Wargaming Wrocław

Baner 26cm

Ogłoszenie

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW


#1 2010-11-02 12:11:43

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

Vladimir von Carstein zasiadł wygodnie w swoim ulubionym fotelu z pucharem ulubionego trunku w dłoni. Na kolanach rozłożył księgę, która pożyczył podczas ostatniej wizyty u hrabiny Waldorf. Chociaż była Lahmijką, musiał przyznać, że miała wiele ogłady i konwersowało się z nią nad wyraz sympatycznie. Uczta wypadła wybornie, a Bretończycy okazali się smaczniejsi, niż podejrzewał. No i ta jej biblioteka! Kiedy podczas przechadzki po bibliotece w oczy rzucił mu się wolumin o dziwnym arabskim tytule, hrabina natychmiast zaproponowała, żeby wziął go sobie do domu i poczytał. Miała to być jakaś stara saga o początkach jej rodu. Jego nadworni nekromanci przetłumaczyli opowieść w ciągu kilku dni i teraz mógł swobodnie zaspokoić swoją ciekawość. Zapowiadał się więc wyborny wieczór: w pucharze hemoglobina, na kolanach nieznany foliał, dookoła spokój i kojące skowyty wilków. Otworzył ostrożnie księgę i zagłębił się w nurty historii.
    Kiedy zamknął księgę poczuł dreszcz podniecenia. Tak, to była ciekawa historia, z pewnością słyszał kiedyś tę opowieść, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zakończenie powinno być inne. Część faktów, dat, osób i miejsc się zgadzała, ale coś było nie tak. Starożytne królestwo Khemri, miasto Nehekara, tak, to brzmiało znajomo. W młodości uczył się historii starożytnych zmagań Wielkiego Nekromanty z władcami sąsiednich państw-miast Khemri. Rzeczywiście jedna z uczennic Nagasha miała na imię Neferata, została potem królową miasta i pierwszą wampirzycą, pramatką Lahmijek i wszystkich pozostałych wampirów, każdy szanujący się wampir o tym wiedział. Ale podejrzane wydało mu się, żeby będąca u szczytu potęgi siostra Neferaty, królowa Khalida wybrała się w podróż do odległych lądów, zostawiając miasto pod opieką swojej młodszej rywalki. "No i jakim cudem zawędrowała aż do dzisiejszej Bretonni, czego mogła szukać, wtedy na tych ziemiach nie było żadnej cywilizacji?" - pomyślał.
     "Zaraz, zaraz. Przecież w dziennikach z podróży Heinricha Khemlera była wzmianka o sukcesji na tronie Nehekary: rytualny pojedynek w czasie uczty i krwawa śmierć Khalidy z ręki jej własnej siostry Neferaty.  Khemler wspominał, że uzurpatorka pochowała siostrę w specjalnej krypcie, tak żeby nigdy i żadnym sposobem nie mogła z niej wyjść. Po cóż więc te bajki o podróżach do dalekich lądów?" - zamyślił się. Nagle uderzyła go oczywistość tej rozbieżności: "Neferata była uczennicą Nagasha, była więc powiernicą jego Wielkiej Księgi, musiała znaleźć sposób na jej ukrycie. Skopiowała ją sobie a oryginał ukryła tak, by nikt nie mógł go znaleźć. Czy grobowiec okrytej złą sławą siostry nie jest idealnym miejscem? Sfingowała fikcyjny pochówek i wysłała swoich akolitów do odległych lądów, aby ukryli ciało siostry, a wraz z nią cenną księgę. Opowiastka zaś, wędrująca z ust do ust jako legenda była tak naprawdę wskazówką dla wtajemniczonych. Jeśli był choć cień szansy na to, że jego rozumowanie jest poprawne, musiał zareagować. Posiadanie na własność księgi Nagasha pozwoliłoby mu raz na zawsze ufundować Królestwo Śmierci w imperium. Zapowiada się więc ciekawa wycieczka".
    Ożywiony wstał i zasiadł przy swoim sekretarzyku. Nakreślił prędko kilka słów do swoich najważniejszych braci i kuzynów, każąc przygotowywać się do wyprawy. Wstał i spojrzał z uwagą na zawieszoną nad kominkiem mapę Imperium. "Którędy przejść, żeby nie ściągać na siebie zbytniej uwagi? No i skąd wziąć nowych wojowników?" Przypomniał sobie ponownie dzienniki Kemmlera, w których autor wspominał o wielkim lesie u podnóża Gór Szarych, w którym przywołał pewnej zimy wielką armię kościanych wojowników. "Tak, można by powtórzyć tę sztuczkę, czemu nie? Pokonały go co prawda jakieś leśne duchy, ale nie był przecież wojownikiem, więc nic mi nie grozi!" - skonstatował. "Najbliższa droga  do Gór Szarych prowadzi w pobliżu Nuln, ale to niebezpieczny szlak. Lepiej będzie nadłożyć drogi i przekraść się w jakimś bardziej odludnym miejscu. Hmm. O tak, tędy!" - powiedział sam do siebie, wodząc palcem przez Moot, krainę halflingów, rzekę Reik, potem dalej na południowy-zachód przez rzekę Sol, aż do podnóża Gór Szarych. "Hmm. Tutaj trafiam na krasnale. Na szczęście jest ich mało i mam potężnych znajomych w pobliżu ich twierdzy Karak-Norn. Jeśli po drodze odwiedzę browar Bugmana, mogę mieć  atrakcyjną kartę przetargową" - rozważał na głos. "Dalej już będzie z górki - wchodzę do Loren trzymając się możliwie jego skraju i wybłądzam się z lasu przy samym Quenelles. Skręcam gwałtownie na północ i przeszukujemy łąki, aż znajdziemy grobowiec Khalidy. Czy wspominałem, że przybywa nas z każdą chwilą bo wykorzystujemy plan Khemmlera i wyzyskujemy elfie grobowce? Tak, to dobry plan" - podsumował Vladimir i opuścił pospiesznie gabinet by rozpocząć niezbędne preparacje.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-02 18:42:54)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#2 2010-11-02 13:19:12

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

"Jesteś niesamowicie odważnym i lojalnym sługą" - powiedziała lady Priscilla, kierując swe słowa w kierunku doprowadzonego przed jej tron nieco sponiewieranego młodzieńca - "albo bardzo ambitnym i niebawem martwym głupcem". Przyjrzała mu się uważniej. Niezdrowa blada cera, przekrwione, niewyspane oczy, poszarpany płaszcz i potargane ubranie, do tego podbite oko i okropna szrama na policzku przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Ale mimo to młodzian patrzył jej hardo prosto w oczy, najwyraźniej ufny w siłę, która stoi za nim. "Którym z nich więc jesteś? I jakim cudem znalazłeś drogę do mojego chramu, zagubionego tutaj w Górach Szarych? Odpowiadaj, kiedy pytam!" - krzyknęła, ale gestem powstrzymała odzianych w ciężkie zbroje strażników. Była zaintrygowana i chciała sama rozegrać tę sytuację tak, by ten człowiek sam powiedział kim jest jego patron, skoro wzbudza w swoim słudze strach większy niż ona - służka Mrocznych Mocy. Tego, że nikt nie jest tak głupi, żeby zjawiać się w jej cytadeli z własnej woli, była bardziej niż pewna. Cała ta sytuacja bawiła ją, a Priscilla ubóstwiała wprost się bawić.
    Herbert zadrżał, słysząc niezbyt subtelną groźbę w jej głosie. Był nadwornym nekromantą Manfreda von Carsteina i kiedy Mistrz zlecił mu misję na prośbę samego Vlada, nie posiadał się z dumy. Teraz jednak ta chwalebna wyprawa nie wydawała mu się już takim dobrym pomysłem. Mimo oczywistej niewrażliwości na większość gróźb tego świata, które były przecież niczym przy gniewie jego nieśmiertelnych panów, coś w tej kobiecie przypominało mu najbardziej przerażające momenty z jego, nie tak przecież odległego, dzieciństwa w Sylvanii. Wziął się jednak w garść, lata nauki technik medytacji nie poszły na marne. Wyrównał oddech, wyciszył emocje i odezwał się czystym, dumnym tonem: "O Pani, nazywam się Herbert Cernovik i przybywam tu jako emisariusz Vladimira von Carsteina, wielbiciela twojej potęgi, wdzięków i intelektu,  o Obdarzona Łaską. Mój władca ma propozycję, do której być może zechcesz przychylić swojego nadobnego ucha, O Wspaniała". Nastrój wyraźnie mu się poprawił, kiedy zobaczył jej szeroki uśmiech i rozpromienione oczy, będące pierwszą reakcją na jego słowa. Najwyraźniej będzie żył.
    "Czego ten stary flirciarz chce ode mnie tym razem?" - krzyknęła głośno klaszcząc w dłonie z entuzjazmem. Momentalnie opuściło ją całe zdenerwowanie, myśl, że będzie okazja do nowego psikusa ucieszyła ją niczym małą dziewczynkę. Po ich ostatnim spotkaniu okolica dochodziła do siebie przez kilka dziesięcioleci, Priscilla bawiła się przy tym jak nigdy w życiu. "Mów śmiało wysłanniku" - skierowała swe słowa do młodego nekromanty, po czym rozkazała swoim strażnikom, dwóm przerażającym Wybrańcom Slaanesha "przynieście temu człowiekowi wina, albowiem przynosi nam radosną nowinę".
    Napojony winem Herbert odzyskał śmiałość i wyłuszczył prośbę swego patrona: "O Pani, rodzina mojego Mistrza wybiera się na piknik do Quenelles. Jako że wypady rodzinne nie powinny być zakłócane przez żadnych natrętów, droga wypada im przez zaciszne okolice Karak-Norn. Jak świetnie wiesz, o Wielka, jest ona zamieszkana przez niewielką bandę niezwykle natrętnych karzełków. Otóż mój Pan prosi, żebyś w swej łaskawości, o Potężna, zajęła na chwilę zbrodnicze krasnoludy, by cała rodzina mogła w spokoju dotrzeć do boru Loren po drugiej stronie gór. Oprócz samej słodyczy zwycięstwa nad pokurczami, o Chwalebna, pan mój oferuje roczny zapas najprzedniejszego krasnoludzkiego Ale, jako że trasa wycieczki wiedzie przez rzeczkę Sol i pobliski browar. Potem zaprasza do przyłączenia się do wycieczki wgłąb Bretonnii".
    "A niech mnie, ten stary zbereźnik naprawdę oferuje mi roczny zapas trunków od Piwosza Bugmana? No, takiej prośbie nie sposób odmówić! Panowie, poczynić przygotowania" - rozkazała swoim sługom. "A ciebie młodzieńcze nie ominie legendarna gościnność mojego domu" - powiedziała, posyłając Herbertowi promienny uśmiech. Podeszła do niego powoli i poczuł jak coś muska jego ramię. Ze zdziwieniem spostrzegł wystający spod jej szaty długi ogon. Spojrzał na Priscillę przerażony, ona zaś obnażyła swoje wielkie kły i rozpostarła ukryte pod płaszczem skrzydła. "Tak mój drogi, będziesz miło wspominał pobyt u mnie. Co prawda niezbyt długo, ale zawsze" - mruknęła mu zalotnie wprost do ucha.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-02 13:21:55)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#3 2010-11-02 13:52:21

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

Stojący na maleńkiej baszcie swojego browaru Josef Bugman zaczął ssać swędzący kciuk. To od dawien dawna było oznaką kłopotów. Sprawy miały się ostatnio nieco lepiej, więc poważnie się zmartwił. Kilka wypadów z pobliskich krasnoludzkich twierdz i wzmocnione patrole Imperialnych Strażników Dróg pozbyły się goblinów z okolicy. Wygląda na to, że na dobre. Przez ostatnie pół roku w pocie czoła piwowar wyciskał siódme poty ze swoich czeladników, żeby nadrobić zastój w produkcji. Odbudowa spalonego browaru i sprowadzenie nowych maszyn zajęły ładnych parę miesięcy, ale wreszcie udało się wznowić produkcję. Rodzinny interes założony przez jego dziadka był najważniejszy. Nie było nawet mowy o tym, żeby przenieść się gdzieś indziej i zacząć od nowa. To nie do pomyślenia dla jakiegokolwiek szanującego się rzemieślnika, a za takiego właśnie Josef się uważał.
     Zaczął rozglądać się uważniej, przeczesując przestrzeń wokół browaru. Niczego nie zauważył, więc postanowił wrócić do biura. Wiedziony złym przeczuciem zdecydował się wysłać kilka patroli swoich pobratymców, by sprawdzili wszystkie drogi prowadzące do browaru. Zaczynało już zmierzchać. Zamknął swój kantorek i podreptał do małej forteczki, w której mieszkał wraz ze swoimi krajanami. "Podwoić straże, wzmóc czujność. I niech mi żaden nie waży się podprowadzać ale na służbie!" - krzyknął na wejściu. Pobliskie krasnale zaśmiały się, ale cichutko i pod nosem, ostatnio Josef był bowiem bardzo drażliwy. Wszyscy wiedzieli czemu: po ponad rocznej przerwie wrócili na miejsce i wyglądało na to, że Bugman znowu będzie bogaty. Każdy krasnolud w takiej sytuacji byłby zdenerwowany - kilka następnych miesięcy to jego być albo nie być na rynku piwnym.
     Ze snu wyrwało go potępieńcze wycie watahy wilków. "Skąd tutaj tyle tych cholernych bestii o tej porze roku? Do zimy jeszcze daleko" - pomyślał piwowar. Coś w tym wyciu go zaniepokoiło. Ubrał się pospiesznie, wyjął z szafy swój topór i pospiesznie wyszedł z pokoju. Po chwili dotarł do podnóża baszty i zaczął wdrapywać się po schodach. Kiedy był już w połowie drogi, usłyszał huk wystrzału krasnoludzkiej strzelby. Zmielił w ustach przekleństwo i przyspieszył kroku. "Co się dzieje?!!" - krzyknął wypadając na blanki. "To jacyś dziwni ludzie szefie" powiedział jeden z Gromowładnych i wskazał na zbliżającą się sporą grupę wyrośniętych i sękatych ludzi o śniadej cerze, bujnie zarośniętych czarnymi jak smoła włosami i okutanych w równie czarne baranie kożuchy. Josef przyjrzał im się baczniej. Nagle usłyszał znajomy świst i padł na ziemię. "Cholera, łucznicy. Kryć się!" wydał rozkaz. Jego pobratymcy pospiesznie wykonali polecenie i pomimo wielu strzał uderzających o okoliczne mury, jakimś cudem nikt z załogi browaru nie został trafiony. Co odważniejsi Strażnicy wychylili się z naciągniętymi kuszami i odstrzeliwywali się zawzięcie napastnikom. Słychać było kilka ludzkich jęków gdzieś w ciemności, najwyraźniej niektóre bełty dosięgnęły celu. "Dobrze wam tak skurczybyki, zachciało wam się mojego piwa? To chodźcie i je sobie weźcie!" - krzyknął w przestrzeń Josef wstając i otrzepując ubranie.
     Ze zdziwieniem stwierdził, że napastnicy wycofują się poza zasięg broni strzeleckiej obrońców. "Ki diabeł?" - pomyślał, wietrząc podstęp. W tym momencie ciała poległych napastników rozbłysły bladym zielonym światłem i na oczach zdumionych krasnoludów odarte ze skóry i mięsa szkielety powstały, podnosząc z ziemi swoją broń. Zaczęły powoli i miarowo zbliżać się do zaryglowanej bramy, jakby poruzali się w rytm jakiegoś makabrycznego tańca. "Uwaga, to żywe trupy. Tu działa zła magia. Rychtować działo organowe, migiem!" - krzyknął piwowar. Kilku wojowników podbiegło do wielkich zatrzaśniętych okiennic powyżej linii blanek i zaczęło gmerać przy ryglach. Pokonali szybko przeszkodę, wskoczyli pospiesznie do środka i po chwili, stękając z wysiłku, wytoczyli wielolufowe działo organowe. Wycelowali w nadciągające zgrupowanie szkieletów, błysnęło krzesiwo i pośród straszliwego huku niszczycielski kulomiot rozwalił na kawałki nadchodzące maszkary. Zewsząd rozległy się okrzyki wiwatujących obrońców. Zaślepieni nagłym zwycięstwem osłabili swoją czujność. W kilku punktach na granicy pola widzenia rozbłysły ogniki, które zaczęły bardzo szybko zbliżać się ku nieostrożnym krasnalom. "Padnij, magowie!" zdążył tylko wycharczeć Josef, kiedy co najmniej pół tuzina magicznych pocisków uderzyło w jego pobratymców paląc ich ciała do samych kości. Ponownie na polu bitwy rozbłysły światła i pokawałkowane przez eksplozje kul z wielu luf szkielety zaczęły ponownie się łączyć. Co gorsza bladozielony blask otoczył też ciała poległych obrońców i podkomendni Josefa z przerażeniem zobaczyli swoich niedawnych towarzyszy broni w formie ogołoconych z organów szkieletów w resztkach ubrania i ekwipunku. Stłoczone na tarasie krasnoludy opanowały się jednak szybko i, rozpalone słusznym gniewem, dobyły broni ręcznej rzucając się z okrzykiem na ohydne monstra, chcąc pomścić pamięć swoich poległych krewniaków. Josef sam także przyłączył się do szturmu, młócąc dziko swoim toporem na prawo i lewo. Sparował wymierzony w jego głowę cios Thorndika, do niedawna najmłodszego ze swoich Zwiadowców, po czym potężnym powrotnym cięciem odrąbał to, co zostało z ręki nieszczęśnika. Szkielet niezrażony chwilowym niepowodzeniem ruszył do ataku wymachując rozczapierzonymi kośćmi palców dłoni drugiej ręki. "To bez sensu, krasnoludy nie powinny tak umierać" - pomyślał Josef, odsunął się od napastnika i wyciągnął zza pazuchy pistolet. Wypalił z najbliższej odległości. Oderwana głowa spadła z murów a kościotrup padł z klekotem na ziemię. Po chwili jednak szkielet ponownie otoczyła zielona poświata i porozrzucane w nieładzie kości zaczęły łączyć się ze sobą. Bugman wiedział co będzie dalej i postanowił nie czekać dłużej na rozwój wypadków. "Załatwcie swoich przeciwników i wycofujcie się, zanim zdążą poskładać się z powrotem. Walka z takim przeciwnikiem bez antymagii naszych Kapłanów Run jest bezcelowa". Zaczął pospiesznie zbiegać ze schodów i z ulgą usłyszał tupot stóp swoich podkomendnych. Wypadli z baszty na podwórze bezładną kupą. "Chwytać co się da, zabarykadujemy skurczybyków. Nie wydostaną się z wieży!" - krzyknął gromko Josef.
     Podczas gdy wojownicy znosili ławy, stoły, wozy skrzynie i co tam jeszcze wpadło im w ręce piwowar wsłuchał się w odgłosy bitwy. Kanonada Gromowładnych na sąsiedniej baszcie nie słabła. Z drugiej strony głównej bramy, nieopodal której właśnie stał dał się słyszeć złowieszczy klekot. Zaciekawiony podszedł do pobliskiego otworu strzelniczego, odsunął strzelającego z kuszy Zwiadowcę i rozejrzał się. Szkielety dziwnych ludzkich sługusów co chwila rozpadały się na kwałki rażone celnym ogniem kusz i strzelb, ale wstawały na nowo ożywiane nekromancką magią. Zbliżały się już do bramy. Nagle spośród ciemności wyłoniła się jakaś postać na koniu. Zatrzymała się w pewnej odległości od bramy i zaczęła skandować zaklęcie w zakazanym języku. Zadziwiająco żaden z krasnoludów, którzy jak na komendę skierowali swój ogień na tajemniczą istotę, nie zdołał oddać celnego strzału. Z dłoni jeźdźca wystrzeliła błyskawica i uderzyła we wrota, rozwalając je na drobne drzazgi. Podmuch uderzenia zrzucił Josefa ze stanowiska i rzucił kilka metrów w tył. Podnosząc się z jękiem zauważył, że w tym momencie z wielu gardeł rozległ się triumfalny okrzyk i ludzie, którzy poprzednio wycofali się, zaczęli biec w kierunku warowni wymachując bronią. W wyścigu do zniszczonych wrót wyprzedziła ich skłębiona masa kłów i pazurów oraz rozpalonych czerwonych ślepi. Josef widział już kiedyś takie wilki i nie było to przyjemne wspomnienie. "Opuścić stanowiska! To sylwańskie wampiry. Wycofujemy się do Karak-Norn, sami nie damy tutaj rady! Do tunelu ewakuacyjnego! Żywo! Żywo!" - krzyczał ile tchu. Podbiegł do zamaskowanego włazu i otworzył przejście. Policzył szybko krasnoludy, które wskakiwały do tunelu. Nie doliczył się tuzina. Wskoczył ostatni upewniwszy się, że nikt już nie próbuje się ewakuować. Przed zanurzeniem się w ciemność zauważył pierwsze wilki, które tocząc pianę z ust wpadły przez zniszczoną bramę. Zamknął za sobą klapę włazu, zszedł po drabinie w dół. Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę po czym wyciągnął krzesiwo i odpalił ścieżkę prochu prowadzącą do ułożonych równiutko pod ścianami beczek. "Naści psie kiełbasę" - mruknął po czym puścił się pędem, doganiając swój oddział.
     Ze swojego punktu obserwacyjnego Zwiadowca z Karak-Norn widział, a tym bardziej słyszał, eksplozję w browarze. Odczekał chwilę obserwując zwycięzców plądrujących zabudowania. "Szkoda infrastruktury. Bugman odnawiał je prawie rok w pocie czoła. Tyle pracy na marne. No i zapas piwa!" - rozmyślał. Zdumiony zauważył kilka bladolicych, pysznie ubranych postaci na koniach, wykrzykujących gwałtownie i gestykulujących zawzięcie. Rozbiegnięci na wszystkie strony wojowie natychmiast  przestali plądrować i zaczęli karnie wytaczać z piwniczek beczki. Zwiadowca usłyszał skrzypienie kilku wozów i na jego rozszerzonych ze zdumienia oczach załadowano beczki i rozpoczęto pospieszny odwrót. Wyglądało to jakby zdobywcy wzięli to, po co przyszli i ruszali w dalszą drogę.
    "Do ciężkiej cholery, na co trupom piwo?" - mruczał pod nosem zwiadowca, wracając do swojej cytadeli by zameldować o zajściu. "Z pewnością Gotrek i Przyjaciel Krasnoludów, którzy zawitali wczoraj do warowni, będą chcieli usłyszeć tę historię" rzucił sam do siebie i przyspieszył kroku.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-02 21:16:31)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#4 2010-11-04 22:28:01

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

Nad obozowiskiem orków w Górach Środkowych, gdzieś w pobliżu Middenheim rozległ się przeciągły ryk. Jako że dopiero świtało, zapowiadał się długi i ciężki dzień dla jego załogi. Każdy z wojowników znał aż za dobrze ten dźwięk, który nieodzownie oznaczał kłopoty: wielki wódz Grimgor Żelazoskóry był zły, a kiedy on był zły, nikt nie mógł być pewien dnia ani godziny odejścia do krainy Gorka i Morka. Wybudzeni ze snu wojownicy i drzemiący przy ogniskach wartownicy szukali odruchowo wzrokiem swoich kamratów. W tym instynktownym stadnym działaniu zawarta była starożytna mądrość zielonoskórych - lepiej być w większej grupie, bo wtedy rosną szanse, że to sąsiadom stanie się coś złego.
   "AAAAA!!" - wrzeszczał wniebogłosy wielki wybraniec Morka i Gorka. Jego osobista straż, straszliwe czarne orki, weterani setek bitew, skurczyli się jakby i zapadli w sobie. Przypominali teraz raczej przestraszone gobliny, niż bandę herosów, którzy wbili w glebę Wybrańców, osobistą straż Wszechczempiona chaosu Archaona, podczas gdy ich przywódca kończył swoim straszliwym toporem żywot Władcy Końca Czasów. Wojownicy odruchowo poszukali wzrokiem swojego lidera, Taugreka Dusiciela, osobistego chorążego Grimgora. Takie sceny powtarzały się niemal co noc odkąd wrócili "do domu". Nawet tak przebiegły i doświadczony ork jak Taugrek nie umiał pomóc swojemu panu. "ZABIERZCIE TO Z MOJEJ GŁOWY!" - rozległ się kolejny ryk. Taugrek poczuł na sobie palące spojrzenia swoich pobratymców. Ktoś musiał coś z tym wszystkim zrobić i wszyscy wokół uważali, że tym kimś jest właśnie on. Nie podobała mu się to, ale bycie prawą ręką szefa zobowiązuje. Doświadczony ork zebrał się w sobie i uchylił płachtę wejścia do namiotu dowódcy.
   "Szef w końcu zasnął" - odetchnął chorąży, rozcierając bolącą szczękę, "ale to nie koniec problemów, bo znowu przyśni mu się ten koszmar. Co robić?" Nagle przypomniał sobie, że któryś z goblinów w obozie poniżej opowiadał swoim koleżkom o jakimś szalonym wróżbicie. Cóż, w tej sytuacji to ich jedyna nadzieja. "Chopaki, migiem dawać mi tu tego szemranego wróżbitę. Na jednej nodze" - wydał rozkaz.
   Stary ork-szaman z sękatą lagą wszedł do namiotu. Spojrzał na leżącego Grimgora i od razu zauważył, że dzieje się coś złego. Wielki herszt orków, bohater całej nacji, wykrzykiwał co chwila nerwowo coś przez sen. Podawał nazwy nieznane nikomu w jakimś dziwnie zniekształconym języku. "Co mu jest konowale?" - zapytał szorstko chorąży. Szaman nie lubił Taugreka od pierwszego spotkania i wiedział, że adiutant mu nie ufa. Ale w sumie przyznawał mu rację: on też martwił się o największego z żyjących orków. "Duchy przez niego mówią" -odparł- "ale nie rozumiem co. Muszę poprosić bogów, aby zesłali mi wizję". Szaman wyciągnął z kieszeni fajkę i poprosił Taugreka o jej odpalenie. Ten wyszedł na chwilę z namiotu i powrócił po chwili z dymiącym cybuchem. Szaman dosypał sobie do mieszanki jakiś wonnych ziół, po czym pyknął kilka razy, zamknął oczy i zaczął kołysać się rytmicznie wprzód i w tył, nucąc jakąś jazgotliwą melodię. Po chwili zasnął, ale przez sen kontynuował wszystkie czynności w takiej samej kolejności, jak przed zaśnięciem.
   Otworzył oczy i natychmiast zamknął je oślepiony. Tym razem ostrożnie uchylił powieki i dostrzegł wszechogarniającą biel. Każdy centymetr terenu pokryty był grubą czapą śniegu. Poczuł falę przenikającego zimna. Byli za długo w tym cholernym lesie, zziębnięci i głodni. Wydawało się, że te przeklęte elfy są już pokonane. Jego pobratymcy postawili już nawet totem upamiętniający jego wielkie zwycięstwo. Jednak gobliny doniosły mu, że te słabiaki zgromadziły się wokół wielkiego drzewa i szykują się do ostatecznej bitwy. Dobrze, jeśli chcą bitki, będą ją mieć. On i jego chłopaki zgotują im krwawą łaźnię, a potem będą bez przeszkód polować w tych lasach, wypoczywając w elfich leżach. Po tym, co ich tutaj spotkało zasłużyli na odpoczynek. "Dobra wredniaki. Zbierać manele, idziemy dać łupnia tym panienkom. Jeszcze jeden wysiłek i las jest nasz!!!" - wrzasnął inspirująco. Odpowiedział mu zgodny chórek gromkich okrzyków aprobaty. Wódz zastanawiał się ile pary w nich jeszcze zostało, bo on sam był już na skraju poczytalności, bliski szaleństwa z wycieńczenia, głodu, zimna i poczucia beznadziei. "Jeszcze tylko jeden tyci wysiłek" przekonywał sam siebie.
   Jego banda zbliżała się już szparkim krokiem do wielkiego drzewa, które było widać teraz w całej okazałości. Było olbrzymie i herszt zastanawiał się na ile ognisk wystarczy. Z drugiej strony olbrzymiej polany, na której stało drzewo poruszyły się cienie. Ork usłyszał znajomy świst, gdy elfy rozpoczęły swoje powitanie. I tak jak niezliczoną ilość razy w ciągu poprzednich tygodni jego dzielni wojacy, i oczywiście on sam, ruszyli z impetem w kierunku drzew. Strzały w końcu się skończyły i elfy zmuszone były dobyć broni ręcznej. Pomimo ich całej zręczności brutalna siła i odporność na rany oraz zmęczenie zielonoskórych zaczęły brać górę. Herszt wyczuł ten moment i zaryczał triumfalnie. I rozejrzał się zdziwiony: elfy tym razem nie uciekały, najwyraźniej uznały, że nie ma już dokąd. "Świetnie, a więc to tu i teraz położymy ich wszystkim trupem" skonstatował i rzucił się na powrót w wir bitwy, wiedziony żądzą szlachtowania co popadnie.
   Nagle olbrzymie drzewo otworzyło się z trzaskiem i ze środka wydostał się oślepiający blask. Walczący stanęli na chwilę oszołomieni niezwykłym zjawiskiem. Kiedy odzyskali swoje zmysły, byli zdolni usłyszeć unoszący się ponad polem bitwy i całym okolicznym lasem przerażający dźwięk rogu. Była w nim duma i nieustępliwość, jedni usłyszeli w nim groźbę zagłady, drudzy obietnicę zwycięstwa. Herszt rozejrzał się po okolicy poszukując właściciela złowieszczego rogu. Coś olbrzymiego wyskoczyło po drugiej stronie polany. Wykonało zamach i cisnęło czymś. Momentalnie zawtórowały mu okrzyki umierających w potwornych męczarniach orków. Rozmyty kształt powrócił do dłoni właściciela, gdy ten zaryczał wściekle i ruszył do szarży. Teraz herszt mógł przyjrzeć się dokładnie najbardziej przerażającej istocie, jaką było mu dane w życiu zobaczyć. Ponad dwumetrowy stwór z bujną czupryną, którą wieńczyły ogromne jelenie rogi, biegł bardzo szybko na potężnie umięśnionych nogach zakończonych kopytami, które krzesały iskry przy każdym zetknięciu z podłożem. Orki stanęły jak wryte, patrząc w niemym zachwycie, jak wielki buzdygan, w który uzbrojony był stwór, sieje śmierć i zniszczenie w ich szeregach. Wódz jako pierwszy otrząsnął się, krzyknął gromko wyzwanie i natarł na istotę. Olbrzym odwrócił się tylko, zamachnął uzbrojoną ręką i herszt z przerażeniem zauważył, jak wielki ozdobny buzdygan przełamuje jego gardę, rozbijając zaufany topór na setki kawałków. Nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy poczuł, jak ucieka z niego życie.
   Resztek sił starczyło mu tylko na to, żeby otworzyć oczy. Dookoła była tylko cisza. Pomyślał, że musi z nim być naprawdę źle, bo zobaczył najpiękniejszą istotę w całym swoim życiu. Cudownie urodziwa elfka niezwykłych rozmiarów sunęła w powietrzu machając wspaniałymi motylimi skrzydłami. Zatrzymała się na chwilę przy pobliskim totemie zwycięstwa orków, machnęła śliczną dłonią uzbrojoną w dziwnie powykrzywianą różdżkę. Śnieg wokół totemu momentalnie się roztopił. Herszt poczuł błogie ciepło. Nie zdążył już zauważyć roślinki kiełkującej w pobliżu symbolu jego zwycięstwa i upadku. Wyzionął ducha.
   "AAAAA!" "AAAAA!" zakrzyknęli obaj śpiący unisiono i momentalnie obudzili się. Wódz Grimgor otworzył swoje przekrwione  ślepię i łypnął złowrogo na szamana. "Mów kim jesteś i co mi zrobiłeś, zanim odgryzę Ci głowę!" wrzasnął. "Jestem eremita Wurrzag. Właśnie śniliśmy wspólnie sen, który musiał być odległym wspomnieniem jakiegoś ducha. Nieprzyjemnie jest umierać czyjąś śmiercią!" odrzekł starzec. "Wygląda na to, że duch chce, żeby dokończyć jego niedokończoną wyprawę. Kiedy byłem młodym orkiem słyszałem historię, która zdaje się pasować do tego snu. Jest tam totem obrośnięty przez drzewo i legenda o wielkim bohaterze" wyjaśnił. "Dobrze - ryknął herszt - prowadź mas. Jeśli to ma wypędzić duchy z mojej głowy". Wykrzyczał naprędce rozkazy dla swojej hordy. "A wielki rogacz jest mój!"  - ryknął wściekle.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-05 19:25:10)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#5 2010-11-05 11:56:32

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

Wielki wódz leśnego ludu zadumał się nad ostatnimi doniesieniami jego zwiadowców. Najpierw tydzień temu ktoś przeszedł przez południowe rubieże jego włości. Zostawił za sobą smród palonych ognisk, martwych zwierząt i złej magii. Wszędzie w jego lesie dało się słyszeć klekot kości elfich przodków. To nie w porządku, tak nie powinno się dziać. Jakby tego było mało kilka dni później tym samym szlakiem przetoczyła się kawalkada chaotycznych rycerzy w ciężkich zbrojach. To z pewnością zła wiadomość, słudzy mrocznych sił w lesie to nieomylny znak, że zagoszczą tu zwierzoludzie. Do tego nie mógł dopuścić.
   Na północy wcale nie było lepiej. Z gór staczała się horda zielonoskórych orków z wielkim i złym hersztem na czele. Czego mogli chcieć w lesie Loren? Na pewno niczego pomyślnego dla jego ludu. W ślad za nimi pojawiła się chmara mrocznych elfów, rozprzestrzeniających wrogą magię na prawo i lewo. Te złe do szpiku kości istoty muszą zostać zgładzone raz na zawsze. No i te krasnoludy. Co prawda trzymały się granic lasu, jednak od dawna nie podchodziły tak blisko. Trzeba mieć na nich baczenie.
   I wszystko to spada jednocześnie na jego biedną królewską głowę. "Ktoś mi za to zapłaci..." pomyślał biorąc do ręki swój magiczny róg "...a najlepiej niech wszyscy za to zapłacą" dodał, czując narastającą w sobie wściekłość. Przyłożył wargi do ustnika instrumentu.
   Nad cichym lasem Loren rozległ się przerażający dźwięk wezwania do walki. Król zwołuje swoją świtę. Rozpoczyna się polowanie.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-05 12:04:29)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#6 2010-11-05 12:02:29

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

Otworzyła oczy. "Co to za miejsce? Czemu tu jest tak ciemno? Co to za szepty w mojej głowie?" Nagle fala wizji zalała jej świadomość i po chwili wszystkie wspomnienia powróciły na miejsce. "Zapłacisz mi za wszystko droga siostrzyczko. A jeśli nie ty, to te twoje bękarty. Czuję, jak się zbliżają" - syknęła przez zaciśnięte zęby.
   Wnętrze starożytnego grobowca wypełnił głuchy łoskot kamiennej płyty, która pchnięta z ogromną mocą od wewnątrz, zsunęła się z sarkofagu i roztrzaskała o posadzkę.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-06 11:52:10)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

#7 2010-11-06 08:48:59

 Zielarz

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 2372

Re: Jak to familia Von Carstein wybrała się na piknik i co z tego wynikło.

"Arcymistrzyni, gość z Konwentu Czarodziejek" - krzyknął herold ile sił w płucach. "Wprowadzić" - odpowiedziała arcymistrzyni nieco zniecierpliwiona. Nie po to odpoczywała w prywatnych komnatach, żeby zakłócać jej spokój. Lepiej dla gościa będzie, jeśli przyniesie ważne wiadomości.
   Przez wielkie wrota antyszambrów weszła dumnym krokiem młoda elfka. Jej pyszna szkarłatna suknia o wyzywającym fasonie kontrastowała wyraźnie z bladą cerą i złotą biżuterią. Czarodziejka wchodząc wymieniła pełne nienawiści spojrzenia z dwiema strażniczkami. Dwie smukłe Oblubienice Khaina, niemal zupełnie nagie i uzbrojone w rytualne sztylety skrzyżowane na piersiach, odpowiedziały równie jadowitym wzrokiem. Gospodyni uśmiechnęła się do siebie, widząc jak napinają się mięśnie wojowniczek, jednak ranga tego, kto je obraził była zbyt wysoka i nie mogły nic zrobić, by zmyć swoją hańbę. "Jak dzieci, zupełnie jak dziewczynki, które wydzierają sobie czaszkę" pomyślała.
    Młoda czarodziejka dygnęła nisko, niemal klękając na ziemi. Wykonała przy tym skomplikowany gest salutu prawą dłonią. "O, robi się ciekawie" - zauważyła starsza rangą mistrzyni magii. Odezwała się w kierunku strażniczek: "zostawcie nas same na chwilę". Jednak nie pozwoliła powstać adeptce, więc ta pozostała w niewygodnej pozie. "Dobrze dziecko. Możesz być wybranką, elitą elit, ale przed profanami musisz grać swoją rolę. Niech to będzie lekcja pokory i dyplomacji" - dodała w duchu, po czym przeniosła wzrok na swoje strażniczki. "Czy wyraziłam swoją prośbę w jakimś trudnym do zrozumienia języku?" - w jej głosie dało się odczuć zniecierpliwienie. "Nie o wielka - odparła jedna ze strażniczek - ale nasze rozkazy są w tym względzie nader wyraźne. Odpowiadamy głową za Twoje życie, Pani". Arcymistrzyni potrząsnęła głową z niedowierzaniem. "Czy naprawdę sądzicie, że grozi mi coś tutaj w najwyższej wieży najpotężniejszej fortecy naszego ludu, w samym sercu naszych włości? Chyba, że jest coś o czym nie wiem, być może ktoś posłał świątynnego zabójcę moim tropem?" - zabawiła się ich kosztem. "Nie Pani, już się oddalamy" odpowiedziała druga z Wiedźm i obie wyszły z komnaty, zamykając potężne wrota. "Ta głupia krowa Hellebron robi się coraz bardziej bezczelna. Już nawet nie próbuje kryć tego, że szpieguje mnie poprzez swoje strażniczki. Kiedyś popełni błąd, a ja będę przy tym" - pomyślała, ale na jej pięknej alabastrowej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.
   "Powstań dziecko" powiedziała miękko do młodej czarodziejki, ujmując ją pod ramię i pomagając wstać z klęczek. "Z czym do mnie przychodzisz? Musi to być ważne, skoro przychodzisz z Wewnętrznego Kręgu konwentu. Grasz w niebezpieczną grę młoda damo" - bezbłędnie wydedukowała gospodyni, siadając jednocześnie na tronie. "Tak, Arcymistrzyni. Nasz brat w służbie Kultu Przyjemności w chramie lady Priscilli donosi, że jego pani lojalnie poprosiła o kontakt i przekazanie informacji o wyprawie Wampira Carsteina na tereny Loren i Bretonni, w której potęga Slaanesha będzie mu towarzyszyć. Cel nie jest znany i raczej zakryty przed jej wiedzą, dlatego też ta wariatka prosi o wsparcie. Takie są słowa naszego brata" - pospiesznie zaraportowała wysłanniczka Konwentu.
    "Wyślij mu odpowiedź twierdzącą, niech wszem i wobec będzie wiadomo, że elfy królewskiej krwi traktują swoje przysięgi poważnie" - powiedziała wstając z tronu Morathi, Królowa Matka, Arcymistrzyni Siedmiu Konwentów Czarodziejek, Przewodniczka Wewnętrznego Kręgu Kultu Przyjemności, Pierwsza i Jedyna Prawdziwa Oblubienica Khaina.

Ostatnio edytowany przez Zielarz (2010-11-06 11:50:59)


Never forget that your weapon was made by the lowest bidder.

Offline

 

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.czarny-lew.pun.pl www.craftujemy.pun.pl www.shinsoo.pun.pl www.psychologiaogolna.pun.pl www.foruminformatyczne.pun.pl