięścią uderza w pierś, pancerz dudni głucho. Potem rusza na prawą flankę, tam będzie wyczekiwał dogodnej sposobności do ataku. Przez chwilę podziwiam niewymuszoną grację płynnych ruchów tego drapieżnika; wkrótce jego kamuflaż aktywuje się i sylwetka Tag’a rozpływa w powietrzu.
    - Zająć pozycje. - Symbiont przekazuje rozkaz Groma. – Nadchodzą!
    Biegnę do przydzielonego miejsca; kiedy wchodzę na dach uświadamiam sobie, że zapomniałem zamontować minę! Jest już jednak za późno, pierwsza Q-Drona przesyła obraz zbliżającego się wroga. Zgniatam w ustach przekleństwo, kładę za osłoną. Serce bije mocno, moje członki drżą od nadmiaru emocji. Och, jakże lubię to uczucie!
    Potem pojawia się wrogi Tag, jak mawiają ludzie - naprawdę wielki s……n. I rozpętuje się piekło, wydarzenia mkną niczym szalony meteoryt przez poranne niebo.
    Pierwsza Q-Drona pada szybko, zdecydowanie za szybko. Równie sprawnie wróg wyłącza drugą. Seraph’s naciera, przeskakuje skały i powala Procarza, nawet wyrzutnia ciężkich rakiet nie daje rady zatrzymać szarży Tag’a. Ten znów skacze wysoko, jego cień zawisa nade mną niczym zapowiedź ostatecznego zniszczenia.
    Nie mam złudzeń, w starciu z taką potęgą moje szanse są mniej niż żadne. Mimo wszystko próbuję uniknąć wymierzonych w siebie luf… i niemal się udaje. Tylko jeden pocisk przebija pancerz, na mgnienie ból przywołuje wspomnienie walki z Tohaa. Teraz mam większe szanse przetrwania, tak przynajmniej oceniam to w tej chwili.
    „Pojedyncze trafienie” – raportuje symbiont.
    Wysyłam ostatni komunikat: - Zabijcie ich wszystkich!
    Kryję się w jajku. Reszta w rękach Shaa … i „SamboR’a”!
    Moja jaźń gaśnie.


       Tak, jak poprzednio, Córka obserwuje przebieg bitwy. I po jej zakończeniu kieruje w dolinę ekipę ratunkową. Tym razem straty są niewielkie, tylko Med-Tech poniósł prawdziwą śmierć, lecz i ten Cube został odzyskany. Technicy wracają na pokład transportowca, po czym niezwłocznie umieszczają w Ziarnach jajka pięciu Shasvastii. Tego typu regenerację podejmuje się bez zbędnej zwłoki. Specjalistyczny program-zespół „SamboR” ponownie stanął na wysokości zadania; Cierń, święty wojownik otrzymał kolejną szansę na zapisanie się w kronikach Statku. Tym razem odtworzenie jego ciała będzie o wiele łatwiejsze, wszak embryo jest esencją bytu każdego Shasvastii.

http://kostnica.eu/roll/56e2ceae82228/

       Jednocześnie Córka sporządza raport o przebiegu bitwy, dwa punkty tej analizy wydają się szczególnie niepokojące. Pierwszym jest widoczne osłabienie oprogramowania Q-Dron, zdecydowanie zbyt łatwe wyłączenie przez wroga tak ważnych jednostek wymaga ich dodatkowej diagnostyki. Drugim – nieudolność Szarego Wiatru. Haker zawiódł w dwóch najważniejszych momentach bitwy. Nic nie usprawiedliwia żałosnego braku skuteczności ataku wobec wrogiego Magistra, równie niewiele można napisać w temacie nieudolnego strzału w stronę dowódcy Military Orders. Ostateczną decyzję o losie gwailosa może podjąć tylko Matka, niemniej taka niekompetencja z pewnością nie zostanie zapomniana.
       Po zakończeniu wszystkich procedur, Córka ponownie dokonuje przeglądu materiału uzyskanego z dzisiejszej bitwy, a później zastanawia się, co zobaczy następnym razem.
       Paradiso maleje za rufą transportowca.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-03-12 17:05:50)

Offline

 

#7 2016-03-27 15:36:03

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

ŚWIĘTO.

     Stoję w mojej komnacie, cieszę oczy widokiem niedalekiej aktywnej galaktyki. Języki jej gorącej materii tworzą w próżni skomplikowany wzór, którego piękno dane mi jest podziwiać. Trwa środek dziennego cyklu Statku, niemniej zakończyliśmy wszystkie zwykłe zajęcia. Za parę chwil rozpocznie się Święto. Z tego powodu moje dłonie i obnażony tors zdobi czerwony barwnik, dlatego noszę obcisłe spodnie, a przy pasie rytualną maskę i wąską rękojeść sztyletu.
     Mija dziesiąty dzień od mojej reaktywacji w Ziarnie. Odtworzenie przez embryo to szybsza i mniej bolesna procedura, dzięki której mam już w pełni wykształcone i sprawne ciało. Mimo, że po pierwszej śmierci zostało sklonowane w Ziarnie a teraz zregenerowane, nosi na sobie ślady minionych zdarzeń. Na prawym ramieniu widnieje blizna Chrztu Krwi, na piersi zaś cztery nieregularne kleksy – ślady po pociskach Tohaa i Seraphs’a. Cokolwiek byśmy nie robili, ile razy i jak odtwarzali lub klonowali swoje ciała, za każdym razem pojawią się na nich świadectwa odniesionych ran. Nazywamy to Śladem Woli - umysł zawsze podporządkowuje sobie materię ciała.
     „Już czas” – informuje Matka.
     Kiwam głową, ruszam do Głównej Sali. Pojawiam się w niej jako ostatni, wszyscy członkowie Stada stoją wokół niedużego podwyższenia. Kierowany wolą Matki przechodzę między nimi, wstępuję na podest. Pod stopami rozbłyska światło; czerwień na mojej piersi faluje w rytm oddechu, dłonie wyglądają niczym objęte płomieniami żywego ognia.
     - Oto Dzień Kary! – przemawia Matka moimi ustami. Głos echem odbija się od sklepienia Sali.
     Spoglądam w stronę jednego z wojowników gwailos.
     – Szary Wiatr, podejdź!
     Wezwany występuje z szeregu, powoli wkracza na podwyższenie. Jak wszyscy zgromadzeni, nosi jedynie spodnie, maskę i sztylet. Oddycha szybko, w oczach widać wilgoć. Mimo, że wie co się stanie, trzyma się prosto, aż do przesady dumnie podnosi głowę.
     - Zawiodłeś. – Matka nie musi krzyczeć, jej spokojny ton uderza w hakera mocno, niczym ryk wściekłej wichury.- W ostatniej bitwie pogrzebałeś naszą szansę na zwycięstwo.
     Wojownik chwieje się w rytm tych słów. Tylko ja widzę, jak wiele wysiłku kosztuje go, by pozostać wyprostowanym.
     - Nie ma w Stadzie miejsca dla takich jak ty. – Sięgam i odpinam maskę z jego pasa, drugą dłonią zrywam sztylet.
     Nad głowę podnoszę maskę gwailosa, dotychczas jego dumę i symbol istnienia. Moje palce otrzymują wparcie Matki; monostalowy materiał gnie się niczym miękka folia. W absolutnej ciszy słychać jęk niszczonej struktury. Wkrótce odrzucam nieregularną bryłę tego, czym kiedyś szczycił się Shasvastii. Zaraz potem aktywuję sztylet, laserowa klinga drze powietrze.
     - Odbieram ci imię… – mówię tnąc twarz hakera. – Odbieram ci życie żołnierza…
     Przez oblicze gwailosa biegną teraz dwie skośne rysy. Laser od razu przypala tkankę więc tylko nieliczne krople krwi znaczą zaczerwienione nagle policzki dawnego wojownika. To piętno Tego Który Stracił Imię; w tej chwili Szary Wiatr stał się wyrzutkiem-niewolnikiem do końca dni skazanym na wykonywanie pracy-wsparcia. Praktycznie nie ma szans na powrót do Stada. To największa hańba.
     - Proszę o łaskę śmierci – prawie szeptem cedzi przez zaciśnięte zęby. Mięśnie drgają na jego szczęce.
     Ma prawo do tej prośby.
     „Odmawiam!” – grzmi Matka w naszych głowach.
     - Od teraz jesteś technikiem numer E 1110 – oznajmiam chowając ostrze. – Możesz odejść!
     Ciskam w bok jego sztylet. Później ta broń zostanie zutylizowana, w myśl naszych obyczajów nie można używać zhańbionych rzeczy. Milczenie towarzyszy krokom gwailosa. To ostatnia chwila, w której ten może przebywać na tym poziomie Statku. Kiedy wsiądzie do windy imię Szary Wiatr zostanie ostatecznie wymazane, a miejsce które zajmował - zwolnione. Stado rozstępuje się, dając wolne przejście. Cisza trwa do momentu wyjścia technika E 1110; jeszcze kilka oddechów później nie przerywa jej żaden dźwięk. Celowo to przedłużam, chcę by dobrze zapamiętali, aby utrwalili sobie tak wiele razy powtarzaną frazę, że śmierć dla dobra gatunku jest zaszczytem, a nagrodę może przynieść tylko najwyższe poświecenie. Na błędy i porażki nie ma miejsca.
     W końcu milczenie przemija.
     - Oto Dzień Chwały! – oznajmia Matka.
     - Grom, podejdź! – W tym wezwaniu brzmi duma i zapowiedź nagrody.
     Dowódca wkracza na podwyższenie, jego oczy patrzą mocno.
     - Udowodniłeś oddanie Shasvastii – kładę dłoń na ramieniu wojownika. Symbolicznie brudzę je czerwonym barwnikiem. - Dlatego obdarzam cię nowym imieniem  - na jeden oddech zawieszam głos - Błękitny Grom!
     Gwailos nasuwa na twarz maskę, ja powtarzam ten gest a za mną czynią tak pozostali członkowie Stada. Przez palce ponownie przenika moc, przesuwam dłonią przed obliczem nagrodzonego dowódcy i przekształcam symbole maski w nowy wzór.
     „Chwała!” – mówi Matka.
     - Chwała! – powtarza Stado.
     Zaraz potem Matka Łączy Nas W Jedno; stajemy się jednym umysłem, jedną wolą, jednym organizmem. Żadne słowa nie oddadzą tego uczucia wspólnoty i braterstwa. W naszych głowach rozbrzmiewa szept pradawnej Modlitwy Bohaterów, a członki poruszają w rytm świętej Muzyki Serc. Jak zwykle pragnę, aby ta chwila trwała wiecznie i jak zwykle żałuję, że tak szybko się kończy.
     Kiedy otwieram oczy, widzę Łzę Skał stojącą tuż obok mnie.
     - Pragnę cię – mówi zdejmując maskę.
     Ja także zdejmuję swoją; nasze wargi łączy długi pocałunek. Przyciskam speculo mocno do siebie. Znów wymieniamy pocałunki. Potem idziemy do mojej komnaty

Offline

 

#8 2016-05-03 11:56:40

Dark Daturazi

http://i.imgur.com/A7eG5.png

Zarejestrowany: 2013-12-11
Posty: 330

Re: "Paradiso: Aftermath" - ZERO

Zero…………….

     Statek krąży wokół czerwonego karła, którego blask sączy się przez filtr ściany i spowija komnatę rubinową poświatą. W jej tonie podziwiam ciało Łzy Skał, która stoi na środku pomieszczenia. Speculo pieści w dłoni sztylet, ostrzem tnie powietrze. Jej płynne ruchy cieszą oczy zabójczą gracją. Czy muszę dodawać, że moja partnerka nie ma na sobie nawet skrawka odzienia…
     Od kilku dni jesteśmy razem, zdążyłem już więc przywyknąć do rytmu jej zajęć. Lecz nadal zadziwia mnie, że nawet w chwilach takich jak ta, kiedy wypoczynek przydzielono z oczywistych względów, ona zawsze znajdzie czas, aby przećwiczyć układ pchnięć lub przetestować podrasowaną broń. Jest doskonała w swej perfekcji zabijania, przyznaję to bez cienia zazdrości,  bardziej z dużą dozą podziwu.
     Łza ćwiczy, a ja oddaję się rozmyślaniom. W działaniach na Paradiso zapanował dziwny marazm; dane wywiadu wskazują, że szereg ludzkich nacji prowadzi tam swoje marne brudne gierki, zaś pośród nich krążą dwie niezależne grupy Tohaa. Każdy forsuje własną politykę, każda nacja broni swoich interesów…. Wszyscy oni walczą przeciwko nam… lecz od dobrych kilkunastu dni nie doszło do bezpośredniego kontaktu! Taki stan rzeczy napawa niepokojem; zaczynam czuć obawę, że kiedy ten balon pęknie, być może nie zdołamy zapanować nad powstałym chaosem…
     Żadna długa przerwa nie służy wojsku, dlatego Matka prześciga się w organizowaniu nam czasu. Po początkowym nadrobieniu zaległości w diagnostyce i remoncie sprzętu, doprowadzeniu do pełnej gotowości odtworzonych wojowników i wykluciu nowych, przyszedł czas na wzmocnienie dyscypliny treningowej. Są cykle, w których od nadmiaru zajęć noc miesza się z dniem, a huk wystrzałów zlewa w jedną niekończącą się palbę. Potem czyścimy sprzęt i wracamy na kolejne ćwiczenia… W moim przypadku równie dużo trenuję z hakerami i  minerami, a ostatnio doskonalę się również w walce wręcz… Łza nie odpuszcza mi tego, poza głównym schematem zajęć zawsze wymusi kilka starć na białą broń… A potem jeszcze bez broni…
     Nasz układ pasuje obojgu, ona zyskała nową pozycję w Stadzie, ja partnerkę, o którą nie muszę się martwić. Łza jest twarda niczym diament, bardzo niezależna i trochę szalona, w sposób który mi odpowiada. Jej zyskiem jest prestiż obcowania ze Stojącym w Płomieniach, co praktycznie stawia ją na szczycie hierarchii Stada. Matka nie protestuje.
     Nagle przez kadłub Statku przechodzi seria drgań, przez korytarz przebiega echo odległej eksplozji. W mojej głowie wybucha dźwięk alarmu.
     „Uszkodzenia sekcji rufowej… powtarzam, uszkodzenia sekcji rufowej – głos Matki brzmi mechanicznie i beznamiętnie. Nie jest to dobry znak. – Zagrożenie dehermetyzacją poziomu! Zagrożenie dehermetyzacją poziomu! Wdrożyć Procedurę Numer Jeden… powtarzam, wdrożyć Procedurę Numer Jeden.”
     Ściana za moimi placami jęczy i zaczyna matowieć wzmacniając swoją strukturę. Spotykam się ze wzrokiem Łzy Skał. Oboje wiemy co robić, nie ma sensu na próżno tracić słów. Procedura Numer Jeden wymaga bezwarunkowego natychmiastowego zabezpieczenia własnego życia, bez względu na inne okoliczności należy natychmiast znaleźć miejsce w najbliższym wolnym sarkofagu. Dlatego każde z nas rzuca się w stronę swojego; dwa szybkie kroki i wskakuję do wnętrza kapsuły. Naciągam na twarz maskę, sprawdzam stan zabezpieczeń, po czym zatapiam się w ciemnym wnętrzu i zamykam właz.
     Uruchomienie Procedury Numer Jeden wskazuje, że Statek doznał poważnych uszkodzeń; na tę chwilę brak jakichkolwiek innych danych poza wciąż brzmiącym komunikatem Matki. W obecnej sytuacji pozostaje tylko czekać na zakończenie alarmu, kiedy systemy zdiagnozują całość uszkodzeń i zastosują odpowiednie blokady, być może Matka przekaże dodatkowe informacje.
     Naraz rozbrzmiewa nowy komunikat.
     „Wdrożono Procedurę Numer Dwa. –Słysząc te słowa wiem, że jest gorzej niż źle. – Wdrożono Procedurę Numer Dwa! Odliczam czas: dziewięć…. osiem…. siedem…
     Procedura Numer Dwa – przyspieszona pełna hibernacja…..
     Natychmiast czuję jak żel obniża swoją temperaturę. Niemal od razu tracę czucie w całym ciele. Nie mam czasu na nic innego poza próbą, zalecanego w takim przypadku,  rozluźnienia mięśni.
     „sześć… pięć… cztery…”
     Procedura Numer Dwa… tylko kiedy zagrożone jest istnienie Statku… ostatnia szansa na ocalenie chociaż części załogi…
     „trzy… dwa… jeden…”
     Czy… jeszcze… kiedyś…
     „zero”.

Ostatnio edytowany przez Dark Daturazi (2016-05-03 11:57:40)

Offline

 

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.juniorzypodokregsosnowiec.pun.pl www.dodatkipttm.pun.pl www.svminefb.pun.pl www.biolgeo0910.pun.pl www.aurora-forum.pun.pl