Wargaming Wrocław

Baner 26cm

Ogłoszenie

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW


#1 2012-11-18 20:45:27

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Krótkie opowiadanka Omadan

Witajcie. Mam zamiar umieszczać tutaj krótkie historyjki, spinn-offy moich bohaterów i wszystko inne nie związane z główną treścią dłuższych historii. Enjoy!


Volkvar



I



Kurtz strzelił w plecy ostatniemu z renegackich ścierw, które teraz w popłochu uciekały przez wyłomy w barykadzie. Ostatni szturm należał do najbardziej krwawych i pociągnął za sobą najwięcej ofiar. Tak naprawdę to tylko dzięki udziale Wilczego Kapłana posterunek 3778/B dalej stawiał opór najeźdźcy. Był to już jednak tylko pozorny opór. Mniej niż trzydziestu gwardzistów ciągle było w stanie trzymać swą broń. Ponadto nie ocalał nikt z dowództwa co znacznie utrudniało koordynację obrony. Kurtz obrócił się w stronę giganta w czarnej zbroi opartego o pobliską ścianę. Astartes leżał bez ruchu. Zaledwie parę minut temu toczył zaciekłą walkę z trzema wojownikami zdradzieckiego zakonu. Czarny wojownik bez większych problemów powalił dwóch z nich, uderzając swoim energetycznym orężem. Trzeci jednak zdołał wystrzelić ze swojej sonicznej broni, trafiając prosto w pierś Wilczego Kapłana. Resztką sił kapłan zdołał wypalić ze swej broni palnej, zabijając wyznawcę mrocznych bogów. Teraz leży tu bez ruchu wśród swoich martwych towarzyszy.

Kurtz pochylił się nad czarnym hełmem, wyrzeźbionym w kształcie wilczego pyska. Gigant leżał bez żadnej oznaki życia. Ciężko było jednak cokolwiek stwierdzić, gdyż całe ciało okrywała gruba warstwa pancerza energetycznego. Po chwilowych oględzinach wzrok Kurtza powędrował ku pięknie zdobionej buławie zakończonej dwugłowym orłem imperium. ‘Crozius arcanum’ wyszeptał do siebie słowo, które kiedyś napotkał studiując imperialne biblioteki. Nieświadomi jego ręce chciwie powędrował ku kunsztownej broni. Wtedy właśnie Kurtz krzyknął z bólu, gdy stalował rękawica złapała go za nadgarstek.

„Co robisz śmiertelniku?” Odezwał się głos tak niski i dosadny jakby stado kamieni przewaliło się przez wąską dolinę. 

„N-nnic dostojny Lordzie. Myślałem, żee-e nie żyjesz ja tt-tylko chciałem…” W tym momencie ucisk całkowicie osłabł i stalowa rękawica z hukiem upadła na ziemię.

„Kto Ty? Status.” Odezwał się ponownie Wilczy Kapłan.

„Sierżant Kurtz. Około trzydziestu naszych. Wielu z nich dotkliwie rannych. Wszyscy wojownicy, którzy przybyli z tobą lordzie nie żyją. Podobnie jak zdradzieccy Astartes. Sam zabiłeś ostatniego. Niestety zdołał powalić cię swoją przeklętą bronią dźwiękową. Na razie wróg został odparty ale nie wytrzymamy kolejnej fali.” Smutno stwierdził Kurtz.

„Broń dźwiękowa zaatakowała mój układ nerwowy oraz moje serca. Kompletny paraliż. Ledwo jestem w stanie mówić. Mam jednak plan.”

„Cokolwiek rozkażesz lordzie ostatki siedemset-siódmej kompanii chętni wezmą w tym udział.” Odparł niepewnie gwardzista.

„Sprowadź tu ośmiu swoich żołnierzy. Tylko niech będą postawnej budowy. Będą musieli mnie stąd przenieść zanim Dzieci Imperatora i ich sługi wrócą sprawdzić co z nas zostało.” Wycedził przez zęby Volkvar.

„Natychmiast lordzie. Co prawda będziemy wtedy mieli mniej ludzi do obsady murów ale to chyba i tak bez znaczenia.” Odparł nieco strapiony sierżant.

„Będzie to mieć znaczenie jak znowu stanę na nogi. Jeszcze jedna sprawa śmiertelniku.”

„Lordzie?”

„Co wiesz na temat anatomii kosmicznych marines?”

II



Kurtz, wspólnie z innymi żołnierzami gwardii pchał stalowy wózek przeznaczony na ciężką amunicję. Tym razem jednak zamiast skrzyń z nabojami spoczywał na nim wilczy kapłan w całym rynsztunku. Kurtz dalej nie mógł się otrząsnąć po tym co powiedział mu ranny Volkvar. Miał być jego chirurgiem. On, który najbliżej medycyny był, gdy stał na warcie bronić szpitala polowego. Nie wyglądało to dobrze. Sparaliżowany Kapłan w dalszym ciągu nie był w stanie zaaplikować sobie odpowiednich stymulantów. Wszystko więc leżało w rękach młodego sierżanta.
Po chwili dotarli do wnętrza niewielkiego kompleksu jakim był bastion 3778/B. Sala medyczna była całkowicie pusta. Podczas strać z siłami wroga nie było rannych. Albo ktoś lekceważył drobne postrzały czy urazy i walczył dalej, albo był już martwy. Pośrodku sali stał wielki stół operacyjny, który wydawał się udźwignąć ciężar opancerzonego Astartes. Ośmiu gwardzistów przeniosło ciało Volkvar’a na stół szybkim ruchem. Kapłan w dalszym ciągu dzierżył w swojej zaciśniętej prawicy crozius arcanum. Lewa zaś znajdowała się w pobliżu storm boltera, który także trafił na stół operacyjny. Gdy cały proces transport przebiegł pomyślnie Kurtz rozkazał swoim żołnierzom wracać na pozycję i informować go natychmiast o jakichkolwiek manewrach wroga. Gdy został sam na sam z kapłanem odezwał się pierwszy.

„Lordzie moja wiedza medyczna nie istnieje, czy jesteś pewien, że chcesz żeby się tobą zajął?”

„Twoja wiedza nie jest wcale lepsza ani gorsza od wiedzy twoich żołnierzy. Różnica jest taka, że tobie ufam. Czuj się zaszczycony.”

„Tak jest.”

„A teraz zrób dokładnie to co ci powiem. Zdejmiesz mój napierśnik odblokowując specjalnie blokady. Znajdziesz je po bokach zbroi. Następnie przerzucisz go na ten wózek obok. Użyj do tego pneumatycznego ramienia operacyjnego, powinno tu gdzieś być. U pasa mam sześć strzykawko-fiolek. Będziesz potrzebował niebieskiej i czerwonej. Niebieska do głównego serca, czerwona do drugiego. Rozumiesz?”

„T-ttak lordzie.”

„Dobrze. I nie nazywaj mnie lordem. Jestem Wilczy Kapłan Volkvar.”

Kurtz przesunął drżącymi dłońmi po gęsto owłosionym torsie Astartes. Ledwo co wiedział gdzie szukać serca u śmiertelnika a co dopiero odnaleźć dwa serca kosmicznego marinsa. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że heretycy będą się starali za wszelką cenę sforsować mury, zabić wszystkich i złupić cenne relikwie spoczywające wewnątrz posterunku. W związku z tym mianował szeregowego Reik’a dowódcą obrony murów i nakazał mu utrzymywać łączność radiową co pięć minut. Do tej pory otrzymał już cztery meldunki. Pierwszy o przegrupowaniu wroga,  drugi o tajemniczych śpiewach, trzeci o wymarszu i czwarty o starciu na murach. Nie zostało zatem zbyt wiele czasu.

„Kurtz, spiesz się człeczyno! Twoja obrona nie ustoi zbyt długo. Wbijaj igły a potem spróbuj założyć mój napierśnik.”

„Dobra zdaje się, że mam obydwa. Niech Imperator kieruje mymi dłońmi.”

Wilczy Kapłan zaskowyczał niczym wilk z Fenrisa. Potężny spazm przeszedł przez całe jego ciało a następnie olbrzym zamarł bez ruchu. Sierżant-gwardzista w wielkich trudach zdołał ponownie nasunąć element zbroi energetycznej na porośnięty tors podniebnego wojownika. Nie był jednak pewien czy Astartes w dalszym ciągu żył…
Chwilową zadumę przerwał skrzeczący głos Reik’a.

++Stanowisko z ciężkim bolterem zniszczone. Zabiliśmy całe masy zdrajców ale są wśród nich nowi Astartes. Zgodnie z rozkazem opóźniamy ich w miarę możliwości. Imperator chroni++

Kurtz wiedział, że to tylko kwestia czasu zanim te bestie wpadną do środka kompleksu by zabijać personel i grabić wszystko co można zabrać. W dalszym ciągu liczył, że Kapłan stanie na nogi, że te dziwne substancje, które mu wstrzyknął zaczną działać…
Wybuch.
Jęki konających.
Strzały.
I cisza. Nastąpił kres obrony.

Kurtz desperacko próbuje jeszcze nawiązać łączność. Najpierw z Reik’iem. Potem z resztką personelu. Na końcu z kimkolwiek. Odpowiada mu cisza. Jest sam. Ostatnim obrońcą posterunku 3778/B.

III



Większość renegackich zakonów zmieniło nazwy tuż po klęsce Herezji Horusa. Większość ale nie oni. Wypaczony primarcha—Fulgrim—zapragnął zatrzymać starą nazwę swojego legionu po to by wyśmiewać swojego największego wroga. Swojego ojca.
Nie dają na siebie długo czekać. Pierwszy z Dzieci Imperatora wyłania się z mrocznego korytarza. Pomimo ostatnich walk jego zbroja jest w nienagannym stanie. Purpurowe ozdobienia mocna kontrastują z płatami ludzkiej skóry zawiązanej w talii. Emblematy z wyjącymi czaszkami dekorują naramienniki olbrzyma. Odruchy wojenny Kurtz’a biorą jednak górę i gwardzista odruchowo strzela. Stres kieruje jego ręką i kule chybiają celu. Natychmiast wielki Astartes uderza go na odlew lewą ręką odrzucając sierżanta w kierunku gablot z narzędziami chirurgicznymi. Słychać trzask łamanych kości.

Moment później kolejny Astartes pojawia się w komnacie. Trzyma w swoich zakrwawionych rękawicach głowy gwardzistów wraz kręgosłupami. Będą stanowić kolejne trofea. Ostatni gigant sprawia wrażenie przywódcy i jak jedyny jest bez hełmu. Kawał skóry, który niegdyś pełnił funkcję twarzy cały pokryta jest w rytualnych bliznach i implantach. W momencie gdy wzrok wojownika natrafia na ciało bezwładnie leżącego Wilczego Kapłana coś na kształt uśmiechu pojawia się na facjacie renegata.

„Na Fulgrima! Cóż za szczęśliwy dzień dla naszego legionu bracia! Nie dość, że zabiliśmy wszystkie żałosne istnienia broniącego tego kawałka betonu to jeszcze pies imperatora trafił nam się na sam koniec. Mam tylko nadzieję, że pod tą zbroją tli się jeszcze jakieś życie. Nie lubię połowicznych niespodzianek. Mamy tu całą kolekcję narzędzi do zadawania przyjemności. Szkoda by było nie muc z nich skorzystać. Gaarbraht do dzieła. Zobacz co kryje się pod tym żałosnym hełmem.” Zasyczał przywódca i skiną na wymienionego renegata.

W tym momencie chemikalia zaczęły gwałtownie przyspieszać proces samoleczenia kosmicznego wilka. Volkvar otworzył oczy a jego wizjer automatycznie rozpoczął analizowanie celów. Kapłan czuł, że jest jeszcze zbyt słaby na bezpośrednią konfrontację ale wiedział też, że Dzieci Imperatora nie pozwolą mu dłużej czekać. Trzeba działać. Teraz.

Pierwszy Astartes nachyla się nad opancerzoną twarzą Volkvar’a. Jest bezbronnym. Prawdopodobnie chce mieć wilcząc maskę dla siebie dlatego stara się to zrobić delikatnie. Drugi opiera się o ścianę. W jednej dłoni dzierży długi nóż, którym zdziera skórę ze swojej zdobyczy. Ich czempion, czy dowódca stoi przy wejściu. Chce mieć najlepszy widok na całą operację. U pasa spoczywa jego pistolet. On sam opiera prawą rękę na energetycznej buławie monstrualnych rozmiarów. Czuję przypływ siły. Teraz.
Wszystko dzieje się tak szybko.

Prawym ramieniem robię zamach uderzając croziusem w hełm przeciwnika. Broń nie jest aktywowana ale cios wystarcza by renegat stracił równowagę i upadł na ziemię. Zanim ciężkie ciało dosięga podłoża mój storm bolter wypluwa z siebie salwę pocisków. Bliska odległość sprawia, że Astartes z nożem obrywa w głowę. Jego hełm rozpryskuje się, tak jak i resztki jego zdeprawowanego mózgu. Jestem już wyprostowany a crozius emanuje niebieską poświatą. Wznoszę go idealnie w momencie gdy wielka buława atakuje mnie od boku. Paruję cios ale siła ataku jest ogromna i impet zwala mnie ze stołu. Ląduje wprost obok mojego pierwszego przeciwnika i korzystając z okazji kopię go w wizjer. Soczewki pękają a ze środka wydobywa się odgłos bólu. Przynajmniej na chwilę zdołam go unieszkodliwić. Znowu buława atakuje mnie, tym razem od góry. Ponownie paruję ale z wielkim wysiłkiem. Czempion łapie mnie drugą ręką i rzuca w gabloty. Jest bardzo silny, albo jak jestem taki słaby. Swoim lądowanie zniszczyłem pół ściany sprzętów. Taki upadek to nic groźnego jednak czuję ból a mięśnie stają mi w ogniu. Widzę jak zbliża się ohydnie się uśmiechając. Gdzieś podczas upadku zgubiłem mój storm bolter. Chyba nie zdążę wstać.

Wtem znad przeciwległej ściany postać rzuca się w kierunku chaotyckiego wojownika. Na kły Russ’a to Kurtz. Jego ciało całe pocięte jest przez odłamki szkła i narzędzie chirurgiczne. Widać, że jego upadek był bardziej bolesny od mojego. Gwardzista doskakuję do renegata i zbija mu spory kawał szkła w szyję. Uśmiech jego adwersarza nie znika ani na chwile i Astartes najwidoczniej rozbawiony cała sytuacją nie przestaje iść naprzód. Moment później pięść w buławą ląduje na twarzy Kurtz’a zamieniając ją w krwawą miazgę. Człowiek osuwa się na ziemię. Ale wtedy ja już jestem na nogach.

Łapię ramię z buławą, niestety renegat czyni to samo z moim croziusem. Jego siła jest zdecydowanie większa niż przeciętnego Astartes, to zapewne dar jego przeklętych bogów. Przyciąga mnie do siebie, nie jestem w stanie nic zrobić. Wciąż za słaby. Mój układ nerwowy dalej płonie. Jestem już tuż przy jego facjacie. Z bliska wygląda jeszcze szkaradniej. Wciąż się śmieje. Czuje swoją dominacje nade mną.

„Brawo kundlu to było dosyć zaskakujące. Niestety tutaj twoja przygoda się kończy głupcze. Za chwilę dołączysz do grona zbezczeszczonych trupów swoich braci. Giń psie!” Krzyczy, śmiejąc się. Jego uścisk wykrzywia mi rękę ku dołowi, natomiast buława zbliża się do mojego hełmu. Już czuję energie wydobywającą się z niej.

„Jedynym…głupcem…jesteś….TY!”

Warczę przez zaciśnięte zęby i stawiam wszystko na jedną kartę—na jego odsłoniętą głowę. Resztką sił jaka jeszcze we mnie drzemie i z imieniem Ojca na ustach uderzam moim wilczym hełmem prosto w jego zdeformowany nos. Uderzenie nie jest mocne ale wystarcza by ciemna krew trysnęła z rany prosto w oczy zdrajcy. W tym momencie uścisk słabnie a nowe siły wstępują we mnie. Uderzam więc ponownie, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Za każdym razem mocniej i dalej zagłębiam stalowy, wilczy pysk w głowie czciciela chaosu. Po piątym uderzeniu reflektuję się, że nie ma już w co bić, cały łeb stanowi teraz czarno-czerwona miazga obficie okrywa mój czarny pancerz. Trup z hukiem opada na ziemię. Chwila odpoczynku. Nowa dawka stymulantów. Podnoszę mój storm bolter i strzelam w łeb rannemu Astartes z rozbitym wizjerem. Po egzekucji ruszam w głąb korytarza. Czas na zemstę.

EPILOG



Ciemnozielona Valkiria unosi się leniwie nad pobojowiskiem, które jeszcze parę godzin temu tętniło życiem. Poniżej, masywna postać siedziała na schodach wiodących w głąb kompleksu. Tumany kurzu unoszone wirnikami maszyny znacznie utrudniały jakiekolwiek próby ustalenia kim była owa postać. Gdy próba kontaktu wizualnego okazała się fiaskiem, kapitan Derth spróbował nawiązać łączność radiową.

„W imieniu imperium zidentyfikuj się nieznajomy. W przeciwnym wypadku zginiesz tam gdzie siedzisz.”
Po prawie trzydziestko sekundowej przerwie niski głos odezwał się w kabinie Valkirii.

„Volkvar Wilczy Kapłan. Posterunek 3778/B zabezpieczony. Wróg zniszczony lub w odwrocie. Straty w ludziach 99%. A teraz zabierz mnie stąd do moich braci śmiertelniku.”

Offline

 

#2 2013-08-01 00:07:18

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

“Hunting Evil”



I



Sveinn squeezed the trigger of his stormbolter and instantly a  hail of deadly rounds sprinted towards their aim. Seconds later the head of another genestealer exploded like a rotten fruit, splatting the corridor with bloody matter. There were five of them, each protecting separate entry to the chamber. Brother Ingvar efficiently using his twin wolf claws, severing limbs and bodies of the oncoming enemy. Brothers Sveinn and Vlokki firing stormbolters constantly, merely interrupting to activate their power blades when it came to close quarters. Brother Gunnar engulfed the whole sections with deadly fire of his heave flamer and the squad’s  leader – Bernnfin Winter’s Son hefting his enormous thunderhammer – Wolf’s Head. The pack had been sent to space hulk to investigate the distress signal, which asked for help. Now it seemed that they were in need for the genestealers pressed on with the attack.

“AAAAAAAARGGG” came the voice of brother Gunnar. From the corner of an eye Brinn could see that the floor section under Gunnar’s feet collapsed taking the wolf guard with their only motion sensor into the darkness beneath.

“Hold firm ground! Do not let them get us from behind!” Shouted Bernnfin over the vox. Instantly brother Vlokki shifted his position and fired at approaching targets. Meanwhile the rest of the pack doubled their efforts to kill more efficiently. The  experience and battle training learned for many decades paid off and after couple of minutes the remaining genestealers retreated into the shadows.

“That’s strange.” Said Sveinn lifting a severed alien limb. “I can see the traces of plague on the xenos. I thought Tyranids were resistant to other parasites or viruses.”

“I also find that surprising” Replied Ingvar. “The stench is not alien-like to me”.

"Don’t now pretend you are experts on that matter. Our brother is gone, but I can still see his life rune active. The Xenos must have taken him for other purposes than mere death and consumption.” Bernnfin replied.

“Gunnar is still alive? Where is he?” asked Vlokki.

“Exactly where we were heading for. The ship’s core.”

II



The pack moved cautiously towards their destination. Surprisingly, there were no ambushes during the way, which made the pack even more suspicious about the place. Yet, as they wandered into the heart of the ship the interior became more corrupted and filled with filth. 

“The shitty god has something to do with, that’s for sure.” Said brother Vlokki to relax the gloomy atmosphere a bit.

“That may be true. The ship is vast. It appears it has more occupants than we thought at first. Without Gunnar’s scanner we are almost blind here.” Said the leader.

“We may be blind but I can still smell the reek of Xenos. Hostiles!” Shouted Sveinn already firing his storm bolter towards approaching targets.

Seconds later a pack of genestealers descended from the celling directly at the pack of wolves. These xenos were different however. They do not showed any signs of the plague and their reflexes were far swifter. Also the malice in their eyes were of pure killer-beast. In a moment the fight became hand to hand as the narrow junction did not allow almost any maneuverability. Bernnfin was swinging his thunderhammer in wide arc to make room for his brothers to assume better fighting positions. The first wave of xenos quickly died out and allowed wolves to reform themselves. Now they were fighting back to back. Few minutes of tranquility didn’t last long. From the shrieks of incoming beast Bernnfin quickly calculated that a far larger groups were coming from all sides.

“Do not die before we finish our business here lads. Work efficiently, no fooling around, just kill.” Bernnfin tried to motivate his brother to do something that probably was beyond even their abilities – to survive a massed xenos attack.

Yet, as the genestealers were getting closer a new thread appeared. Suddenly the side, top and floor sections were torn apart and a new wave of xenos appeared just before terminators’ eyes.

“Skjolda” Swore every member of the pack.

He beasts, however, did not resembled other genestealers. They were those plagued aliens, covered in slime and rot in their teeth. They immediately attacked the other genestealers with their poisoned claws and toxic mouths. The battle just took no more than two minutes, ending with the corrupted ones as victorious. Space Wolves were so startled that not a single bullet was fired. When they finally realized what has happened their stormbolters begin to act but it was too late for the aliens retreated to their hidden lairs.

“I had never seen aliens fighting aliens before. The same goes for not attacking us. They protected us. What’s happened to this ship?” Asked Vlokki.

“They do not saved us for nothing. They are herding us. Yet, Gunnar’s rune still burns and we are getting closer to the core. I think after few hours we will have answers to all these questions.” Replied Bernnfin and turned towards the next section. The pack followed silently.

III



The core chamber was enormous and as filthy as one could never imagine. The stench of rotten meat was overwhelming . There were barrels of strange liquid lying around and a few containers occupied the floor. The pack moved with as caution as the tactical dreadnought plates allowed them to. Celling lamps cast dim light over the place and the silhouette at the far wall. On the makeshift throne of flesh and bones a disgusting creature was seated.  Its body covered in spores and slime do not resembled anything from this world for it was a thing of the Warp. A single eye maliciously stared at the wolves. When the pack was halfway the throne the demon spoke letting out a small swarm of flies with every word.

“Aaahhh. Astartezzz. Finally someone reacted to thizzz miserable plea for help. I need more host bodiezzz for more of my kind. You will serve the purpose.”

“Enough of the talk. Now you die!” Roared Bernnfin and the pack together as one aimed they bolters and fired.

The demon shrieked in pain as the explosive bullets reached their target but it quickly turned out that it was a false cry which immediately turned into laughter. The corrupted body healed itself in a blink of an eye.

“Your petty bulletzzz cannot hurt the Herald of Father Nurgle. But you are right in one thing. Enough of talking. My children bring me those foolzzz alive!”

Suddenly the back door opened and a mixture of plagued genestealers and sick things that used to be humans emerged. They were much slower due to the pox but no less deadly and in great numbers. Bernnfin quickly calculated the odds.

“Pack scatter. Find higher ground and defend yourself. I’m going for that demon.” Voxed pack leader and activated Wolf’s Head.

Other Astartes reluctantly obeyed their orders. Brother Ingvar quickly took position on the stairs leading toward upper levels. The top of the stairs was blocked so he couldn’t get attacked from behind. Having realized that he ignited his twin wolf claws and awaited enemy.

Brothers Vlokki and Sveinn managed to climb up the container and assumed defensive position on top of it. As everyone was tense and ready for combat a new threat appeared from the shadows. It was once space marine called Gunnar. Once proud sky warrior of Fenris, now a host for a demon living his flesh. Without helmet his face was pale and his dark eyes were the eyes of the demon kept inside. The possessed one immediately fired his flamer engulfing several genestealers and Bernnfin in a storm of flame.

Bernnfin was already fighting heavily with the endless swarm of rotten enemies and now he was suffering from the heat. The frontal assault seemed to be impossible due to fires. There had to be another way.
The rest of the pack was taking damage as well. Ingvar sliced and cut as fast as he could but the great number and fearless of the enemy was taking its toll. Dozens of bodies lied butchered at his feet but he was pressed heavily and finally could not move at all. Vlokki was thrown of the container and was now fighting for his live at the ground level. Sveinn without support was attacked from all sides and quickly swarmed over. While Bernnfin was burning a fresh pack of genestealers assaulted him. The possessed space wolf came closer now aiming for the final salvo of his flamethrower. When he approached the set of barrels Bernnfin gave his final order.

“Sveinn fire at the barrels, it’s our last chance!”

“Can’t see the target. Too many of them.” Came the reply

“Fire then at the Grunner’s flamer. That’s an order.”

“Forgive me my brother.” Said Sveinn and fired a single shot.

The reactive round penetrated the tank of promethium attached to the flamer. The blow was enormous. The blast quickly ignited the dark liquid in the barrels which in return exploded in a new detonation. Suddenly the whole chamber became a huge ball of fire. Bernnfin who was the closest to the explosion almost lost consciousness. All his armour ornaments and paint was burned down. Only thanks to his terminator plate he still lived, though his body was suffering from unbearable heat. Most of the enemies were gone now. Only several genestealers survived the detonation and now were being cut down by the wolves. The demon took damage as well. His host’s body was falling apart, unable to prevent the demon from leaving this word. Bernnfin still too weak to attack the monster himself gathered all his strength and with a wild roar tossed the Wolf’s Head directly at the demon’s head.  The blow was so massive that the upper body of the Herald vaporized the moment the hammer struck the target. An awful shriek of demon’s flight trembled the chamber, and then it was all silence.
The rest of the pack approached Bernnfin and helped the leader to get up. He was still at the verge of life and death.

“Great shooting Sveinn. You saved us. Now let’s get out of this place. It feels like Nocturne here. I need to see some snow and ice. “

Offline

 

#3 2013-08-01 00:21:00

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

...tja...


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#4 2013-11-16 00:31:10

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

Opowiadanie dedykowane Crimson Fistom Raziela, który wielokrotnie ratowali mój wilczy zad podczas Razielowskiej kampanii. 


„Przeczucie”



Jestem Ezra. Jestem weteranem zakonu Karmazynowych Pięści.

Jednostajnym krokiem przemierzam dobrze znane mi korytarze wiodące mnie wprost do serca statku. Po drodze mijam zastępy serwitorów oraz moich zakonnych braci. Wszyscy manifestują swój respekt wobec mnie. Jestem przyzwyczajony, wszak niewielu weteranów zostało w naszym zakonie i każdy z nas musi wystarczyć za kilku wojowników. Szerokie, stalowe schody wiodą mnie wprost do hangaru, gdzie kapsuły desantowe już czekają na swoich pasażerów. Moje ciężkie kroki przykuwają wzrok kosmicznych marines z innego zakonu będącego aktualnie na naszym statku. Nasi kuzyni – Czarni Templariusze – złożyli nam dosyć niespodziewaną wizytę. Wszyscy zakuci są w swoje hełmy jednak czuję jak pod nimi obserwują mnie. Ja odwzajemniam się tym samym a moje dłonie mimowolnie zaciskają się na rękojeści mojego topora. Wiem, że to niepojęte by tak się zachowywać wobec sojuszników tej samej krwi, lecz jednak coś sprawia, że jestem nieswój. Tydzień temu pojawili się znikąd oferując wsparcie przy pacyfikacji planety opanowanej przez zielonoskórych. Mój Mistrz, Pedro Kantoro, chętnie przystał na propozycję czarnych i tak oto teraz wspólnie udajemy się na jakąś zapomnianą planetę by zmiażdżyć znienawidzoną rasę.

Jestem już w hangarze. Razem z resztą weteranów zasiadam w kapsule desantowej mojego Mistrza. Nas dziewięciu i on – legenda. Imponuje mi jego zawziętość i chęć przetrwania. Każdy inny mistrz zakonny na pewno nie poradziłby sobie z takim brzemieniem jakim jest kierowanie umierającym zakonem. Nienawidzę go za jego lekkomyślność, gdy zawsze stara się być w pierwszej linii walki. Gdy zginie nie pozostanie nikt by go zastąpić…

Moją zadumę przerywa Kantoro, gdy już jesteśmy zapięci w uprzęże, gotowi do wystrzelania na powierzchnię jakiejś planety.  Pomimo, że wszyscy jesteśmy zakuci po czubki głowy, czuję jego wzrok wnikający w mój umysł. Chyba zbyt długo służę u jego boku.

„Ezra. Jesteś nieobecny. Czuję to w tobie i wiem, że nie chodzi o nadchodzące starcie. Przez ostanie dni czuję jakbyś dźwigał ciężkie brzmię. Co cię trapi weteranie?” Zapytał Kantoro swym spokojnym głosem.

„Wyjdę na głupca mówiąc to ale czuję, że muszę. Nie podoba mi się obecność templariuszy na naszym statku jak również ich wsparcie podczas naszej akcji.” Odpowiadam natychmiast żałując mych słów.

„Skąd twe obawy?” Pyta Kantoro i przez chwilę wydaje mi się, że rozumie o co mi chodzi.

„Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu miałem okazję walczyć niegdyś ramię w ramię z templariuszami. Zazwyczaj byli bardziej…zawzięci i…ci tutaj są tacy…opanowani i powściągliwi. Zupełnie nie czuję u nich idei wiecznej krucjaty. Tak jakby ich żar się wypalił…” Nie wiem już sam dokąd zmierzam. Kantoro trawi moje słowa by po dłuższej chwili odpowiedzieć.

„Templariusze to nasi najbliżsi bracia. Nic nigdy nie przykryje tej więzi. Nie chciałbym żeby twoje opinie do nich dotarły. Twoje oskarżenia są bardzo mocne bracie. Nie chciałbym więcej o tym słyszeć”. Odparł nieco surowiej Kantoro. „Nigdy”.

Tylko paręnaście sekund dzieli naszą kapsułę od kontaktu z ziemią. Obok kapsuła Czarnych Templariuszy  mknie z podobną prędkością. Za parę chwil spadniemy w rejonie manufaktorum. Ja, wraz z kilkoma weteranami i paroma templariuszami mam zabezpieczyć fabrykę. Mistrz z resztą swojej obstawy i oddziałem templariuszy będą pacyfikować orczy opór po drugiej stronie kompleksu. Czarni mają ze sobą nawet Czempiona Imperatora. Ciekawe czy znajdzie on tu coś godnego jego ostrza. Sprawdzam broń i czekam. Czas zabijania się rozpoczyna.

Dym z płonących składów promethium spowija każdą wolną przestrzeń. Nie jestem w stanie nawiązać wizualnego kontaktu z resztą mojego oddziału. Moje zadanie to obrona generatora tej części kompleksu. Za wszelką cenę nie może zostać zniszczony. Nagle strzały z prawej strony trafiają mnie w naramiennik. Prawdopodobnie orkowie, chociaż jestem w stanie przysiąc, że to dźwięk boltera. Uszkodzenie zbroi też na to wskazuje. Na Imperatora w tym dymie pozabijamy się nawzajem! Nie widzę nikogo z moich. Orków nie jest wielu ale atakują z zaskoczenia. Od kilkunastu minut nie mam czasu przeładować pistoletu i tylko dzięki energotoporowi wciąż jeszcze jestem w stanie walczyć z kilkunastoma przeciwnikami na raz. Potężny ork obala mnie swoją masą. Upadając dostrzegam templariusza mocującego się z inną bestią na ziemi, tuz obok mnie. Ubolewam nad tym, że brat krwi zaraz umrze tuż przy mnie a ja nie będę w stanie nic na to poradzić. Mój przeciwnik również stanowi poważny problem i może podzielę los czarnego. Wtedy właśnie potężny błysk oślepia mnie całkowicie.

Nie bacząc na swój stan instynktownie obracam głowę w kierunku światła. Wówczas świat dla mnie zamiera a moje dwa płuca ledwo wyrabiają z pompowaniem. Ork atakujący templariusza leży na wpół zwęglony! Kolejne bestie rzucające się na czarnego podzielają los swojego kamrata i giną od piorunów wystrzeliwanych z rękawic templariusza. Na własne oczy widzę jak kosmiczny marine za sprawą psionicznych mocy broni się zaciekle przed hordą nacierających orków. Ułamek sekundy później jego czerwony wizjer napotyka moje spojrzenie i wtedy wszystko staje się dla mnie jasne.

Gwałtowny przyrost gniewu dostarcza mi nowych sił i szybko zabijam przygwożdżającego mnie orka. Natychmiast zrywam się na nogi i biegnę tam gdzie powinienem być zawsze. Przy boku mojego Mistrza. W oddali słyszę jak generator trafia szlag.

Chyba nigdy nie biegłem tak szybko jak teraz. Wiem, że każda sekunda może okazać się bezcenna. Pośród dymu i wybuchów wiedzę go , jak zwykle w największym wirze walki. Mój Mistrz Pedro Kantoro z chirurgiczną precyzją pozbawia życia kolejnego zielonoskórego podczas gdy Imperialny Czempion zakrada się do niego od tyłu. Nie widać innych templariuszy czy karmazynowych pięści. Brakuje mi kilku porządnych metrów więc stawiam wszystko na jedną kartę i ciskam swój energotopór w kierunku Czempiona. Czarny cudem orientuję się jednak o mojej obecności i odbija mój topór swoim obsydianowym mieczem. To daje mi sekundę przewagi, podczas której wpadam w niego z całym swoim impetem. Musiałem postradać zmysły jeżeli zdecydowałem się zaatakować w walkę wręcz mistrza miecza. Chyba, że tak naprawdę nie jest tym, za którego go biorę.
Uderzam jak mogę, chaotycznie, nieprecyzyjnie a przede wszystkim mało skutecznie. Nienawiść mnie zaślepia i nie mogę skupić się na walce. Kantoro znikł z zasięgu mojego wzroku. Czempion uderza mnie na odlew rękawicą rozbijając mój wizjer. Upadam i czuję jak zasilanie w hełmie gaśnie a strzaskany ekran pokrywa się czernią. Upadając wyczuwam rękojeść, którą natychmiast zaciskam palcami i wyprowadzam szermiercze pchnięcie. Czuję jak obsydianowy miecz napotyka opór pancerza energetycznego, który szybko penetruje. Po chwili ofiara opada na ziemię a jak czym prędzej zdejmuje mój hełm. Na krew imperatora kogo przebiłem! Kto jest ofiarą mego ślepego ataku. Dym powoli przerzedza się…

***



Prowadzą mnie przed jego oblicze. Jestem odziany tylko w cienką tunikę zakonną, zbroję i broń musiałem oddać wcześniej. Kantoro stoi na schodach naszej pokładowej kaplicy, wokół niego honorowa gwardia uważnie obserwuje każdy mój ruch. Mistrz Zakonny jest bez hełmu. Jego ostre rysy niezbyt dobrze maskują gniew trawiący całe jego ciało. To nie będzie miła rozmowa. Parę metrów przed jego obliczem moja eskorta zatrzymuje się nakazując mi to samo.

„Ezra Vard. Zawiodłeś mnie w powierzonej ci misji. Nie zabezpieczyłeś reaktora przed obcymi. Nie wywiązałeś się z powierzonego ci zadania czego konsekwencją są poważne straty w manofaktorium. Na mocy Mistrza Zakonnego skazuję cię na pięć dni spędzone w Szacie Bólu, podczas których nie otrzymasz prowiantu ani odwiedzin.” Rzekł Kantoro a ja wiedziałem, że ta hańba będzie się ciągnęła za mną zdecydowanie dłużej niż pięć dni. Być może już na zawsze.

„Gdy kara minie zostaniesz mianowany kapitanem trzeciej kompanii. Uratowałeś mnie przed rychłą śmiercią Ezra. Zabity przez ciebie rzekomy czempion okazał się być wysłannikiem Legionu Alfa. Podobnie jak inni przebrani kosmiczni marines przybył tu by dokonać zamachu na mnie. To wszystko była staranie planowana mistyfikacja, którą rozszyfrowałeś. Teraz idź odpokutować po ty by narodzić się jako kapitan.” Powiedział Mistrz siląc się na uśmiech. „Dorn z tobą synu.”

Jestem Ezra. Jestem kapitanem zakonu Karmazynowych Pięści.

Ostatnio edytowany przez omadan (2013-11-16 17:17:55)

Offline

 

#5 2013-11-16 17:19:00

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

ALTERNATYWNE ZAKOŃCZENIE

***



Lodowaty wiatr bezlitośnie smaga moją odkrytą twarz. Nie przeszkadza mi to. Nic mi już nie przeszkadza od ponad trzech miesięcy. Nic oprócz sennych wizji, w których przeżywam to na nowo. Byłem lojalnym i szanowanym weteranem potężnego zakonu a stałem się królobójcą i banitą. Ostrze, które w mojej ślepej furii przeznaczone było dla fałszywego templariusza dosięgło mojego Mistrza. Na Złoty Tron! Zabiłem Pedra Kantoro! Z ta myślą zasypiam i budzę się kolejnego dnia. Zabiłem osobę, którą ślubowałem bronić za cenę swego życia. Widziałem jak życie uchodzi z niego za moją sprawą. Okryty wstydem po prostu uciekłem…Zostawiłem go tam…Nic już nie dało się zrobić a nie mógłbym znieść myśli, że moi bracia odkryliby moją straszliwą tajemnice. Niech myślą, że gdzieś zginąłem. Nie jestem wart sekundy ich uwagi. Po śmierci Mistrza dalsze natarcia zostały anulowane i Karmazynowe Pięści gwałtownie wycofali się z planety. O fałszywych templariuszach nic mi nie wiadomo. Ja zostałem. Nie zasługuję nawet na to by odebrać sobie życie…Nawet w tej bezgranicznej hańbie będę służył dalej mojemu zakonowi. Zabije każdego orka, który został jeszcze na tej planecie. Prawdopodobnie nie jest ich więcej niż kilkadziesiąt tysięcy. Liczę na to, że umrę próbując.

Jestem Ezra. Jestem królobójcą, banitą, cieniem dawnego weterana zakonu Karmazynowych Pięści.

Offline

 

#6 2014-01-15 13:01:00

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

Kolejne moje opowiadanko, które leci na konkurs Story of The Month na portalu Gloria Victis. Głosuje!! Niech chociaż raz nagroda pojedzie do Wrocławia. Obiecuje, że się podzielę



“OUTPOST”



I



Rick rushed through the battlements with all the haste he possessed. Serving as a fetch-it-fast-boy was not what he had expected. It was supposed to be relatively safe job, yet it turned out that carrying bags full of frag grenades across the sieged perimeter was actually more dangerous that fighting in the first lines. The private paced up as the supply bunker was just few meters ahead. It was raining heavily. He reached the fortification after a while and instantly punched in entrance code. The doors opened with a hiss revealing two occupants covered in dim light. Rick sighted with relieved when he eyed other cadian troops.

“Hey, fetch-boy! Seems like you’re getting your ass kicked out there. You look like you’re already dead.” noticed Johnson, bulky mid-aged cadian trooper.

“You damn we are! The heretic scum is pressing us from almost every direction. It’s only yours Emperor-forsaken outpost that’s still intact. Lucky bastards!" replied Rick.

“Yep. That’s really steep hill side here. Almost impassible. Yet those scumbags are trying from time to time. It’s not a threat, though. They appear in small pack. We shoot them down like ducks.” said Hutch while sipping his alcoholic beverage. “We’re safe and sound here. Sit down and grab a Mirid’s Vodka. It’s burning my guts like iron, but still it’s better than recycled water."

Rick dropped the empty grenades bags and slumped down on a stool. He was barely awake. The sixteen hour shift made his exhausted, his uniform looked more like rags and he was dying for a moment of peace and something to warm up his old bones. The offer Hutch made was really tempting.

Just about when Rick was reaching for a drink a warning siren started violently and made all three soldiers up on their feet. Their gear ready and loaded.

+++Alert. Alert. Alert. Perimeter breach. Unidentified forces. Alert. Alert. Alert. Perimeter breach.+++

II



Outside the downpour was worse than before. Heavy rain turned everything into rivers of mud and filth. Rick, Johnson and Hutch quickly took position behind the aeigis line, searching for unexpected enemies. It didn’t last long before the first heretics appeared in front of their eyes. The cultist were few in number and mainly occupied by running towards the aegis lines. Several tried to shoot, but the majority was just rushing towards the barricades. Far in the distance behind them some shoots taken place. Rick wandered whether they were cultist’s poorly aimed fire or maybe someone was targeting heretic’s backs. The trio took aim and fired, their lasguns illuminating the darkness for a while. The struggle didn’t take long and just few of the heretics managed to assault the barricades. Soon after they were all dead.

“That was some decent shooting my lads. I reckon it must have been for Mirid’s Vodka that my aim was so pure.” boasted Hutch.

“You so drunk that you wouldn’t hit a dead fly. Hey, what’s that coming?” asked Johnson.

In the far distance two red orbs placed far taller than a man’s eyes might be approached them slowly.

“There’s something there! Hutch run the field scanner. It doesn’t look like a cultist to me!”

“The scanners and vox are off since that damned downpour started. I can only run dimensional analys.” said Johnson and started to type in his personal device.

“You won’t believe me. It appears that Adeptus Astartes is coming this way.”

“Astartes?” repeated Rick. “But friend or foe? Can your magic box tell?”

“Negative. Don’t know. But it is a space marine. I have a 100% match.”

“Damn this place.”said Hutch. “I accidentally broke my binoculars while in combat.”

“Can’t you morons see any sigils? Any chapter markings?“ shouted Johnson.

“I can’t see shit Johnson. Only darkness and those two red lights. I hope he is friendly after all.”

“You hope!?!? We have a bunker of ammo down here and besides that if the enemy overruns the perimeter he will be behind our lines in an instant!”

While Rick and Hutch were expressing disturbed glances Johnson headed for the bunker. He was soon back, carrying a plasma gun in his hands.

III



"Where did you get this from?” asked Rick with eyes wide open.”It’s Astartes weapon!”

“I took it from dead space marine. Kept it in secret. You never know when it might become handy”.

“Shut up you two! I can see him in the distance. Emperor protect us from this behemoth! We don’t stand a chance!”


Johnson quickly activated the plasma gun. The weapon came into life with a dangerous hissss. The guardsman knew how deadly the weapon may be to his enemy just like to him. When a plasma gun malfunctions the plasma eruption may melt his whole body in a matter of seconds. Right now he was only focused on the approaching terminator.

“Johnson don’t!” shouted Hutch in panic. "If he is on our side his wrath will be unstoppable. There’s only one punishment from friendly fire: it’s death.”

“If his the archenemy we’ll dead anyway. Not to mention he will get all the good stuff from the bunker. I won’t allow it. Step aside Hutch.”

“We’re not sure. Damn you ignorant runt.” shouted Hutch aiming his lasgun towards Johnson.

Suddenly the terminator raised his weapon. In this very moment Hutch and Johnson both squeezed their triggers.

IV



Rick felt that he was slowly regaining his consciousness . Human flash and pieces of aeigis were laying everywhere. Surely something wrong went with the plasma gun. That mistake cost Johnson his life. His upper torso was now several meters away from his legs. The explosion also took major part of Hutch’s face. He was probably dead as well. Rick tried to get up but the shrapnel in his right leg prevented him much movement. Than his eyes went up to meet red orbs of the towering giant. The emblem on his torso was clear now. The wounded guardsman open his mouth and asked in terror.

“Do you follow Emperor’s light?”

“I AM KARVVAN OF CLAN RAUKAAN. YOUR WEAK FLESH WILL EDURE, SO WILL THIS OUTPOST.” said the space marine in metallic voice. “I AM THE EMPEROR’S LIGHT!”

Ostatnio edytowany przez omadan (2014-01-15 16:32:45)

Offline

 

#7 2014-01-15 13:39:26

 Xyxel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-09-21
Posty: 2191

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

Uuuuu, dobre. Jeszcze. Gimme more.
Brawo za taki tekst w języku angielskim.
Daj linka gdzie jest zgłoszone do głosowania?


-------------------------------------------------------------------------------------------
Chaos Space Marines, Necrons, Chaos Daemons, Warriors of Chaos, Tomb Kings.

Offline

 

#8 2014-01-15 13:58:26

KvaN

http://i.imgur.com/gZjTx.png

3688133
Skąd: Byłem Tu a teraz jestem Tam :P
Zarejestrowany: 2011-03-25
Posty: 2816

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

Mój głos już masz

Offline

 

#9 2014-01-15 15:08:29

Raziel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-08-28
Posty: 1495

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

...nie rozumiem...


Batman, Age of Sigmar, Confrontation, Warzone, Warzone Ressurection, Warmachine, Hordes, Dystopian Wars, Firestorm Armada, HellDorado, Infinity, Battlegroup, Alkemy, LotR(stary), Team Yankee, Flames of War, Mordheim/Warheim, Anima-Tactics, WFB Historical, Afterglow, Wrath of Kings, WH40K(od biedy), WFB(od biedy)

Offline

 

#10 2014-01-15 15:25:30

Artois

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Zarejestrowany: 2010-10-01
Posty: 1438

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

google translate i jedziesz

Offline

 

#11 2014-01-15 16:35:11

 omadan

http://i.imgur.com/LOEAg.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-10-23
Posty: 613

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

@Xyxel: poprawione! Dzięki za komentarz. link do głosowania: http://www.wh40k.pl/index.php?name=Foru … ic&t=22007  wiadomo, że 3 pkt.

@Kvan. Dzięki za pierwszy głos

@Raziel. Jak napisałem w PL historyjkę o Crimson Fistach to nawet nic nie skomentowałeś...a jak jade w ang to zawsze coś odpisujesz

Offline

 

#12 2014-01-15 17:18:04

 Xyxel

http://i.imgur.com/lTZ6Z.png

Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2010-09-21
Posty: 2191

Re: Krótkie opowiadanka Omadan

No dobra, jest trochę czasu na przeczytanie pozostałych siedmiu tekstów zanim dam omadanowi 3 punkty

EDIT: Po przeczytaniu pozostałych rzeczywiście dałem 3 pkt. Oprócz tego, że było małe jak przystawka to nie było się czego czepic.

Ostatnio edytowany przez Xyxel (2014-01-15 22:44:29)


-------------------------------------------------------------------------------------------
Chaos Space Marines, Necrons, Chaos Daemons, Warriors of Chaos, Tomb Kings.

Offline

 

UWAGA!!!

W związku ze zmianą forum od poniedziałku dodawanie nowych postow będzie zablokowane. Zapraszam do rejestracji na nowym forum
WARGAMING WROCŁAW

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.tstramwaj2.pun.pl www.esg.pun.pl www.wiptril.pun.pl www.siedmiumistrzowmiecza.pun.pl www.motoryzacjaif1.pun.pl