Strzelnica, trening, programowanie, sen, strzelnica, trening, programowanie, sen, strzelnica… telefon. Zwierzchnik z Czarnej Dłoni. Będzie zabawa. Żadnego pitolenia, tylko konkrety i stawka. Zgadzam się od razu - ile można tu siedzieć… Zejście na powierzchnię za 3 dni. Trening, programowanie, sen, strzelnica…
Kiedyś było inaczej. Kiedyś… spokojne patrole w różnych dzielnicach Corregidoru. Od czasu do czasu jakaś interwencja, cisza, spokój… nuda. I kasa dużo gorsza. Ile tak można? Egzystencja zamiast życia. Trzeba się rozwijać. Kto nie idzie naprzód, ten się cofa. Czy jakoś tak. Każda wolna chwila i gotówka szła na treningi, naukę i ćwiczenia. Po kilku miesiącach rozglądałem się już za pierwszymi “robótkami”... Kogoś bezpiecznie przewieźć, coś gdzieś dostarczyć, coś skądś wydobyć. Kontakty w policji też się przydały. Wszystko jakoś zaczynało hulać.
Raz na jakiś czas wracał do mnie jeden klient. Miał dziwne zadania… z pozoru proste, a za każdym razem udawało mi się ledwo-ledwo… Ale dobrze płacił, więc brałem od niego kolejne. To właśnie on zlecił mi też pierwsze zabójstwo… Długo się wahałem - co innego zabić kogoś w samoobronie (zdarzyło mi się już wcześniej - przeciw naszprycowanym gówniarzom nie ma innej opcji - nic innego nie działa), ale żeby tak kogoś z premedytacją i zimną krwią… Sprawdziłem “cel” w bazie. PanOceańczyk. Pier****ny korpo-agent. Szpieg. To… nieco zmieniło podejście do sprawy. To i kasa. Kwota była bajeczna jak na pensję gliniarza.
Po wszystkim rzygałem chyba przez pół godziny. Mój zleceniodawca chyba przez cały czas był w pobliżu. Od jakiegoś czasu stał prawie obok, przyglądał mi się, jakby oceniał, zastanawiał się, szacował wartość… Jego ręka ruszyła powoli w stronę broni. Spięty, czekałem gotów do działania. Zawahał się, włożył dłoń do kieszeni, wyją i coś rzucił w moim kierunku. - Premia - powiedział. Podniosłem holo-wizytówkę. Była na niej jedynie czarna dłoń. - Witamy. Pokazałem mu środkowy palec, uśmiechnął się. - Może być.
|